Zachowaj mnie w pamięci
Justyna Kowalczyk
Marzenia Diany o byciu fotografką legły w gruzach. Los zmusza ją do powrotu do rodzinnej miejscowości i zamieszkania ponownie z rodzicami. W Brzozowie czeka na nią wiele wyzwań, ale też potajemnie zakochany w niej od lat Wiktor.
Zaczynają spędzać ze sobą co raz więcej czasu. Z każdą spędzoną wspólnie chwilą, czują, jak rodzi się między nimi coś magicznego.
Czy mają szansę na szczęście, chociaż Diana panicznie boi się związków? Czy uda im się być razem, skoro była dziewczyna Wiktora nie zamierza na to pozwolić?
Przepełniona emocjami opowieść o sile uczuć i przeznaczeniu.
„Zachowaj mnie w pamięci” to wielowątkowa opowieść pełna niecodziennych emocji i wątków. Justyna Kowalczyk w idealny sposób łączy fikcja z rzeczywistością snując niezwykłą historię przepełnioną miłością, doprawiona przyjaźnią i zazdrością. Przygotujcie sobie chusteczki na tę niezwykłą podróż, gwarantuję, że w mieszaninie szczęścia i miłości nie zabraknie też łez.
Justyna Leśniewicz, autorka serii Kings of Sin oraz powieści Zakręcona znajomość
Informacje o książce
Rok I wydania: 2022
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka
Liczba stron: 242
książka ISBN 978-83-7995-608-1
ebook ISBN 978-83-7995-609-8
Ceny sugerowane:
książka: 44,99 zł
ebook: 34,99 zł
Fragment
Prolog
Gdyby nie jeden drobny szczegół, wspomnienie tego, jak Wiktor poznał Dianę pierwszego dnia szkoły, zatarłoby się w jego pamięci, tak jak poznanie pozostałych dwudziestu dwóch uczniów z klasy zerowej.
Jednak 1 września 1997 roku Diana Słowońska miała swoje szóste urodziny i z tej okazji jej mama przyniosła do szkoły tort oraz torebkę z cukierkami w kształcie kulek, których nie można było dostać w lokalnym sklepie i trzeba było po nie jechać aż do Zalesia, miasta oddalonego od Brzozowa o ponad dwadzieścia kilometrów.
Wiktor jeszcze nigdy nie jadł tych cukierków, ale słyszał o nich wiele dobrego i nie mógł się doczekać, kiedy Diana – to imię zapamiętał jako jedyne tego dnia – zacznie rozdawać je wszystkim obecnym tego dnia kolegom.
Dzieci, dzielnie wspierane przez mamę Diany oraz nauczycielkę – panią Gajewską – odśpiewały „sto lat” i gdyby nie czujność nauczycielki, pewnie rzuciłyby się na solenizantkę, a raczej na torebkę z cukierkami, które ta drobna dziewczynka o pucołowatej twarzy trzymała w swoich małych dłoniach. Na szczęście doświadczenie pedagogiczne pani Gajewskiej pozwoliło uchronić Dianę przed uszkodzeniami ciała i gdy tylko wybrzmiało ostatnie „niech żyje nam”, nauczycielka zarządziła, by dzieci podchodziły do Diany według listy z dziennika i po otrzymaniu cukierka przechodziły bawić się do sali obok. Tort miał zostać pokrojony dopiero po obiedzie.
– I pamiętajcie. Po jednym cukierku! Są policzone – skłamała nauczycielka i już po chwili wyczytywała po kolei imiona i nazwiska, a wywołany przedszkolak podbiegał do Diany i wybierał cukierka z torebki.
Gdy większość dzieci bawiła się już w sali obok, Wiktor nadal czekał na swoją kolej. Nie znał jeszcze alfabetu, ale wiele razy słyszał od swojego starszego brata, że ich nazwisko jest na samym końcu, co ma swoje dobre i złe strony. Dobre, bo nauczyciele zazwyczaj pytają od pierwszego numeru w dzienniku, a złe, bo trzeba czekać najdłużej: na sprawdzenie obecności i na poznanie oceny z klasówki. Wiktor dotąd nie rozumiał brata, gdy ten narzekał, że inni już zajmują się swoimi sprawami, a on wciąż musi uważnie słuchać nauczycielki, by w odpowiednim momencie powiedzieć: „jestem”, ale czekając na swoją kolej na cukierka, przyznał bratu rację. Nazwiska z końca alfabetu są do bani.
Wreszcie nauczycielka wyczytała jego nazwisko:
– Wiktor Żak.
W sali zabaw były już wszystkie dzieci poza nim oraz Dianą. A gdy Wiktor wreszcie podszedł do Diany, dostrzegł znudzenie na jej twarzy i zrozumiał, że nie on jedyny czekał na wyczytanie jego nazwiska. Ona robiła to równie intensywnie, jak on sam. I to właśnie ten moment zapisał się w pamięci Wiktora na tyle mocno, że nawet po latach potrafił co do słowa odtworzyć ich pierwszą rozmowę.
– Wszystkiego najlepszego – powiedział, tak jak uczyła go mama, pragnąca, by jej syn był dobrze wychowanym młodym człowiekiem. – Jestem Wiktor, a ty?,
Diana otworzyła oczy szeroko i uśmiechnęła się pierwszy raz tego dnia.
– Diana.
Jeszcze nigdy nie słyszał tak oryginalnego imienia. Właśnie miał to jakoś skomentować, gdy dziewczynka dodała:
– Poczęstuj się.
Wyciągnęła torebkę w jego kierunku, a on zobaczył, że na jej dnie zostało pięć ostatnich cukierków. Dwa niebieskie, dwa zielone i jeden czerwony. Nie wiedział, który cukierek jest najlepszy i jaki smak jest przyporządkowany do jakiego koloru papierka, ale wiedział, że musi wybrać jednego. Tak powiedziała pani Gajewska i tak uczyła go mama. Poza tym było pięć cukierków, a ich też pozostało w tym pomieszczeniu czworo: nauczycielka, mama Diany, Diana i on. Jeden cukierek zostawał.
Zielony mógł być orzechowy lub pistacjowy. Mniam. Ale mógł być też miętowy, a Wiktor ich nie znosił. Kiedyś ściągnął z choinki zielonego cukierka, mając nadzieję na pyszny orzechowy lub pistacjowy smak, a to była mięta. To był pierwszy raz, kiedy wypluł coś na dywan, a jego mama bardzo się pogniewała.
Niebieski to pewnie śmietana, jego ulubiona, ale nie mógł być pewny, że to nie coś innego. Wtedy żałowałby, że nie zaryzykował zielonego.
I jeszcze czerwony. Wiktor nie wiedział, jaki smak mógł się kryć pod tym kolorem, ale… to mogła być najlepsza opcja, jeśli pod zielonym była mięta, a pod niebieskim nie było śmietany.
– Nie wiesz, który wybrać – zauważyła Diana.
– Nie.
– Nie musisz wybierać. Dostaniesz każdego po jednym smaku, bo czekałeś najdłużej, a ja muszę dać cukierka jeszcze tylko naszej pani i mamie. To akurat trzy dla ciebie.
Wiktorowi coś się nie zgadzało. Kiedy to sobie uświadomił, podziękował w myślach starszemu bratu, który nauczył go podstaw liczenia. Gdyby nie to, mógłby się zbłaźnić, zgadzając się na propozycję Diany, a przecież ona w swoich obliczeniach pominęła jedną osobę.
– A ty?
– Ja? Ja… – Widać było, że nie wie, co powiedzieć. – Ja nie jadam tych cukierków. To nie moja bajka.
– Ale…
– Nie ma czasu na myślenie. Trzeba działać.
Wyciągnęła z torebki trzy cukierki, każdy w innym kolorze, i wepchnęła je do ręki zdumionego Wiktor
Tak właśnie Wiktor poznał Dianę i wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo odmieni ona jego życie, ale czuł coś dziwnego za każdym razem, gdy na nią patrzył.
I choć nie zostali najlepszymi przyjaciółmi, nie przeżyli razem swojego pierwszego pocałunku i praktycznie nie dorastali razem, mimo że chodzili do jednej klasy przez dziesięć lat, Wiktor, obserwując Dianę przez te wszystkie lata, utwierdzał się w przekonaniu, że gdyby tylko zebrał w sobie dość odwagi, mogliby spędzić ze sobą resztę życia.
Diana była jego absolutnym przeciwieństwem: żywiołowa, pędząca przez życie, jakby jej czas był policzony i bała się, że nie zdąży doświadczyć wszystkiego, czego pragnie. Przez wszystkie lata wspólnej nauki podejmowała decyzje tak gwałtownie, jak w szóste urodziny, a jej ulubionymi powiedzonkami były dokładnie te same słowa, które skierowała do Wiktora w trakcie rozmowy o cukierkach: „To nie moja bajka”, mówiła za każdym razem, gdy coś jej się nie podobało, i „Nie ma czasu na myślenie. Trzeba działać”, gdy dostawała kolejny projekt do realizacji.
Wiktor, przyglądając się Dianie przez całą szkołę, godził się z myślą, że gdyby był Dianą, to nie miałby czasu na myślenie, tylko po prostu zaprosiłby ją na randkę. Ale on jak zwykle zbyt ostrożny i zamknięty w sobie, nigdy w czasie tych wspólnie spędzonych dziesięciu lat się na to odważył.
A po ukończeniu szkoły Diana wyprowadziła się z Brzozowa i Wiktor był pewny, że nigdy więcej jej już nie zobaczy.