Sztuka wybaczania
Gosia Lisińska
Antek przez dwa lata leczył złamane serce. Teraz wraca do Warszawy, żeby ponownie pracować z przyjaciółmi z Radości. Jeszcze nie wie, że dzięki nim pozna kobietę, dla której zaryzykuje wszystko.
Zosia ucieka przed przeszłością do rodzinnego domu. Niestety przeszłość podąża za nią. I już wkrótce zagrozi nie tylko jej bezpieczeństwu, ale i życiu ukochanego.
Simon ciężko pracuje, żeby odbudować reputację najlepszego płatnego zabójcy. Kiedy ktoś porywa jego rodzinę musi zmienić priorytety.
Czy Antkowi uda się uchronić Zośkę? Czy chłopaki z Radości zdołają ocalić tę dwójkę? Jaką rolę odegra tym razem Simon Trenton?
Informacje o książce
Rok I wydania: 2023
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 268
druk ISBN 978-83-7995-714-9
ebook ISBN 978-83-7995-715-6
Ceny sugerowane:
książka: 49,99 zł
ebook: 39,99 zł
Fragment
Prolog
Dwa lata temu Simon Trenton był mistrzem w swoim fachu. Dostawał najlepsze zlecenia i zawsze, zawsze się z nich wywiązywał. Nawet przy takiej skuteczności pozostawał niewidzialny. Nikt nie znał jego twarzy, nazwiska czy choćby ogólnego zarysu sylwetki. Był duchem. W jego profesji bycie duchem nie należało do łatwych. Morderstwo doskonałe nie istnieje nawet w filmach, a co dopiero w rzeczywistości. A jednak Simon Trenton potrafił go dokonać. Przez długie lata parał się właśnie takim zawodem. Zabijał na zlecenie. Sprawnie, terminowo, acz nie zawsze szybko. Simon Trenton uznawał się bowiem za artystę. Praca nie tyle przynosiła mu kolosalny dochód, ile – przede wszystkim – ogromną satysfakcję. Bawił się nią. Z obrzydzeniem myślał o barbarzyńskich cynglach, którzy po prostu strzelali do niczego niespodziewającej się ofiary. Nie. On nigdy nie zniżył się do tak nieokrzesanego działania. On planował, tworzył, pozwalał ofiarom poczuć bliskość śmierci, a nawet dawał im nadzieję. Poczucie, że mogą z nim stanąć, jak równy z równym, do walki. Złudne poczucie, ale jednak.
Tak, dwa lata temu Simon Trenton był mistrzem i duchem jednocześnie. Policje różnych krajów bezskutecznie próbowały go złapać czy chociażby stworzyć jego portret, by wysłać za nim list gończy. To również go bawiło. Taniec na wysoko zawieszonej linie. Niby mógł spaść, ale jakąż frajdę dawało obserwowanie z tej wysokości nieudolnych poczynań stróżów prawa.
To wszystko, cała zabawa, niewidzialność, nieuchwytność, skończyło się dwa lata temu na skutek bandy warszawskich gówniarzy. Rozemocjonowanych dzieciaków, bo tak o nich myślał. To właśnie oni przerwali jego idealnie zaplanowaną scenę, postrzelili go, a później aresztowali. Jego twarz pojawiła się w mediach, dane DNA, odciski palców, nazwisko, adres… wszystko, co dotychczas ukrywał przed światem, trafiło do policyjnych kartotek. Stał się nagi. Odsłonięty. Podatny na ciosy.
Inny zapewne szukałby zemsty albo może pogrążył się w depresji. A już z całą pewnością uznałby, że należy zakończyć tak świetnie rozwijającą się karierę. Zwłaszcza że lekarze nie dawali szans na odzyskanie pełnej władzy w prawej dłoni. Simon jednak za bardzo kochał swoją pracę. Nikt nie będzie mu mówił, że czegoś nie może. Nikt. Lina, na której tańczył, stała się nieco cieńsza, wysokość jakby wzrosła, ale Simon nie zamierzał odpuszczać.
Z tejże przyczyny tego słonecznego poranka szedł przez terminal na Heathrow, dokąd przyleciał z Nowego Jorku. Do niewielkiej walizki na kółkach, którą ciągnął prawą ręką, spakował dwie koszule, spodnie i bieliznę. To, czego potrzebował, żeby wykonać zlecenie, zamierzał nabyć na miejscu. Nikt, kto by go obserwował, nie rozpoznałby w nieco zbyt pulchnym, łysiejącym mężczyźnie w więcej niż średnim wieku poszukiwanego na całym świecie listami gończymi Simona Trentona. A już na pewno nie domyśliłby się, że zaciska on dłoń tylko dzięki nieprawdopodobnie drogiej, zrobionej na zamówienie rękawiczce, która zastępuje uszkodzone unerwienie.
Drobiazg pokroju częściowego kalectwa nie mógł przecież przeszkodzić Simonowi w realizacji planów.
Mężczyzna poprawił okulary będące częścią kamuflażu i rozejrzał się za tablicą informacyjną, żeby ocenić, ile mu zostało do startu kolejnego samolotu.
I właśnie wtedy potrącił go wysoki blondyn biegnący w stronę bramki z numerem trzydzieści.
– Przepraszam! – Zatrzymał się tylko na moment. Omiótł Simona szybkim spojrzeniem i dodał: – Nic się panu nie stało? Samolot mi ucieknie…
– Nic. – Trenton uśmiechnął się jowialnie. – Niech pan biegnie. Poradzę sobie.
– Jeszcze raz… – zaczął młody mężczyzna, ale że Simon machnął ręką, nie skończył i ruszył dalej.
Gdyby się odwrócił, zauważyłby, jak dobrotliwy uśmiech starszego grubaska zmienia się w coś pomiędzy zaskoczeniem a złością.
Przez sekundę, może dwie, Simon stał rozdarty i patrzył za oddalającym się chłopakiem. To nie tak, że nie ufał w swój kamuflaż, jednak nieco zaskoczył go fakt, że nie został rozpoznany przez dzieciaka, któremu zawdzięczał największą porażkę w życiu. Trenton nie miał tego problemu. Wiedział, że biegnący do odprawy mężczyzna z całą pewnością nazywał się Anthony Paul i był policjantem z Interpolu. Minęło co prawda półtora roku, odkąd przesłuchiwał Simona w polskim areszcie, ale pewnych osób się nie zapomina. Dlatego Trenton stał niepewny na środku ruchliwego terminalu. Z jednej strony nadarzała się fantastyczna okazja, żeby wyrównać rachunki. Wystarczyło, by ruszył za chłopakiem. Znał setki sposobów, by zabić przeciwnika bez użycia broni. Nawet teraz, kiedy za skuteczność prawej ręki odpowiadał skomplikowany system elektronicznych połączeń, Simon bez trudu mógł się pozbyć policjanta.
Tyle że Simon niezmiennie uważał się za artystę. Szybkie, przypadkowe zabójstwo nie licowało z jego sztuką.
Odetchnął zatem i odwrócił się, po czym powolutku ruszył w stronę własnej bramki. Nie, nie zamierzał rezygnować. Nade wszystko bowiem Simon Trenton doceniał równowagę. Z tej przyczyny wiedział, że w końcu jego losy muszą ponownie skrzyżować się z bandą dzieciaków z Warszawy. Ostatecznie sprawa pozostawała otwarta.
A on zawsze zamykał swoje sprawy.