Dwie bajki - Ewelina Nawara & Małgorzata Falkowska

Skazani na życie
Marta Bacic

Życie na salonach nigdy nie pociągało Efry, wolała akcję, ryzyko i blask skradzionych klejnotów. Do czasu, kiedy nieudany skok na najbardziej strzeżony skarbiec świata kończy się śmiercią jej partnera, a załamana złodziejka przebija sobie serce w poszukiwaniu ukojenia.

Śmierć jednak ją odrzuciła i obdarzyła mrocznym darem, za który teraz przerażająca zjawa z zaświatów żąda słonej zapłaty.

Okazuje się, że Efra nie jest odosobnionym przypadkiem. Baron Blazeridge zebrał wokół siebie innych „samobójców”, których czeka niebezpieczna misja. Aby przywrócić równowagę między życiem a śmiercią, muszą się włamać do skarbca doskonale znanego Efrze z jej ostatniego skoku.

Czy złodziejka odnajdzie w sobie odwagę, by ożywić bolesne wspomnienia?

Gdzie kupić?
Kupując w tych księgarniach wspierasz Autora i Wydawnictwo
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo
Informacje o książce

Rok I wydania: 2025
Format: 14.0×20,5 cm
Okładka: miękka

Liczba stron: 360

książka ISBN 978-83-7995-827-6
ebook ISBN 978-83-7995-828-3

 

Ceny sugerowane:
książka: 49,99 zł
ebook: 49,99 zł

 

Fragment

Prolog

Nieważne, w jak głębokim bagnie wylądowałby Etnis, Efra i tak nie pomyślałaby, że mógłby skończyć z wisielczą pętlą na szyi.
Tymczasem w strugach deszczu sunęła przez tłum na placu w Wolnym Mieście. Miała wrażenie, że znajdowała się w alternatywnej rzeczywistości. Głosy zdawały się obce i odległe, jakby dochodzące zza jakiejś niewidzialnej zasłony. Chociaż wiedziała, że otaczająca ją chmara ludzi szeptała o jej aresztowanej miłości, to ostatecznie nic do niej nie docierało. Była świadoma, że nie powinna tu przychodzić, że może przez to również skończyć na stryczku, a pomimo tego wciąż parła do przodu, by znaleźć się bliżej szubienicy. Musiała go zobaczyć.
Zamarła na chwilę, kiedy na podest wprowadzono trzech mężczyzn. Naciągnęła mocniej kaptur na swoje świeżo farbowane czarne włosy. Czarnoskóry, mocno umięśniony swalahijczyk ledwo trzymał się na nogach, poganiany przez pomocników kata. Za nim wleczono starszego mężczyznę, bladego jak ściana, z chudymi nogami tak drżącymi, że zachowanie na nich pionu przychodziło mu z trudem.
Ostatnim ze skazańców był on.
Etnis spokojnie zajął miejsce wskazane mu przez oprawcę, a burmistrz uciszył tłum donośnym dźwiękiem gongu. Herold zaczął obwieszczenie. Jej partner stał pewnie, z wypiętą piersią patrzył beznamiętnie przed siebie, jakby po prostu czekał na załatwienie jakiejś formalności. Po dziesięciu dniach aresztu jego czarne, lekko przydługie włosy zmieniły się w tłuste, matowe strąki, a niechlujny zarost odejmował mu naturalnego wdzięku, przysłaniając kwadratową szczękę. Dla Efry to było jednak bez znaczenia. Poczuła przede wszystkim ulgę, że nie wyglądał na wymęczonego torturami, że w ostatnich dniach życia nie musiał cierpieć. Wzdrygnęła się na tę myśl; podświadomie nie chciała wciąż uwierzyć, że Etnis zaraz zginie na jej oczach, chociaż wyraźnie widziała, jak pierwszemu ze skazańców zakładano pętlę na szyję.
– Edryk van Halm, prefekt prowincji Huskar, skazany na karę śmierci za rażącą niesubordynację wobec rozkazów autorytetów Konfederacji. – Herold kontynuował odczytywanie werdyktu, kiedy nakładano sznur na szyję drugiego skazańca. – Wskutek niedostosowania się do nowych regulacji utracono kilka tysięcy racji żywnościowych o równowartości sześciuset złotych koron.
Efra przełknęła ciężko ślinę, gdy burmistrz posłał Etnisowi krótkie spojrzenie, a kat zbliżył się ze sznurem. Ktoś wbił jej przypadkiem łokieć między żebra, ale prawie tego nie zauważyła, wpatrując się w spokojną twarz swojego mężczyzny.
– Anton Aldechus, skazany na karę śmierci za zamordowanie dwudziestu dwóch funkcjonariuszy, jednego parlamentarzysty i trzech cywilów, a także za próbę napaści na Skarbiec Konfederacji Triady oraz za zniszczenia z tym związane pociągające za sobą koszt w wysokości tysiąca pięciuset złotych koron.
Efra rozchyliła usta, zdziwiona, że nazwano Etnisa jednym z mniej znaczących imion, jakimi się posługiwał, ale nie mogła narzekać; przedstawione liczby sugerowały, że wyrok wydano jedynie za ich nieudany napad na skarbiec. Chociaż mogą po prostu nie chcieć zdradzać skali jego działania, pomyślała, ale nie przejęła się tym – to, ile wiedzieli, nie obchodziło jej kompletnie. Nie obchodziło jej nawet, czy będą ją ścigać. Lub czy ją złapią.
Jeżeli on zginie, nic już nie będzie jej obchodzić.
Tłum ożywił się niecodziennym skazańcem – w końcu przyznano, że nastąpiła próba napadu na jeden z najbardziej strzeżonych skarbców Nowego Kontynentu. Poruszenie rozmawiających z przejęciem ludzi, to, jak się rozpychali, by lepiej widzieć, zirytowało Efrę. Odepchnęła łokciem natarczywego mężczyznę, który prawie na nią wpadł. Zignorowała jego oburzone spojrzenie i w samą porę uniosła ponownie wzrok na Etnisa.
Wydawał się patrzeć dokładnie w jej kierunku.
Wstrzymała oddech. Kiedy uśmiechnął się blado, z pętlą na szyi, nie mogła już powstrzymać łez. Z całych sił zdusiła chęć krzyku; wiedziała, że to by go rozczarowało. Jej łzy zmieszały się z kroplami deszczu. Płakała bezgłośnie, kiedy kat zacisnął dłoń na dźwigni. Strażnik wręczył pistolet podłysiałemu burmistrzowi, a ten prawie natychmiast podniósł broń i pociągnął za spust. Efra zadrżała; nie spodziewała się tak szybkiego wystrzału i nie zdołała powstrzymać jęku, który opuścił jej usta, gdy zwalniano blokadę.
Na oczach tłumu zginęło trzech mężczyzn, w tym miłość jej życia.
***
Kolejne dni zlały się w jej pamięci w jedno słowo: pustka.
Na początku wciąż wykazywała resztki instynktu samozachowawczego. Wpadła do jednej z kryjówek, tej, której używali najrzadziej, i zebrała trochę wyposażenia. Pas z nożami. Rewolwer. Proch. Kilka sztuk neutralnych ubrań, parę porcji suszonego mięsa, a do tego garść złotych koron. I chociaż mogła zabrać więcej rzeczy, to jednak nie chciała przyciągać uwagi i kusić złodziejskiego losu.
Następnie opuściła stolicę i udała się do pobliskiego Burnmill. Wśród kupców z różnych regionów Triady nie rzucała się zbytnio w oczy ze swoim wypchanym plecakiem, wyglądała jak zwykła dziewczyna na posyłki.
Czuła jednak, że słabnie. Jej oddech stawał się coraz płytszy, a każdy krok sprawiał coraz bardziej nieznośny ból. Ona tu była, kiedy jego tu już nigdy nie będzie. Ani tutaj, ani nigdzie indziej. Wędrowała przed siebie, jednak bez konkretnego celu. Powinna zniknąć, zaszyć się na jakiś czas, usunąć z pola widzenia Konfederacji i całego świata, odczekać. Ale po co? Na co miałaby czekać?
Wynajęła małą izbę na jedną noc, by z rana ruszyć dalej, ale utkwiła tam na kilka dni. Ile? Nie miała pojęcia; nie chciała pytać o datę, żeby nie wiedzieć, jak dużo czasu minęło od jego śmierci. Stanęła przed lustrem i ochlapała twarz zimną wodą, by zmyć zaschnięty brud, w którym łzy wyrzeźbiły cienkie strużki.
Spojrzała w swoje zielone, puste, zaszklone oczy. I chociaż jej twarz była czerwona i opuchnięta, wciąż wydawała się konwencjonalnie ładna, z wysokimi kośćmi policzkowymi widocznymi nawet spod obrzęku oraz drobnym, choć obdartym od wycierania nosem. Sięgnęła drżącą ręką po szczotkę i przeczesała czarne włosy, do których koloru jeszcze się nie przyzwyczaiła, a już zdążyły okrutnie zmatowieć.
Muszę się ogarnąć, pomyślała, po czym skrzywiła się na trywialność tego stwierdzenia. Popatrzyła na siebie ponownie. Kim teraz będzie? Z Etnisem została Efrą Blake. W końcu decydowała o sobie, nareszcie mogła być silna, niezależna. Razem potrafili dokonać wszystkiego. Niczego nie dało się przed nimi obronić, schować czy zabezpieczyć. Jeżeli zapragnęli coś zdobyć lub osiągnąć, nie pytali, jak to zrobić, tylko jak szybko się to uda. Pomimo nieustającego zagrożenia czuła się przy nim bezpieczna. Choć miał wiele twarzy, znała tę, do której wyłącznie ona miała dostęp, i to jej wystarczało. Twarz nieskończonej akceptacji i miłości, z chłodnym dystansem w tle; twarz, która pokochała ją za to, co sobą reprezentowała i jaka naprawdę była, nie za to, jak wyglądała i jaki tytuł nosiła. Etnis nieświadomie pomógł jej wydostać się z więzienia, jakie niegdyś stanowiła ona sama – Olyanna Lucia Cross’tilo.
Czy bez niego wciąż mogła być Efrą? Powrót do Olyanny oznaczałby porażkę. Natychmiast zganiła się za te myśli – przecież to, że pozwoliła Etnisowi umrzeć, powinno stać się jej życiową klęską. Cokolwiek by teraz zrobiła, to on był prawdziwym fundamentem jej obecnej tożsamości. Owszem, Efry nie pętały żadne ograniczenia, w przeciwieństwie do bezwolnej Olyanny, ale bez swojego twórcy wydawała się jedynie żałosnym, nędznym przedstawieniem, którego nikt nie chce oglądać. Łącznie z nią samą.
Po niedbałym obmyciu zarzuciła obszerny płaszcz, wsadziła do kieszeni złocisz i zmusiła się do wyjścia z izby. Zasłoniła dłonią oczy, gdy oślepiły ją promienie dawno niewidzianego słońca, ale po chwili ruszyła w stronę lokalnego targowiska. Stanęła przed jednym ze straganów, wpatrując się tępo w lśniące jabłka i winogrona, pakunki z kawą i herbatą, a także suszone szynki i ciasto z rodzynkami.
Powinnam coś zjeść, pomyślała. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała coś w ustach. Pomimo dobrych chęci zawiesiła wzrok na butelce wódki. To nie jest rozwiązanie, powiedziała sama do siebie, po czym parsknęła. Przecież nie istnieje na tym świecie żadne rozwiązanie, które przywróciłoby Etnisowi życie, więc czemu nie?
– Poczekaj, kochanieńka! Tak, ty, ptaszyno! – zawołała ją starsza kobieta ze straganu, gdy Blake chciała już wracać z pakunkiem wypełnionym jedzeniem i wódką. – Zatrzymaj się, mam coś idealnego dla ciebie!
Efra jednak ruszyła przed siebie, wlokła się noga za nogą, pogrążona w czarnych myślach. Sprzedawczyni podbiegła i poklepała ją po ramieniu, czym zwróciła w końcu jej uwagę.
– J-ja? – wyjąkała niechętnie, ale ciągnięta za rękaw, zbliżyła się do straganu.
– Sprzedaję ten towar od jakiegoś czasu i muszę przyznać, że schodzi niczym ciepłe bułeczki! Nie myślałam, że mamy tak wiele trosk w Burnmill, no ale, jak to mówią, życie… – Sprzedawczyni nie przestawała świergotać, grzebiąc jednocześnie w worku pod ladą. – W każdym razie te ziółka to błogosławieństwo. Sama je piłam, kiedy mojego męża składała czarna mora. I powiem ci, skarbie, że gdyby nie one, to nie wiem, czy byłabym zdolna utrzymać się na nogach. Nie będę pytać, co przytrafiło się tobie, ale od razu pomyślałam, że ci się przydadzą.
– Dziękuję, nie potrzebuję…
– Tutaj są! – przerwała jej staruszka, tryumfalnie wyciągając saszetkę z suszonym zielem. – Na pewno poczujesz się lepiej, a ja nawet cenę obniżę. Co do składu, daj mi chwilkę, tutaj miałam spisany. Gdzie ja to posiałam, ach, tak!
Efra przygryzła wargę. Musiała wyglądać jak siedem nieszczęść, skoro ktoś wciskał jej ziółka na „uspokojenie i troski”. Popatrzyła na sprzedawczynię, która energicznie wymieniała nazwy składników, odczytując je ze skrawka zmaltretowanego papieru. Blake czym prędzej wcisnęła kobiecie kilka miedziaków i bez słowa wzięła saszetkę. I chociaż nie miała pojęcia, czy zielsko zadziała, to pozornie zatroskana staruszka była nadspodziewanie zawziętym sprzedawcą. Zasłużyła na zarobek, a Efrze przecież było obojętne, na co wyda tych parę monet.
Prędko wróciła do wynajętej izby. Usiadła ciężko na tapczanie i zaczęła pochłaniać ciasto z rodzynkami, popijając je od czasu do czasu ohydną wódką. Kiedy skończyła jeść, ściągnęła w końcu płaszcz i ze zdumieniem stwierdziła, że czuje się trochę lepiej. Podejrzliwie zerkała to na butelkę, to na swoje żałosne odbicie w lustrze. Zdmuchnęła pasmo włosów z czoła i wzięła kolejny łyk alkoholu, zadowolona z tego, jak kojąco na nią wpłynął.
Na krótką chwilę wróciła ta dawno niewidziana iskra chęci do działania. Mogłaby spełnić marzenie Etnisa. Mogłaby ukraść coś, czego ukraść się nie da; uczcić jego pamięć.
Zatopiona w rozmyślaniach o dokończeniu skoku na konfederacki skarbiec, zalała ziółka doniesionym przez dziewkę służebną wrzątkiem. Ponownie zajęła swoje miejsce na tapczanie i zaczęła powoli sączyć gorący napar. Był obrzydliwy i mieszał się z posmakiem wódki, ale nie krzywiła się zbyt mocno. Nagle jej serce znów przyspieszyło na myśl o dopełnieniu spuścizny Etnisa – co dałoby świetny pretekst, by pozostała Efrą – jednak entuzjazm równie szybko ostygł.
To było marzenie Etnisa. Tylko że on nigdy nie przyzna, jak dumny jest z tryumfującej Efry. Nie uśmiechnie się, nie pocałuje jej, w jego oku nie pojawi się ten błysk satysfakcji, który powodował, że czuła się najszczęśliwsza na świecie. Wtem zrozumiała to jaśniej niż przez ostatnie dni: on nie wróci. Popełnili błąd, ona na to pozwoliła, a teraz on nie żyje. Ten jeden raz powinna była się sprzeciwić… Dokończenie skoku nie przywróci mu życia. Nie cofnie czasu.
Łzy znowu pociekły po jej twarzy, choć nie łkała; odstawiła pusty kubek po ziółkach i sięgnęła z powrotem po alkohol. Wzięła spory, piekący łyk. Chociaż miała wrażenie, że środki przyćmiły ból, to jednak pustka była i tak coraz trudniejsza do wytrzymania.
Do tego odnosiła wrażenie, że świat wokół niej zwolnił. Po przebłysku entuzjazmu nie pozostał nawet ślad.
Z wahaniem sięgnęła po plecak i wyjęła zwinięty skórzany pas z jego ulubionymi nożami. Przyjrzała im się po kolei, pociągając nosem. Przejechała delikatnie dłonią po rękojeści, aż w końcu wyciągnęła broń, by podziwiać nienaganne naostrzenie i misterne zdobienie pismem egrijskim na krawędzi. Zatęchłe powietrze wokół niej zgęstniało jeszcze bardziej, jakby zawisł nad nią jakiś omen.
Z wyuczoną płynnością, pomimo swojego upojenia, przerzuciła nóż z jednej dłoni do drugiej. Czy znalazła wyjście z jej sytuacji? Nie. Ale nie istniało żadne inne rozwiązanie. Nie było celu, nie było szczęścia, nie było nadziei.
Powoli docierało do niej, że bez niego czuła się nikim. Tak, jakby cofnęła się o pięć lat, a nawet więcej. To, co osiągnęła, to, kim się stała jako Efra Blake, wydawało się integralną częścią Etnisa. Jakby nie miało prawa istnieć samodzielnie.
Rozchyliła koszulę i przybliżyła nóż do klatki piersiowej, a zimna stal zawisła dokładnie nad sercem, które zdawało się szamotać pod uciskiem niewidzialnej dłoni. Kropla krwi spłynęła leniwie po jej skórze.
Efra nie chciała niczego więcej. Nie była gotowa na tę pustkę, nie chciała się mierzyć z nową sobą, nie chciała cierpieć. Coraz mocniej docierało do jej świadomości, że boi się bycia nikim, że to nie tylko żałoba, ale samolubny strach. Czy była tchórzem? Oczywiście, że przemknęło jej to przez głowę. Ale komu miała coś udowadniać?
Nieznośny szum rozsadzał jej pulsujące skronie, a oddech stał się urywany. Czuła, że słabnie, że opuszczają ją siły.
– Pieprzyć to – szepnęła drżącym głosem, unosząc ostrze.
Wzięła głęboki, ostatni oddech i… przebiła sobie serce.
Miażdżący ból eksplodował w klatce piersiowej, a krew cienkimi strużkami spłynęła na podłogę. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że to fizyczne cierpienie dobrze odzwierciedlało jej stan – tak właśnie się czuła, kiedy widziała go opadającego bezwładnie na sznurze.
Zamknęła oczy, gotowa do wiecznego snu, i oddała się powoli ciszy i ciemności.
Oczekiwała, że pójdzie w stronę światła, dokładnie tak jak w legendach, widziała jednak tylko czarną pustkę. Była nikim. Tak jak całe życie przed Etnisem usiłowała być niewidoczna, tak teraz stała się tą niewidocznością. Nieistnieniem. A więc to tak wygląda koniec? Rozczarowujące.
Jej umysł ostatecznie zamilkł.
Po kilku minutach – a może spokojnej wieczności – szarpnął nią przeszywający ból. Serce zaczęło ponownie bić, zaciskając i rozkurczając się wokół ostrza. Efra otworzyła oczy, łapiąc głęboki oddech, który wstrząsnął jej ciałem. Mimowolnie położyła zakrwawione palce z powrotem na rękojeści i wrzeszcząc wniebogłosy, wyciągnęła sztylet. Rozdarty mięsień sercowy zaczął się powoli zasklepiać. Drżała spazmatycznie, aż w końcu, otulona chmurą ciemności, schowała twarz w pokrytych posoką dłoniach i znów zapłakała.

 

Słońce i gwiazdy - Małgorzata Mika (okładka)

Pozostań z nami w kontakcie!

Zapisz się na nasz newsletter. Raz w tygodniu otrzymasz informacje o naszych książkach i promocjach na nie!

Dziękujemy, że jesteś z nami!