Red Rose
Weronika Karczewska-Kosmatka
Co może się wydarzyć, gdy szalona dziewczyna pozna zamożnego introwertyka? Absolutnie… wszystko.
Róża za dnia jest zwyczajną kobietą, za to nocą zmienia się w czerwonowłosą didżejkę, która porusza tłumy na parkietach. Najbardziej w życiu ceni muzykę. Sama ją tworzy i z nią wiąże swoją przyszłość.
Feliks to bogaty, zamknięty w sobie facet. Pracuje w wytwórni muzycznej ojca, ale marzy o innej karierze. Niestety rodzinne zobowiązania czasem okazują się ważniejsze niż nasze pragnienia.
Mówią, że okazja czyni złodzieja, a Róża oprócz muzyki kocha szybkie, sportowe samochody i lubi czuć adrenalinę, więc gdy widzi granatowego mustanga, działa natychmiast. Nie podejrzewa tylko, że w „pożyczonym” aucie będzie drzemał… Feliks.
Czy ta przypadkowa znajomość przerodzi się w coś więcej?
Informacje o książce
Rok I wydania: 2024
Format: 14.0×20,5 cm
Okładka: miękka
Liczba stron: 222
książka ISBN 978-83-7995-793-4
ebook ISBN 978-83-7995-794-1
Ceny sugerowane:
książka: 49,99 zł
ebook: 49,99 zł
audiobook: 49,99 zł
Fragment
Rozdział 1
Muzyka wciąż huczała w moich uszach, gdy wychodziłam z klubu. Udało mi się wkręcić na najgorętszą imprezę tego roku i mimo że grałam tam jako DJ-ka tylko przez godzinę, wykorzystałam ten czas do maksimum. Kochałam muzykę, a DJ-owanie sprawiało mi ogromną radość.
Uwielbiałam ten moment, kiedy puszczałam kawałek, a ludzie skakali w jego takt. Śmiali się, czasem śpiewali razem z wokalistą, a ja szeroko się uśmiechałam. To było niemal jak… magia.
Szkoda tylko, że nie mogłam grać na każdej imprezie w tym mieście. Jak na razie niewiele osób znało mnie jako Red Rose, miałam jednak nadzieję, że niebawem się to zmieni. Wierzyłam, że los się do mnie jeszcze uśmiechnie.
Uderzyło we mnie gorące, letnie powietrze. Natychmiast poczułam, jak moja kusa bluzeczka lepi się do pleców, a krótkie, dżinsowe spodenki do ud. Zrobiłam głębszy wdech, zaciągając się rozgrzanym, warszawskim powietrzem.
Wiedziałam, że powinnam gnać na autobus, by wrócić do domu, tylko że… tego wieczora miałam ochotę przejść się ulicami miasta i sprawdzić, co u niego słychać. Zresztą dochodziła dopiero północ, a w okolicy było kilka innych klubów, które chciałabym odwiedzić.
Już miałam wchodzić do jednego z nich, ale…
Tuż przy wejściu stał zaparkowany mustang. Cudowny, żywcem wyjęty z najnowszego katalogu, który przeglądałam ledwie dwa tygodnie temu. Lakier w odcieniu głębokiego granatu błyszczał jak nocne niebo. Aż zaparło mi dech w piersiach. Ile trzeba zarabiać, by sobie pozwolić na takie cacko? – przeszło mi przez myśl.
Przejechałam palcem po masce, nie mogąc nacieszyć oczu. Miałam dwie słabości: muzykę i samochody. A to auto… To auto było cudowne.
Wiedziałam, że muszę się nim przejechać, bo inaczej… Och, chyba umrę. Podeszłam do drzwi i zamiast od razu zacząć grzebać w zamku, po prostu pociągnęłam za klamkę. I proszę, otwarte.
Usiadłam wygodnie na miejscu kierowcy. Obmacałam skórzaną kierownicę. Moja dłoń ślizgała się po niej jak po tafli lodu. Wnętrze odurzająco pachniało nowością. Ekran dotykowy pobudził moją wyobraźnię, odnosiłam wrażenie, jakbym zaraz miała odpalić statek kosmiczny, a nie przejechać się tą bestią, która pod maską kryła pięciolitrowy silnik V8. Automatyczna skrzynia trochę mnie zasmuciła, osobiście wolałam sama zmieniać biegi, ale kto by w takim wozie narzekał. Siedziałam w najprawdziwszym mustangu. MUSTANGU, do cholery! Aż zapiszczałam z ekscytacji.
Od zawsze kręciły mnie samochody. A te sportowe to na maksa. Oglądałam każdy wyścig Kubicy i szczerze mu kibicowałam. Miłość do tego sportu wpoił mi dziadek i totalnie się na tym zafiksowałam. Gdybym miała więcej talentu i możliwości, być może zawodowo jeździłabym po torze. Któż to wie.
Zapięłam pasy, dla bezpieczeństwa, i z dziecięcą niecierpliwością wcisnęłam guzik uruchamiający to cudeńko. Auto ożyło, zamruczało zmysłowo. W całym ciele poczułam przyjemne wibracje. Słysząc ten dźwięk, prawie dostałam orgazmu.
Ruszyłam z piskiem opon. Szusowałam całkiem pustą ulicą, chociaż ledwie minęła północ. Gdybym tak mogła się rozpędzić do maksymalnej prędkości… Ach.
Oczywiście musiałam zrobić sobie selfie, bo przecież Kalina by mi nie uwierzyła, że jechałam takim cackiem.
Nasza matka miała hopla na punkcie kwiatów i takim sposobem nazwała mnie Róża, a moją siostrę – Kalina. Stałyśmy się kwiecistymi siostrami, urodzonymi odpowiednio w czerwcu i na początku maja, czyli wtedy, gdy te kwiaty kwitną podobno najpiękniej. Pomyślałam kiedyś, że dobrze, iż nie przyszłam na świat w grudniu, bo mogłabym zostać Gwiazdą Betlejemską.
– Przepraszam, dokąd pani jedzie moim autem? – Gwałtownie wcisnęłam hamulec, przestraszona męskim głosem dobiegającym… z tyłu.
Spanikowałam.
Zatrzymałam się na środku drogi i już zamierzałam wybiec z auta, gdy czyjaś silna dłoń złapała mnie za rękę. Musiałam się odwrócić i coś szybko wymyślić. Miałam jedynie nadzieję, że facet nie wezwie glin. Nie potrzebowałam kłopotów.