Eksperyment mocy – Agata Polte
Dalsze losy bohaterów „Śmiertelnego oczyszczenia”.
Żmijom nie było dane dojść do siebie po wydarzeniach ostatnich miesięcy. Kiedy Kai zostaje zarażona tajemniczym wirusem, cały Gang stara się znaleźć dla niej lekarstwo.
Poszukiwania prowadzą do szalonego naukowca związanego z jednym z rosyjskich gangów. W wyniku jego wcześniejszych eksperymentów zwyczajni ludzie przemieniali się w bestie. Czas szybko ucieka, a pytania się mnożą.
Czy osoba obdarzona mocą również stanie się potworem? Czy może wirus po prostu ją zabije? Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Gang Białego Wilka? Czy Waterby jak zwykle próbuje wkurzyć Lucana, czy tym razem stawka jest znacznie wyższa?
Żmije znów stają się celem i nie mają wyboru – muszą walczyć, by ocalić nie tylko członków gangu, ale także niewinnych ludzi, na których bawiący się w boga szaleniec przeprowadzał eksperymenty. Wynik tego starcia nie jest przesądzony, a stawka najwyższa z możliwych!
Poznaj dalsze losy Gangu Żmij!
Informacje o książce
Rok I wydania: 2022
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 302
książka ISBN 978-83-7995-563-3
ebook ISBN 978-83-7995-566-4
Ceny sugerowane:
książka: 44,99 zł
ebook: 34,99 zł
Fragment
Prolog
Światła zgasły nagle. Mrok, który zapadł w pomieszczeniu, był tak nieprzenikniony, że więzień miał wrażenie, jakby natychmiastowo oślepł. Panika zaczęła wkradać się do jego ciała, nagle pozbawionego jednego z najważniejszych zmysłów. Oddychał szybko, płytko. Rozszalałe serce pompowało krew w przyspieszonym tempie, na dodatek tak głośno, że w całym pomieszczeniu było słychać tylko jego dudnienie w klatce piersiowej. Bum-bum-bum-bum. Kolejny drżący oddech. Bum-bum-bum…
Gdzieś w oddali coś zaszeleściło. Jego serce zamarło na sekundę, a później powróciło do tego strasznego, wyczerpującego rytmu. Przełknął ślinę. A przynajmniej próbował, bo zaschnięty język nie chciał odkleić się od podniebienia. I wtedy znowu to poczuł. Zaczęło się w lewej łydce, w miejscu, gdzie znajdowała się rana. Później przenosiło się wyżej, wyżej, aż do klatki piersiowej i tam zakłuło najmocniej. Serce waliło z potrojoną prędkością, teraz już prawie obijało się o jego ciało i kości, jakby próbowało wydostać się z piersi.
Spokojnie, powtarzał sobie w myślach. Spróbuj się uspokoić, to przejdzie.
Nie przeszło. Ból zaczął narastać. Usłyszał krzyk, ale nie należał do niego. Dochodził zza ściany. Ostatnio coraz częściej słyszał stamtąd pełen przerażenia, bolesny jęk. I to nie tylko jeden. Po kilkunastu sekundach dołączył do niego drugi, potem trzeci, nieco bardziej piskliwy głos.
Zacisnął zęby. Nie, dasz radę. Ty nie będziesz krzyczeć, nie dasz im tej satysfakcji.
Poddał się szybciej niż ostatnio. Ból był oszałamiający, teraz wspinał się też wzdłuż szyi, sięgał niemal oczu. Całe ciało piekło go, jakby ktoś powoli przesuwał po skórze rozżarzone do granic możliwości pręty, co jakiś czas zagłębiając je w zmęczonym ciele. Krzyknął tylko raz, ale raz wystarczył. Drzwi do pomieszczenia uchyliły się, cienki promień zgniłożółtego światła przeciął mrok. Musiał przymknąć oczy, bo ten nagły przypływ jasności poraził nawykłe do mroku oczy.
– I jak się dzisiaj miewamy, trochę lepiej? – zapytał gawędziarskim tonem nowoprzybyły.
Miał dziwny akcent. Jak do tej pory więzień nie rozpoznał jednak, czy bardziej rosyjski, czy zachodnioeuropejski. A może jeszcze inny? Nigdy nie był ani w Europie, ani w Azji, więc nie miał na czym oprzeć swoich teorii, były to zwyczajne przeczucia.
Obcy zbliżył się tak, że ranny widział teraz wyraźniej jego twarz. Ta znienawidzona, gładka skóra. Zimne, pozbawione jakiegokolwiek uczucia oczy o kolorze brudnej wody. Wąski, spiczasty i delikatnie wygięty w górę nos. Jasne, niemal białe włosy z brązowymi odrostami, spięte w kucyk. Wszystko w jego wyglądzie na pozór było normalne. Ale gdy już poznało się obcego, wiedziało się, że jest sadystą. W ręce miał strzykawkę z ciemnoszarą substancją. Więzień, gdy tylko to zauważył, zaczął się szarpać.
– Pieprz… się – warknął.
Słyszał, że jego głos jest zmieniony. Już ostatnim razem to zauważył, nie mógł jednak nic z tym zrobić. Poza tym wyschnięty na wiór język bolał przy jakimkolwiek słowie. To cud, że udało mu się wypowiedzieć chociaż to. Skrępowane ciało, przywiązane do niewygodnego łóżka, ustawionego tak, by mógł dobrze widzieć wchodzącą osobę, zaczęło palić mocniej. Pasy, które go przytrzymywały, napięły się do granic, jednak nie pękły, były zbyt mocne. Zresztą, nawet gdyby tak się stało, i tak nie miałby szans uciec. Bariera ochronna otaczała jego łóżko, za nią postawiona została kolejna, była nawet trzecia, ta już na wszelki wypadek. Każda spełniała inne zadanie, mężczyzna nie znał się na tym jednak tak bardzo, jak by chciał, więc nie potrafił ich rozróżnić.
– Ach, robimy postępy – odezwał się znów głos.
Rozbrzmiał teraz bliżej, gdzieś z jego prawej strony. Obcy musiał przejść przez pierwszy krąg. Zaraz zapewne znowu przebije się przez dwa kolejne, nie niszcząc ich. Podejdzie do niego, wstrzyknie ołowianą substancję, a jego ciało zacznie się gotować jeszcze mocniej.
– Ostatnio nie byłeś w stanie wydusić z siebie niczego poza głośnym „aaa” – śmiał się obcy, wchodząc już do ostatniego okręgu.
Jego twarz pojawiła się teraz tuż nad mężczyzną na łóżku. Gdyby tylko mógł, poderwałby się i odgryzł mu gardło. Nie miał ostrych zębów, nie miał silnej szczęki, nie był też zabójcą, ale wiedział, że by mu się udało, bo determinacja, jaką odczuwał, była ogromna. Tak bardzo chciał, by przestało boleć.
– Spokojnie, to już nie powinno potrwać długo – stwierdził obcy.
Był już tak blisko, że więzień widział czerwone żyły przecinające białka jego oczu. Wzdrygnął się mimowolnie, na co obcy uśmiechnął się szerzej. Był to uśmiech tak zimny i wyrachowany, że gdyby nie pasy, które go przytrzymywały, wiałby już, dokąd nogi by go poniosły.
W pomieszczeniu obok zapadła cisza. Nic już nie mąciło spokoju, nikt już nie krzyczał, więc pewnie zostali znów zakneblowani. Tak jak i on za chwilę zostanie. Zamknął oczy, drżąc coraz mocniej. Ból zaczął przechodzić w nową fazę, tak dobrze mu znaną. Zacisnął palce na pasach, jakby to miało mu w czymś pomóc. Zagryzł wargi, poranione już do krwi. Poczuł ukłucie i w jego żyły wlała się ciężka, gęsta substancja. Zapiekło, zimno rozeszło się po całej ręce. Pot zrosił czoło, po chwili zaczął spływać już kroplami po skroni i policzkach. Ciało trzęsło się teraz tak mocno, że ciężkie łóżko, na którym leżał, wydawało metaliczne stuknięcia.
– Jeśli zmienisz zdanie, po prostu zawołaj – powiedział jego oprawca, wciskając knebel między spękane wargi swojej ofiary.
Później wyszedł, zabierając ze sobą tę odrobinę światła. Mężczyzna znów zagłębił się w ciemności, ale w tej chwili mu to nie przeszkadzało. Mrok już znał, nie bał się go. Przerażenie budziło w nim to, co pojawiało się wraz ze światłem. Obcy, a także jego koledzy. I strzykawki, które ze sobą przynosili. Nie pamiętał już, jak długo tu jest. Wiedział, że do tego małego, bo mierzącego zaledwie trzy na cztery metry kwadratowe, pomieszczenia wprowadzono go rankiem, gdzieś w okolicach lata. Nie było tu okien, nie było niczego, oprócz tego okropnego, metalowego łóżka, na którym leżał, i kredowych okręgów, narysowanych na linoleum.
Czasami, gdy chciał wyprzeć to miejsce z umysłu, przywoływał jakieś wspomnienia ze swojego życia, których starał się trzymać jak kotwicy. Ale to nie pomagało, coraz bardziej zapominał. Coraz mniej z niego już w nim zostawało. A najgorsze zapewne miało nadejść. Więzień poczuł gorące łzy, mieszające się na twarzy z kroplami potu. Płakał z bólu, z poczucia beznadziejności swojej sytuacji, z powodu tracenia zmysłów, zniewolenia…? Nie wiedział. Ból sprawił, że znowu zemdlał.
Gdy się obudził, powitała go znajoma, kojąca czerń, pozbawiająca złudzeń co do jakiejkolwiek szansy na ucieczkę. Ale przynajmniej nie bolało. Na razie. Aż trzy godziny później przez podłączoną do żył kroplówkę nie spłynęła niebieskawa, paląca substancja.