Spełniacze – Małgorzata Falkowska

Spełniając marzenia innych, spełniasz się i Ty!

To miał być zwyczajny projekt na studia.

Dominika, Maciej i Julian mieli pomysł, by spełniać marzenia. Zaczęło się od listów dzieciaków z pobliskiego Oratorium, jednak dzięki determinacji trójki przyjaciół i z pomocą profesora Kellera, swoją działalność rozpoczęła Fundacja Spełniacze.

Dwanaście miesięcy w roku – dwanaście marzeń do spełnienia.

Małgorzata Falkowska zaprasza czytelników w niezwykłą podróż pełną dobra, miłości i wzajemnej tolerancji. Dwanaście wyjątkowych listów, dwanaście wyjątkowych historii, wielu naprawdę życzliwych ludzi. Poznaj Fundację Spełniacze, jej założycieli i dzieciaki, którym pomogli.

Niektóre marzenia spełniają się same, innym trzeba trochę pomóc.

Niektóre marzenia spełniają się same, innym trzeba trochę pomóc 🙂

Informacje o książce

Rok I wydania: 2019
Format: 14×20.5 cm
Okładka miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 200

książka: ISBN 978-83-7995-378-3

ePub: ISBN 978-83-7995-379-0
mobi: ISBN 978-83-7995-380-6

audiobook online: ISBN 978-83-7995-455-1

Ceny sugerowane:

książka: 34,99 zł
ePub: 29,99 zł
mobi: 29,99 zł
audiobook online: 34,99 zł

Gdzie można też kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Kupując w MadBooks otrzymasz książkę i ebooka w cenie książki!

Fragment

Koniec roku 2016

– Za pięć minut wchodzicie! – krzyknęła jedna ze stażystek, wbiegając do pomieszczenia zwanego przez większość poczekalnią.

Troje studentów wymieniło spojrzenia, jakby chcieli w ten sposób dodać sobie otuchy. To miał być ich pierwszy raz w telewizji, w dodatku na żywo. Nie było tu miejsca na poprawki, duble i tym podobne. Wszystko musiało być perfekcyjnie.

– Ostatnie szlify i scena jest wasza – rzucił profesor Keller, klepiąc po ramieniu jednego ze swoich studentów, Macieja.

– Przypudruję jeszcze trochę nosek.

Makijażystka podbiegła do zestresowanej Dominiki, która wyglądała, jakby zaraz miała zacząć płakać.

Kto by pomyślał, że spontaniczny pomysł sprzed dwóch lat zaprowadzi ich aż do śniadaniowego programu najbardziej znanej telewizji w Polsce. Teraz patrzyli w niewielki monitor, czekając na znak, że mają wejść do studia.

Operator kamery kiwnął ręką w ich stronę, tak jak ustalali to godzinę wcześniej. Ruszyli ku niebieskiej kanapie stojącej na samym środku studia, zza której wyłaniał się widok na miasto. Dwudzieste piętro miało swoje plusy, a jeden z nich niewątpliwiestanowiła panorama stolicy. Świąteczne dekoracje w odcieniach srebra, bieli i błękitu zdobiły niewielką przestrzeń zwaną studiem nagrań, w którym wszechobecny był zapach świeżego świerku.

Dwójka prowadzących zajmowała miejsca w turkusowych fotelach, naprzeciw kanapy, na której mieli usiąść oni. Troje do niedawna zwykłych studentów i profesor Keller wspierający ich akcję. Od prezenterów oddzielał ich jedynie szklany stolik w kształcie rombu.

– Nie denerwujcie się, to nic takiego. – Prowadząca Agata Bednarska najwyraźniej zauważyła ich tremę.

Łatwo jej było mówić. I ona, i Mateusz Rygiel mieli za sobą setki, jak nie tysiące wystąpień w telewizji. Bednarska do niedawna była twarzą wieczornych zapowiedzi pogody, zaraz po głównych wiadomościach, on z kolei to showman, jakich mało. Razem tworzyli niezastąpiony duet, którego inne stacje mogły jedynie pozazdrościć.

– Witamy po przerwie – zaczęła z uśmiechem Agata – a teraz o tym, jak spełniać swoje marzenia, nie zapominając przy tym o innych.

– W naszym studio są już założyciele fundacji Spełniacze, która gdyby nie przypadek, mogłaby wcale nie istnieć – dodał Mateusz. – Dominika Kocoń, Maciej Turecki, Julian Szewczuk i profesor na Wydziale Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Sławomir Keller.

Kamera przesunęła się, kierując obiektyw na twarze zaproszonych gości. Drobna blondynka zdawała się ginąć między dwoma dobrze zbudowanymi chłopakami i wysokim, szpakowatym profesorem, który na tę szczególną okazję założył swój ulubiony sweter w kratkę.

– Jak w zasadzie powstali Spełniacze? – dociekała prowadząca, zakładając przy tym zgrabnie nogę na nogę.

Mateusz zmierzył wzrokiem szczupłe łydki kobiety, posyłając jej promienny uśmiech. Na końcu języka miał lekką uszczypliwość dotyczącą zbyt wysokich szpilek, jednak powstrzymał się przed jej publicznym wygłoszeniem. Doskonale wiedział, że Agata potrafiła odwdzięczyć się ciętą ripostą. Szczególnie wtedy, gdy w grę wchodziło urażenie jej aparycji.

– Tak naprawdę to był tylko projekt na studiach, który okazał się pomysłem wartym realizacji – powiedział nieśmiało Maciej.

– Profesor Keller puścił na zajęciach film pod tytułem Podaj dalej i prosił, aby każda z grup stworzyła swój program naprawy świata – wtrąciła Dominika, co jakiś czas zerkając z uznaniem na szpakowatego mężczyznę. – Wiedzieliśmy, że nie zmienimy całego świata, ale nawet jeden uśmiech więcej ma duże znaczenie.

Dziewczyna odgarnęła włosy za ucho, jakby chciała czymś zająć ręce.

– A jak profesor ocenił projekt? – Mateusz Rytel skierował swoje pytanie bezpośrednio do Kellera.

Mężczyzna chrząknął dwa razy, jakby miał wątpliwość, czy da radę coś powiedzieć. Wyprostował się dumnie, szukając wzrokiem kamery, aby spojrzeć wprost w jej ”oko”.

– Gdy ta trójka przedstawiła mi swój projekt, byłem wręcz zdumiony – przyznał szczerze. – Od wielu lat proponuję podobne zadania, chcąc obudzić w studentach dozę empatii do świata zewnętrznego, aż w końcu trafiłem na nich. Oczywiście postawiłem im najwyższą z możliwych ocen, proponując, aby wcielili swój pomysł w życie.

– A jaki to był dokładnie pomysł? – zapytała Agata. – Chciałabym, aby wszyscy nasi widzowie mieli jasność co do niego.

Studenci spojrzeli na siebie, jakby chcieli w ten sposób wybrać swojego przedstawiciela, który opowie przed milionami widzów o ich fundacji.

– Nasz pomysł polegał na spełnianiu marzeń – wyznał Juliusz. – Niby coś, o czym każdy słyszał, ale to nie takie oczywiste. Chcieliśmy spełniać marzenia dzieci, które są w ciężkiej sytuacji. Wiadomo, są takie fundacje, które zajmują siędziećmi chorymi na raka, ale co z tymi, którzy nie mogli na przykład wybrać sobie rodziny, w której przyszło im się urodzić.

– Co dokładnie masz na myśli? – Prowadząca chciała wiedzieć jak najwięcej.

Juliusz zerknął porozumiewawczo na kolegów, mając cichą nadzieję, że któryś z nich zabierze głos. Występ przed kamerą go krępował, a świadomość, że ogląda to pół Polski, wręcz paraliżowała.

– Mowa oczywiście o rodzinach dysfunkcyjnych oraz patologicznych, w których funkcjonowanie dziecka jest zaburzone. Na przykład z powodu ubóstwa, braku zainteresowania potrzebami dziecka, nadmiernej surowości, uzależnienia jednego lub obojga rodziców od alkoholu czy narkotyków, przemocy domowej – wyjaśnił profesor Keller. – Nie każdy ma szczęście urodzić się w tak zwanej dobrej rodzinie, ale to nie powinno czynić go przegranym. Bo kim wtedy byłby ten wygrany? Czy miałyby o tym decydować tylkomiejsce i okoliczności narodzin? Środowisko, w którym dziecko wzrasta?

Prowadzący kiwnęli zgodnie głowami, jakby zgadzali się z tezą zaprezentowaną przez profesora.

– Jak zatem zaczęliście? Bo przecież nie od razu stworzyliście fundację. – Rytel zdawał się być zaciekawiony.

– Za namową profesora wybraliśmy się do pobliskiego Oratorium, gdzie poprosiliśmy dzieci o napisanie listów, w których opiszą swoje marzenia. – Dominika zdawała się być bardziej pewna siebie niż wcześniej. – Dzieciaki wykonały zadanie, a my zabraliśmy listy, aby zobaczyć, czego dotyczą te marzenia. Z pomocą kolegów ze studiów spełniliśmy niektóre z nich, ale wiedzieliśmy, że chcemy czegoś więcej. Nie tylko kupna deskorolki czy wymarzonej Barbie.

– Więc założyliście fundację i poszerzyliście działalność, dobrze rozumiem? – Agata wbiła wzrok w rozpromienioną twarz dziewczyny siedzącej na kanapie, na co ta skinęła dumnie głową.

– Działamy od dwóch lat i spełniliśmy już dwanaście marzeń, z których znaczna większośćnie była wcalełatwa – wtrącił Juliusz – bo spotkanie z ulubionym piłkarzem czy wyjazd do Disneylandu to już coś. Musieliśmy zmienić tryb studiów na zaoczny, by móc poświęcać całych siebie na realizację projektu, ale nie żałujemy.

– A jak będzie w przyszłym roku? – Agata nigdy nie bała się zadawać często dociekliwych pytań.

Maciej złapał Dominikę za rękę, zapominając przez chwilę, że oglądają ich miliony ludzi. Dziewczyna speszyła się lekko, o czym świadczył rumieniec widoczny mimo ton fluidu i pudru nakładanego przez specjalistkę od wizerunku.

– Prosto ze studia każde z nas pojedzie do swojego rodzinnego domu, gdzie w spokoju spędzi święta, a drugiego stycznia usiądziemy do listów i wybierzemy te, na których skupimy się w przyszłym roku – powiedział Julek. – Naszym celem jest spełnienie dwunastu marzeń, ale czy się uda, to zależy tylko od sponsorów.

– Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o jeszcze jedną rzecz. – Prowadząca skierowała wzrok na Dominikę i Maćka. – Czy można powiedzieć, że fundacja, którą stworzyliście, była dla was także początkiem czegoś innego?

Dominika uśmiechnęła się, spoglądając z czułością na siedzącego obok Macieja, który wciąż ściskał mocno jej dłoń.

– Niektóre marzenia spełniają się same, nawet kiedy tego nie planujemy – wyznał chłopak, zbliżając swoją twarz do twarzy Dominiki, by złożyć na jej ustach delikatny pocałunek.

Kamera przybliżyła ich twarze, w czasie kiedy technicy włączali przygotowany wcześniej materiał filmowy, na którym widać było uśmiechy dzieciaków obdarowanych przez Spełniaczy. Wielkie hasło „Spełniając marzenia innych, spełniasz się i Ty!” wraz z numerem konta bankowego, na które można było wpłacać darowizny, kończyło materiał.Po nim nastąpiła przerwa reklamowa.

– Mam nadzieję, że dacie radę. – Agata wstała z fotela, by każdemu z gości uścisnąć dłoń.

– Ja nie mam nadziei, ja mam pewność, Agatko – wtrącił się Rytel z uśmiechem, prezentując przy tym rząd śnieżnobiałych zębów.

***od tego się wszystko zaczęło***

Ciasny pokój w akademiku ledwie mieścił trzy tapczany, kwadratowy stolik i cztery krzesła. Kolorowe zasłony zdecydowanie nie pasowały do PRL-owskich firanek, które zdobiły wszystkie okna. Mieszkające w pokoju studentki wyraźnie próbowały ocieplić to szare wnętrze, lecz bure ściany i wysłużone szafki zdawały się mieć przewagę nad barwnymi ramkami i kocami, które okrywały stare, obdarte tapczany.

Troje studentów siedzących obok siebie na jednym z łóżek wpatrywało się w monitor laptopa z taką uwagą, jakby chcieli z niego wyczytać więcej, niż to możliwe. Nikt nic nie mówił, ale jeden z chłopaków notował coś w zeszycie trzymanym na kolanach.

– Obejrzeliśmy go trzeci raz i wciąż nie mam pomysłu – powiedział w końcu Maciej.

– Wystarczy się skupić i jesteśmy w domu – próbowała pocieszyć go dziewczyna.

– Raczej w ciemnej dupie, Domi – burknął Julek.

Po chwili zasiedli do mikroskopijnego stołu, na którym stała miska z popcornem. Czuli się nieswojo, upchnięci praktycznie jeden na drugim w tej ograniczonej przestrzeni. Pokój Dominiki i jej dwóch współlokatorek, które akurat wyszły do biblioteki, by nie robić tłoku, był jednak najlepszym miejscem do obgadania zadania grupowego. U Macieja trwała wieczna impreza, a w domu Julka było niemal pewne, że jego mama znów poczuje przypływ rodzicielskiej troski, siedząc przy nich i pytając wciąż: „I co wymyśliliście?”

Julek przeglądał zapiski, z których niewiele wynikało. Oglądali film już tyle razy, a wizja naprawy świata wciąż nie nadchodziła.

– Szkoda, że nie możemy po prostu ściągnąć tego, co było tutaj – wyznała smutno Dominika, sięgając po garść popcornu.

Myśleli nad projektem już kilka godzin, wyzywając w myślach profesora Kellera, który nazwał to wszystko dobra zabawą. Łatwo było tak mówić o czymś, czego samemu nie musiało się robić. Dla nichbyła to przepustka do zaliczenia egzaminu bez konieczności odpowiadania na dociekliwe pytania, z jakich słynął wykładowca.

Wiedzieli, że Keller od lat dzieli studentów na grupy i wyświetla im film, na podstawie którego mają przygotować własnypomysł. Każde z nich oglądało przynajmniej razkultowe Podaj dalej, nikt jednak nie przypuszczał, że właśnie ta produkcja okaże się podstawą do zaliczenia jednego z trudniejszych przedmiotów na pedagogice specjalnej.

Teraz odtwarzali filmik raz za razem, wierząc, że w końcu natchnie ich do stworzenia projektu, którego sam profesor by się nie powstydził.

– A może zróbmy coś dla naszych potencjalnych podopiecznych, a nie całego świata? – zaproponował nagle Julek.

– Masz w planie zbudować wszędzie podjazdy i windy? – zaśmiała się Domi.

– A może zaczarujemy ludzi, by nagle stali się tolerancyjni? – Maciek także nie uchwycił intencji kolegi.

Julek posmutniał, doskonale rozumiejąc sceptycyzm pozostałej dwójki. Polska wciąż gwarantowała ciężki żywot osobom niepełnosprawnym, z którymi mieli w przyszłości pracować. Tutaj jakby czas się zatrzymał, a ludzie wciąż żyli stereotypami z lat osiemdziesiątych.

– Może pomóżmy spełniać marzenia! – Dominika aż podskoczyła z radości, wypowiadając swoją myśl.

Zdumienie malujące się na twarzach przyjaciół nie wróżyło nic dobrego. Spełnianie marzeń nie mogło przecież zmienić świata, a tym bardziejzapewnić im zaliczenia przedmiotu.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytał z niesmakiem Julek. – Będziesz chodzić po ludziach i pytać o ich marzenia, a jeśli będą małe, to wytniesz je z papieru?

– Najlepiej kolorowego, żeby były bardziej widoczne – zażartował Maciek.

Domi odrzuciła głowę ze złością. Wciąż widziała w swoim pomyśle niezwykły potencjał, którego jej koledzy zdawali się nie dostrzegać. Próbowała tłumaczyć ich zmęczeniem, lecz widok Macieja rzucającego popcorn do ust kolegi zdecydowanie obalał jej teorię. Oni po prostu tego nie czuli. Postanowiła za wszelką cenęudowodnić, że lepszego rozwiązaniajuż nie znajdą.

Wstała z krzesła, aby udać się do nocnej szafki, w której trzymała kolorowe flamastry oraz blok. Narzędzia każdego studenta, bez których ciężko przetrwać na większości wykładów. Nie od dziś wiadomo, że ładniej w zeszytach prezentują się kolorowe szlaczki niż te kreślone długopisem czy ołówkiem.

Z wypiekami na twarzy malowała ludziki, jakby robiło to dziecko z przedszkola. Kółko będące głową i kilka kresek stanowiących tułów, nogi oraz ręce – bazgroły teukazywały brak talentu do rysowania. Nie przejmowała się tym. Ważny był efekt projektu, a nie szkic, którego nawet nie chciała pokazywać na zajęciach.

– To są nasi potencjalni klienci, czyli potrzebujący. – Wskazała narysowaną postać. – Pytamy ich o marzenia, a oni szukają czegoś w swych głowach. Zastanawiamy się, które z nich warto spełnić, i szukamy sponsorów.

– Taka szlachetna paczka, tylko przez cały rok? – zasugerował Maciek.

Skinęła ochoczo głową, zapisując na kartce wielkimi literami napis SPEŁNIACZE, który miał być od teraz tytułem ich projektu.

Wciąż podjadając popcorn, zapisywali kolejne punkty. Notatki się rozszerzały, a Maciej zaczął tworzyć na ich podstawie prezentację, gdyż najlepiej z całej trójki znał się na komputerach.

Nie spali pół nocy, coraz bardziej wierząc w sens pomysłu Dominiki. Wierzyli, że profesor Keller doceni ich starania, dając przepustkę na przyszły semestr.

Z duszą na ramieniu szli na poranne zajęcia, podczas których mieli prezentować swoje projekty. Wywołani na środek, uruchomili komputer Dominiki, na którym znajdowała się prezentacja multimedialna.

– Nazwa naszego projektu to Spełniacze – powiedziała Dominika, posyłając serdeczny uśmiech w kierunku mężczyzny siedzącego za obdrapanym, starym biurkiem.

– Proszę zaczynać, bo czas nagli, a są jeszcze dwie grupy – powiedział Keller ze znaną wszystkim na wydziale obojętnością.

Mówili o nim „lodowiec”, gdyż w zasadzie nigdy się nie uśmiechał, a swoje zajęcia prowadził, używając jednostajnego tonu głosu, który nie zdradzał żadnych emocji. Wielu studentów niejednokrotnie próbowało zezłościć czy rozśmieszyć profesora, lecz on był na to obojętny. Tak, obojętność, to słowo najlepiej go opisywało. Bo jak inaczej nazwać kogoś, kto o smutku i radości mówi w ten sam sposób?

– Zdajemy sobie sprawę, że w Polsce istnieją już fundacje czy stowarzyszenia, którychcelem jest spełnianie marzeń chorych dzieci – zaczął Maciej, prezentując slajd z logami wspomnianych instytucji – jednak my chcieliśmy trafić głębiej. Dać szansę tym, którzy nie mieli wyboru, a na pewno lista ich marzeń jest długa.

– Nasz pomysł ma na celu pomóc dzieciakom, które pochodzą z tak zwanej gorszej sfery. Tej biednej, kojarzonej zazwyczaj z patologią. – Julek przerzucił slajd, ukazując rząd niewyremontowanych kamienic stojących w jednej z ubogich dzielnic. – Te dzieciaki nie miały przecież wyboru. Nikt tam u góry – wskazał palcem w sufit – nie pytał ich, czy chcą mieć bogatych rodziców, czy żyć w biedzie, często w warunkach nie tylko trudnych do zaakceptowania, ale i do wyobrażenia.

Profesor pokiwał z uznaniem głową, przejęty wypowiedzią chłopaka. Julka charakteryzowała łatwość wypowiadania myśli, jeśli tyczyło to się znanego już sobie grona ludzi. Podczas pierwszych zajęć wydawał się raczej przestraszony, lecz szybko pokazał, jaki jest naprawdę.

– Każdy z nas ma marzenia i dąży do tego, by je spełnić, lecz co by było, jeśli ktoś podałby nam przyjazną rękę i pomógł w ich realizacji? – Domi skierowała pytanie do wszystkich słuchaczy, wywołując tym lekkie zamieszanie. – Czyż nie byłby to pierwszy krok ku zmianie na lepsze?

Grupa wpatrywała się w nią ze zdumieniem, a koledzy współtworzący prezentację uśmiechali się pod nosem, czując, że trafili w sedno. Teraz nadszedł czas na punkt kulminacyjny.

– Tworząc nasz projekt, postanowiliśmy wyjść naprzeciw oczekiwaniom. – Maciej kliknął spację, by przerzucić slajd.

Oczom studentów i profesora ukazał się budynek, który wielu kojarzyło z wędrówek po pobliskim parku. Znajdujące się na terenie kościoła Oratorium było jednym z bardziej znanych miejsc na Bydgoskim Przedmieściu, a może nawet w całym Toruniu.

– Jeśli pan profesor pozwoli, chcielibyśmy przekształcić te zajęcia w badania terenowe. – Julek spojrzał wprost na profesora, któremu nawet nie drgnęła powieka. – Oratorium jest niedaleko, a i dzieciaków tam nie brakuje, nawet o tej godzinie. Moglibyśmy wybrać się i poprosić o napisanie na kartce swoich marzeń, by chociaż jedno z nich móc spełnić.

Grupa zaczęła bić gromkie brawa, wydając przy tym radosne okrzyki. Prowadzący prezentację nie do końca wiedzieli, czy jest to euforia spowodowana ich pomysłem, czy może zwykła radość, jaka zawsze towarzyszy studentom, gdy zajęcia mają odbyć się na neutralnym gruncie.

Profesor Keller bez słowa wstał z miejsca. Ruszył w kierunku stojącego w rogu wieszaka, na którym wisiały kurtki. Sięgnął po swój płaszcz, dając tym samym zgodę na przeprowadzenie badań w terenie. W środowisku, w którym wielu z nich miało w przyszłości szukać pracy.

Dwa lata. Tyle dokładnie minęło od spontanicznej wizyty, podczas której zdecydowali się spełnić marzenie małej Hani, która chciała mieć swoją pierwszą prawdziwą lalkę Barbie, i Tomka marzącego o tym, by być jak Tony Hawk i jeździć na deskorolce. Niby niewiele, a dla tych dzieciaków i trójki pomysłodawców stanowiło początek czegoś nowego.

Teraz fundacja Spełniacze zasypywana była listami, z których musieli wybrać tylko nieliczne, bo wciąż brakowało sponsorów. Domi, Maciej i Julek wierzyli, że wizyta w telewizji śniadaniowejpozwoli im dotrzeć do szerszej publikii otworzy wiele drzwi, dzięki którym będą mogli spełniać więcej dziecięcych marzeń w kolejnych latach.

2 stycznia 2017 roku

Chłód w sali wykładowej udostępnionej przez władze uczelni przypomniał im o trwającej jeszcze przerwie świątecznej. Studenci dzienni wciąż świętowali nadejście nowego roku, kiedy ich trojemiało zdecydować o losie dwunastu dzieciaków. Dwunastu, po jednym na każdy miesiąc według przygotowanego planu.

Uśmiechnięta Dominika już od świąt czekała na moment, kiedy Julian wejdzie z torbą pełną listów i wysypie je na blat stołu. Uwielbiała je czytać. Czuła, że to właśnie w listach jest część serca marzycieli, którzy powierzają im cząstkę siebie. Żałowała jedynie tego, że nie mogą pomóc każdemu. Zresztą nie tylko ona.

Gdy w drzwiach stanął Julek z wielkim, białym worem, oczy pozostałej dwójki się rozjaśniły. Wewnątrz pękali z dumy, że nadeszło tyle odpowiedzi na ich apel w telewizji, ale jednocześnie zdawali sobie sprawę, jak trudno będzie im dokonać wyboru.

– Musimy coś wymyślić. – Maciek spojrzał ze smutkiem na wypełniony po brzegi wór. – Mamy wybrać dwunastkę, więc stwórzmy jakąś metodę.

– Może każdy wybierze po cztery marzenia – zaproponował Julek. – Według mnie to rozsądny pomysł.

Dominika posmutniała, jednak kiwnęła lekko głową. Rozumiała kolegów, którzy zdawali sobie sprawę, że gdyby mogła, wskazałaby całą dwunastkę już po lekturze pierwszych dwunastu listów, jakie wpadłyby w jej ręce. Nie potrafiła wybierać. Nie w chwilach, kiedy miała decydować o losie innych.

Maciek chwycił za spód worka, aby pomóc Julkowi wysypać listy. Stos białych kopert, pomiędzy którymi widniały te różnokolorowe, mające zwrócić większą uwagę, wydawał się wręcz imponujący. Julek chwycił za telefon, aby uwiecznić tę chwilę. Poprosił Maćka i Domi, by pochylili się nad listami, po czym zrobił grupowe selfie z wielką hałdą papieru, na którym zapisane były dziecięce marzenia.

– To co, zaczynamy? – Julek rozsiadł się wygodnie, przyciągając w swoją stronę część listów.

– Chyba powinniśmy – przyznał Maciek, zajmując miejsce w drugim końcu sali – choć i tak wróżę, że zastanie nas noc nad listami.

Dominika również usiadła na krześle, przysuwając w swoją stronę pozostałe listy.

– Noc, jak noc. Ja tam wróżę nam tutaj świt – zaśmiała się, otwierając pierwszą z kopert.

Zajęli się czytaniem korespondencji, nie zwracając uwagi na mijający czas. Każde z nich wydawało się być zamknięte w swoim świecie, do którego wstęp miały jedynie dziecięce pragnienia spisane na kartkach papieru. Czytali je, niejednokrotnie wzdychając, przecierając łzy czy śmiejąc się w głos. Każdy z nich reagował inaczej, ale wszyscy mieli jeden cel. Wybrać te marzenia, które nie mogły czekać.

Za oknem zapadł zmrok, lecz na stole wciąż leżały wielkie sterty listów, z których powstało jeszcze więcej podgrup. Były te nieprzeczytane, których liczba zdawała się faktycznie maleć, oraz przeczytane, podzielone na odrzucone i warte uwagi.

Powoli malująca się za oknem jasność dała im znak, że powinni kończyć. Siedzieli wystarczająco długo, by zapoznać się z listami, jednak w ich głowach wciąż rozbrzmiewało pytanie: Czy na pewno dobrze wybrali? Nie mogli cofnąć czasu, powrócić do sterty odrzuconych listów. Mieli już szczęśliwą dwunastkę, którą teraz musieli przedstawić sponsorom.

– Mamy to? – zapytał Maciej, wkładając odrzucone listy do worka.

Uśmiechnęli się, jakby to było fragmentem jakiegoś scenariusza, i stanęli w kręgu, wyrzucając prawe dłonie przed siebie, tak żeby się z sobą złączyły.

– Mamy to! – wykrzyknęli równo, unosząc jeszcze przed chwilą splecione ze sobą dłonie ku górze – Spełniacze!

Był to ich okrzyk grupowy sygnalizujący zakończenie pracy. Pozostało już tylko spełnić wybrane marzenia, aby wzmocnić wiarę w moc sprawczą ich fundacji, która z roku na rok działała coraz prężniej.

Wzruszająca, ciepła historia, która zabiera czytelnika w podróż po jaśniejszej stronie życia, przywracająca wiarę w ludzi i moc marzeń. Bo marzenia się spełniają, a Spełniacze są na to najlepszym dowodem.
Joanna Wtulich, autorka powieści Ćma

O czym marzyłeś, kiedy byłeś dzieckiem? Pragnąłeś tego, by się spełniło? Daj się porwać Spełniaczom i przeżyj z nimi niezapomniane chwile. Ciepła, piękna, z głębokim przesłaniem powieść, która poruszy Twoje serce. Polecam gorąco!
Daria Skiba, autorka

To zdecydowanie najbardziej poruszająca powieść Małgorzaty Falkowskiej! Niesie bardzo sugestywne przesłanie, a po jej przeczytaniu aż chce się wyjść z domu i pomóc ludziom spełniać marzenia. Serdecznie polecam!
Sylwia Trojanowska
autorka serii Sekrety i kłamstwa
oraz świątecznej powieści Wigilijna przystań

Pomagać możemy zawsze i wszędzie, bo nieważne ile posiadamy, ważne ile potrafimy z tego oddać drugiemu człowiekowi. Spełniacze niosą za sobą cudowne przesłanie i pokazują, że pomagać wcale nie jest trudno.
Bartłomiej Bartoszyński
autor powieści Szukając siebie

Patronaty

Spełniacze - Małgorzata Falkowska

Pozostań z nami w kontakcie!

Zapisz się na nasz newsletter. Raz w tygodniu otrzymasz informacje o naszych książkach i promocjach na nie!

Dziękujemy, że jesteś z nami!