Toxic – Sandra Biel
Najnowsza powieść autorki bestsellerów „Jesteś moja zgubą” i „Jesteś moim ocaleniem”.
Camilla nie ma nic. Od kiedy pamięta jej życie to pasmo cierpienia i walka o każdy kolejny dzień. Gdy dostaje szansę, lecz nie od losu, a od właścicieli klubu nocnego, ma nadzieję, że od teraz wszystko zacznie się układać. Jednak to nie koniec jej problemów, a początek. Zwłaszcza jednego problemu… Przystojnego, wysokiego i wytatuowanego bruneta, który jest synonimem kłopotów.
Między Camillą a Aidenem rozpoczyna się niebezpieczna gra, z której żadne z nich może nie wyjść zwycięsko. Namiętność, rozkosz i obsesja mieszają się z tajemnicami z przeszłości, manipulacjami i uzależnieniem. Takie połączenie nie wróży niczego dobrego…, ale czy wróżby zawsze się spełniają?!
Powieść wyłącznie dla osób pełnoletnich!
Informacje o książce
Rok I wydania: 2022
ebook ISBN 978-83-7995-597-8
Ceny sugerowane:
ebook: 49,99 zł
Fragment
Prolog
„Szczęścia nie da się zdefiniować, opisać można jedynie nieszczęście. Przestań być nieszczęśliwy, to zrozumiesz. Miłości nie można zdefiniować, brak miłości można.
Kiedy pozbędziesz się braku miłości, zrozumiesz”
– Anthony de Mello
Strach jest trucizną, która rozpływa się po ciele, uniemożliwiając wykonanie jakiegokolwiek ruchu. A w tamtym momencie byłam przerażona myślą, że muszę działać; że muszę w końcu coś zrobić…
Kartka w kieszeni mnie parzyła, przypominając o swoim istnieniu. Nie! Nie miałam najmniejszego zamiaru korzystać z tej propozycji!
Uniosłam zmęczony wzrok i zaczęłam wpatrywać się w jedyny znajomy budynek w tym mieście. Owszem, byłam w wielu innych miejscach, ale teraz… Teraz wszystko, prócz tego domu, było obce, odległe. Jak niewyraźne wspomnienie ze snu. Nierealne i odległe. Zapomniane. A przynajmniej chciałam, aby takim było; by rozwiało się w gąszczu myśli. Aby stało się przeszłością, do której nigdy więcej nie wrócę.
Wzięłam głęboki wdech i drżącą z nerwów ręką sięgnęłam dzwonka przy żeliwnej bramie. Wstrzymałam powietrze w płucach, oczekując upragnionego dźwięku zwiastującego zwolnienie blokady zamka. Dudniące w piersi serce nie pomagało zachować spokoju. Boleśnie uświadamiało mi, że upływ czasu jest względny. Sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność, choć jeszcze niedawno miesiące uciekały przez palce tak szybko, że nie miałam pojęcia, gdzie podziało się ostatnich kilka lat życia.
Przymknęłam powieki dokładnie w tym samym momencie, w którym pchnęłam furtkę i weszłam na teren posesji rodziców.
Pierwszy krok za mną. Dobrze, że dali mi szansę go wykonać.
Niepewnie, ale dość szybko skierowałam się do frontowych drzwi. Rzuciłam okiem na ogród. Praktycznie nic przez te lata się nie zmieniło. Upewniło mnie to w przekonaniu, że w końcu wróciłam do domu. Mojego rodzinnego domu, za którym tak bardzo tęskniłam. Marzyłam, by wtulić się w ramiona matki jak za czasów dzieciństwa.
Znałam na pamięć każde żłobienie w doskonale i precyzyjnie wyrzeźbionej huśtawce znajdującej się na bocznej werandzie. Nadal tam stała, przez co uśmiech sam wpłynął mi na usta. Uwielbiałam przesiadywać na niej i odrabiać lekcje lub czytać książki.
Gdybym tylko mogła cofnąćczas…
Będąc w połowie drogi, dostrzegłam, jak w progu stanęła starsza, nieznana mi kobieta. Kucharka? Pomoc domowa? A może… Nie, rodzice nie mogli się stąd wyprowadzić!
– Kim pani jest? Państwo Everett nie spodziewają się gości – rzekła spokojnym tonem, gdy zaczęłam wspinać się po schodach.
– Camilla Everett – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, ponieważ wychodziło na to, że mnie nie skojarzyła. Czyżby rodzice pozbyli się nawet moich zdjęć? – Córka Theo…
– My nie mamy córki!
Ból na wskroś przeszył moje ciało, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w brzuch, po czym zdzielił kijem po plecach, kończąc kopniakiem w klatkę piersiową. Zabrakło mi tchu, broda zadrżała, a pod powiekami zebrały się łzy.
– Ojcze – wyjęczałam płaczliwie, gdy ten znalazł się obok kobiety, patrząc na mnie pustym wzrokiem.
– Powiedziałem już, że nie mamy córki. Nasze jedyne dziecko umarło pięć lat temu – mruknął beznamiętnie, jakby miał tę regułkę wyrytą w pamięci. Jakby powtarzał to zdanie tak długo, że sam w nie uwierzył. Jakby… – Proszę stąd odejść, bo w przeciwnym wypadku wezwę policję!
Stałam w bezruchu, patrząc na ojca, który nie zaszczycił mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Wzrok utkwiony miał ponad moją głową.
– Tato, prosz…
– Precz! – krzyknął głośno i zatrzasnął drzwi.
Nawet nie drgnęłam, nadal wpatrując się w to samo miejsce, gdzie przed chwilą widziałam ziejące nienawiścią oczy ojca. Nie potrafiłam zrozumieć, jak oni mogli się mnie wyrzec. Dlaczego? Wiem, że pięć lat temu nie można było nazwać mnie córką idealną, ale mimo to… wciąż byłam ich dzieckiem. Jedynym dzieckiem.
Sapnęłam głośno, gdy zbyt długo wstrzymałam oddech, a zaraz po tym niemal zaczęłam dławić się powietrzem. Łzy spływały ciurkiem po policzkach, kończąc wędrówkę na marmurowej posadzce. Pociągnęłam nosem, ale miałam problem z przełknięciem śliny, bo ściśnięte z nerwów gardło nie chciało współpracować. Kolana się pode mną ugięły, przez co musiałam oprzeć ciało o jedną z kolumn, aby nie osunąć się na ziemię.
Nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek. Ból, który trawił wnętrzności, był zbyt silny, obezwładniający. Skrajność odczuwanych emocji wręcz paraliżowała. Niemożliwym w tamtym momencie było podjęcie jakiejkolwiek decyzji o tym, co począć dalej. Co zrobić? Gdzie się udać? Czy zostać, aby błagać pod drzwiami o litość, odrobinę zrozumienia, łaski i rodzicielską miłość? A może odwrócić się na pięcie i odejść, nigdy więcej nie spoglądając wstecz?
Odpowiedź przyszła sama. Nie podjęłam decyzji. Kolejny raz to oni zadecydowali za mnie. A dokładnie zrobiła to matka, gdy uchyliła drzwi, trzymając przy uchu telefon.
– Chciałam zgłosić nękanie przez jakąś obcą kobietę. Wtargnęła na naszą posesję i nie chce po dobroci jej opuścić – powiedziała lodowatym tonem, patrząc na mnie z pogardą.
Mimo tego ledwo potrafiłam powstrzymać chęć rzucenia się jej w ramiona, by choć przez krótką chwilę poczuć miłość i bezpieczeństwo. Poczuć jej zapach, który zazwyczaj koił nerwy. Jednak nie zrobiłam tego. Po prostu zaczęłam powoli wycofywać się w stronę bramy.
Jedyny plan, jaki miałam, właśnie legł w gruzach. Nadzieja, która jeszcze kilka minut temu się we mnie tliła, została przez nich bezlitośnie zgaszona.
Nie posiadałam nic. Nie miałam gdzie się podziać. Nie wiedziałam nawet, w którą stronę wykonać kolejny krok, gdy zatrzaskiwałam za sobą furtkę. A pełne słońce i upał wcale nie pomagały w zebraniu myśli. Przesycone ciężkim zapachem rozgrzanego asfaltu powietrze paliło mnie w gardło. Doskwierało równie mocno co poczucie beznadziejności i żalu, a przede wszystkim strachu. Bałam się. Nie, byłam przerażona, a jedyne, co przychodziło mi do głowy, to usiąść w cieniu drzewa i płakać. Wyć jak ranne zwierzę, konające w katuszach, gdzieś na poboczu drogi. Nie widziałam nawet cienia nadziei na lepsze jutro. A ten głupi świstek papieru w kieszeni nie mógł być moim wyjściem awaryjnym. Nie!