Żona żniwiarza
Klaudia Świerczewska
Życie Amary to nie bajka. Prawdziwy koszmar ma się jednak dopiero zacząć.
Gdy codzienność boli bardziej niż najdotkliwsza rana, a najbliżsi zawodzą raz po raz, Amara robi coś, czego nikt się po niej nie spodziewa.
W cieniu śmierci w jednej chwili zawiera układ, który może kosztować ją wszystko.
Żniwiarz przychodzi nocą. Mroczny. Nierealny.
A Amara jest zbyt zmęczona, by się bać.
To nie będzie historia o ratowaniu świata.
To opowieść o dziewczynie, która chciała się poddać.
Albo… wreszcie zawalczyć o siebie.
Poruszające romantasy o tym, że nadzieja pojawia się czasem w najmniej oczekiwanym momencie.
Informacje o książce
Rok I wydania: 2025
Format: epub, mobi
Liczba stron: 180
ebook ISBN 978-83-7995-843-6
Cena sugerowana:
ebook: 29,99 zł
Fragment
Rozdział 1
Przewracałam kolejne strony podręcznika do biologii i starałam się skupić na czytanej przeze mnie treści, jednak za żadne skarby nie potrafiłam się skoncentrować. W piersiach czułam ucisk sprawiający, że nie mogłam swobodnie oddychać. Sama nie wiedziałam, skąd brał się ten niepokój, czy może przesadzałam, czy jednak podświadomie przeczuwałam, że coś złego może się wydarzyć. Przesunęłam dłońmi po twarzy i siedząc na krześle obrotowym, odjechałam kawałek od biurka, po czym westchnęłam ciężko i przygryzłam dolną wargę. W domu panowała totalna niczym niezmącona cisza. Wbrew pozorom to nie był dobry znak. Tak jak dla rodziców małych dzieci dla mnie również stanowiła sygnał ostrzegawczy. Nim jednak zdążyłam podjąć jakiekolwiek kroki, by sprawdzić, dlaczego jest tak cicho, zawibrował mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Layli, z którą przyjaźniłam się tak długo, że nasze początki zostały zamazane przez czas i słabą pamięć.
Cześć, laska, żałuj, że nie poszłaś z nami do kina! Film był zajebisty, uśmiałyśmy się z Luizą do łez!
Na końcu wiadomości dwie buźki zaśmiewały się do łez, jakby pokazywały reakcję dziewczyn na wyświetlany film. Ja też miałam iść na seans, jednak tata Layli dostał w pracy tylko dwa bilety, a mnie nie było stać na kupienie sobie wejściówki. Ponownie musiałam obejść się smakiem, zamiast wyjść z przyjaciółkami. Mimo iż doskonale znały mają sytuację finansową, szczególnie trudną po śmierci ojca… a przynajmniej świadomość taką miała Layla, to nie przejmowały się zbytnio moimi możliwościami.
Cieszę się, że film wam się podobał.
Odpisałam, czując ból rosnący w klatce piersiowej. Nie winiłam dziewczyn, świetnie się bawiły, były młode. Ja chwilami czułam się tak, jakbym miała na karku przeżytych czterdzieści siedem lat, zamiast widniejących w metryce siedemnastu. Odrzuciłam telefon na łóżko, nie przejmując się kolejnymi przychodzącymi wiadomościami, i byłam święcie przekonana, że Layla z Luizą wyruszą zaraz na jakiś shopping czy inny spacer po galerii, a następnie znów odezwą się wieczorem, by pochwalić się upolowanymi zdobyczami. Myśl o tym od razu wywołała lawinę wspomnień, kiedy ostatni raz sama sobie coś kupiłam. Doliczyłam się już trzech miesięcy wstecz, gdy usłyszałam głośne pukanie, niemal walenie do drzwi. Spięłam się, bo wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego.
Miałam dwa wyjścia: iść i sprawdzić, o co chodzi, chociaż w mojej głowie już wszystko się rozrysowało i byłam pewna, co usłyszę, lub w skrajnie drugą stronę, udawać, że mnie nie ma. Decyzję podjęłam w ułamku sekundy i w dwóch krokach pokonałam swój malutki pokoik, moją bezpieczną przystań, która nie dawała mi schronienia i spokoju pomimo pomalowanych na zielono ścian. Nasze dwupokojowe mieszkanie było niewielkie, a walające się po podłodze butelki sprawiały, że wydawało się jeszcze mniejsze. Idąc do drzwi, zapisałam sobie w głowie, że muszę koniecznie posprzątać pokój matki, nim wróci, żeby nie potknęła się o którąś ze swoich flaszek.
Spojrzałam przez judasza i moim oczom ukazała się sąsiadka z drugiego piętra. Zamrugałam zaskoczona i otworzyłam jej drzwi.
– Dzień dobry, pani Meyer. Stało się coś?
– Amara, dziecko, już myślałam, że cię nie ma, chciałam dzwonić na komórkę do ciebie! – zawołała, niemal załamując ręce. Nadal jednak nie wyjaśniła mi powodu swojego przybycia.
– Stało się coś? – powtórzyłam pytanie, wpatrując się uważnie w kobietę.
– Twoja mama, dziecko. Twoja mama leży na podwórku, pijana – wyjaśniła, wwiercając we mnie badawczy wzrok.
Niemal poczułam, jak z mojej twarzy odpływa krew, a serce przyspiesza swoje bicie. Cisza w domu zwiastowała, że matka wyszła, ale miałam nadzieję, że tym razem jej spacer skończy się trzeźwością.
Znów się pomyliłam.
Bez słowa minęłam sąsiadkę i zbiegłam z trzeciego piętra, na którym znajdowało się nasze mieszkanko. Szarpnęłam drewniane drzwi klatki schodowej i wypadłam na podwórko jak przeciąg. W oknach stali sąsiedzi, rozmawiając między sobą o tym, jak taka wspaniała kobieta mogła się tak stoczyć. Miałam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, by się od niej odczepili, jednak najpierw musiałam zlokalizować ją wzrokiem. Dopiero po chwili mi się to udało, kiedy dostrzegłam jednego z sąsiadów, który też uwielbiał stan nietrzeźwości. Siedział obok mojej mamy i ją również starał się unieść z ziemi do siadu. Natychmiast ruszyłam w ich stronę, ze wszystkich sił powstrzymując panikę rosnącą pod wpływem rozważań, jak zaprowadzę matkę na trzecie piętro.
– Mamo…
– Ama-ara, dziecko. Ja tu po-omagam twojej matce. Sa-ama widzisz – wybełkotał sąsiad, a mnie stać było tylko na kiwnięcie głową.
Złapałam mamę pod pachy i podniosłam, zaraz wsunęłam się pod jedno jej ramię. Skrzywiłam się, czując odór alkoholu niemal wylewający się z jej ust.
– Mamo… Mamo – powtórzyłam, próbowałam ją ocucić, jednak ona bełkotała tylko coś nieświadomie.
Odetchnęłam ciężko, przymknęłam na moment oczy. Nabrałam sił i ruszyłam do przodu, by zaciągnąć matkę do domu.
Żaden z sąsiadów nie opuścił swojego ciepłego i bezpiecznego domostwa, by mi pomóc. Z jakąś chorą satysfakcją oglądali, jak siedemnastolatka, zamiast siedzieć w domu i się uczyć bądź chodzić z koleżankami po parkach i galeriach, wciąga na górę bezwładne ciało pijanej matki. Resztkami sił walczyłam sama ze sobą, by się na ich oczach nie rozpłakać. Musiałam być silna, powinni wierzyć w to, że takie sytuacje mnie nie złamią. Że można zarzucić mi wszystko, ale nie to, że jestem słaba.
W ich oczach byłam superbohaterką. I taką miałam pozostać, za wszelką cenę.
***
Udało mi się wprowadzić mamę do domu. Z trudem doczłapałam się do jej łóżka i ją tam położyłam. Moja rodzicielka była praktycznie nieprzytomna i tylko płytki oddech zapewniał mnie, że żyje. Kucnęłam przy niej i ściągnęłam z jej stóp buty i skarpetki, by następnie zabrać się do zdejmowania spodni. Upojenie alkoholowe okazało się tak mocne, że nawet nie protestowała, choć nieraz walczyła ze mną podczas tej czynności, krzyczała i się broniła. Nawet mnie to cieszyło, bo wiedziałam, że resztkami świadomości walczy z potencjalnym zagrożeniem. Jednak dziś ktoś mógłby ją skrzywdzić bez słowa sprzeciwu z jej strony. Na samą myśl wzdrygnęłam się i podniosłam. Z kuchni przyniosłam jeszcze miskę i szklankę wody, na wypadek nocnej pobudki matki. Czułam się tak, jakbym to ja była dorosła, nie ona.
Postawiłam szklankę na nocnej szafce, miskę na podłodze i spojrzałam na rodzicielkę. Jak ją zostawiłam na łóżku, tak nadal leżała, w tej samej pozycji. Nachyliłam się nad nią i odgarnęłam kosmyki czarnych włosów z jej twarzy.
– Dobrej nocy, mamo – mruknęłam, chociaż wiedziałam, że mnie nie słyszy.
Złapałam koc i narzuciłam na jej ciało, a potem wróciłam jeszcze do drzwi. Gdy prowadziłam mamę, nie miałam możliwości zamknąć mieszkania. Może nie posiadałyśmy zbyt wiele i potencjalny złodziej raczej przyniósłby nam bochenek chleba, niż chciał nas okraść, ale wolałam nie kusić losu. Przekręciłam klucz w zamku i poszłam do swojego pokoju. Gdy ponownie mijałam łóżko mamy, upewniłam się, że śpi i oddycha, a potem wślizgnęłam się do siebie. Odetchnęłam cicho i zostawiłam otwarte drzwi, na wszelki wypadek, gdyby w nocy coś się u mamy działo. Jednak mój organizm błagał o wytchnienie, chwilowe zapomnienie, ulgę. Wiedziałam, że nie mogę mu tego dać, że przez najbliższe godziny będę czuwać i tylko na chwilę zapadać w płytki sen. Nie miałam pewności, czy mama prześpi spokojnie choćby kilkadziesiąt minut, musiałam być czujna. Zgarnęłam z biurka książkę do biologii i rzuciłam ją na łóżko, tuż koło świecącego się telefonu, przypominającego o wiadomości, która musiała przyjść, gdy szłam po matkę. Nie chciałam jej od razu czytać, przekonana, że to któraś z przyjaciółek.
Nikt inny do mnie nie pisał.
Na spokojnie przebrałam się w piżamę i wróciłam do łóżka, po czym wzięłam komórkę do ręki. Tak jak się spodziewałam, na wyświetlaczu pojawiły się dwie wiadomości od dziewczyn, z kilkoma zdjęciami ich nowych modowych zdobyczy. Automatycznie pogratulowałam im zakupów, wiedziałam, że przecież tego ode mnie oczekują. Żadna z nich nie czekała na smutną informację o kolejnym niepowodzeniu, nie chciały wiedzieć o tym, że jest mi źle. Liczyło się to, że im się powodzi.
Odłożyłam telefon pod poduszkę i otworzyłam podręcznik. Ocierając nagromadzone w oczach łzy, przewróciłam kolejną stronę, powtarzałam sobie szeptem ostatnie tematy. Wiedziałam, że pani Morris, nauczycielka biologii, może zarządzić kartkówkę, od dłuższego czasu marudziła, jak to mało wystawiła nam dotychczas ocen. Wolałam być przygotowana, byleby nie mieć na głowie kolejnego problemu w postaci szkoły i zaległości. Co jakiś czas zaglądałam do matki, by się upewnić, że śpi, nie wymiotuje. Nie byłam nawet pewna, o której zasnęłam. Gdy ostatni raz patrzyłam na zegarek, ten wskazywał czwartą nad ranem. Zmęczenie w końcu ze mną wygrało. Odpłynęłam, ostatkiem świadomości pamiętając o nastawieniu budzika.