PATRONI
Przypadek Lidki – Izabela Grabda
Czy wyczekany urlop w spokojnych górach Sowich, może spowodować trzęsienie ziemi w uporządkowanym życiu Lidki? Czy przypadek, który spełnił jej marzenie o posiadaniu domku w górach, może się zamienić w przejażdżkę uczuciowym rollercoasterem?
Okazuje się, że Lidce wszystko może się przydarzyć. A jedno wydarzenie, któremu w całości winne jest jej roztargnienie, pociągnie za sobą serię niedomówień, pomyłek i wypadków żywcem wyjętych z filmu. Z finałem, w który nawet głównej bohaterce jest trudno do końca uwierzyć…
Czy życie może przestać nas zaskakiwać?
Informacje o książce
Rok I wydania: 2020
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 172
druk ISBN 978-83-7995-501-5
epub ISBN 978-83-7995-502-2
mobi ISBN 978-83-7995-503-9
Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ePub: 29,99 zł
mobi: 29,99 zł
Fragment
Rozdział 1
Droga uciekała spod kół, przyjemny głos lektora czytającego książkę rozchodził się po wnętrzu samochodu. Jednak Lidka, mimo usilnych starań, nie mogła skupić uwagi na treści. Odsunęła za ucho opadający rudy lok i poprawiła się w fotelu forda. Jej myśli ciągle uciekały do wydarzeń z ostatnich lat. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat teraz wszystkie wspomnienia tłukły się jej po głowie, skoro i tak nie zmieniłaby decyzji, a zmiany wyszły jej na dobre.
Żal mogła mieć do siebie tylko za jedną rzecz: że posłała męża w jasną cholerę dopiero cztery lata temu. Nie potrafiła sobie logicznie wytłumaczyć, po co tkwiła w toksycznym związku z facetem, który przez dwadzieścia lat trwania ich małżeństwa nie zdołał puścić mamusinej spódnicy. Na wspomnienie teściowej, która należała do gatunku rodzicielek absolutnie bez wad, mocniej zacisnęła ręce na kierownicy. Lidka, patrząc czasem na nią, zastanawiała się, jakimi określeniami skomplementowałaby kupę syna, gdyby ten zrobił ją na środku dywanu. Pewnie by stwierdziła, że nikomu ta sztuka nie wychodzi lepiej. A ten kształt, a forma i zapach!
Lidka miała świadomość, że nie tylko matka Kamila była przyczyną rozpadu ich związku. Owszem wychowanie jedynaka w poczuciu samouwielbienia i nieomylności miało ogromny wpływ, ale najbardziej zaważył despotyczny charakter męża.
Kamil jako jednostka wybitnie ambitna szybko dorobił się prezesury w jednej z największych firm kurierskich w kraju. Jeszcze szybciej nauczył się przenosić zachowania z pracy do domu, traktując córkę i żonę jak pracowników, a nie najbliższe sercu osoby. Początkowo Lidka próbowała z tym walczyć, tłumaczyć mu, że nie tak powinny wyglądać relacje pomiędzy członkami rodziny. Jej starania dawały efekt na krótki okres, jednak najczęściej odbijały się od Kamila jak piłeczka od betonowej ściany. Każda kolejna próba tłumaczenia mu problemu, że robi źle i straci rodzinę, niczego nie zmieniała.
I tak czas biegł, a Kamil nauczył się wszystko egzekwować w najbardziej despotyczny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Wielki pan prezes, któremu w pracy wszyscy nadskakiwali i całowali go w tyłek, nie chciał zrozumieć, że powinien być częścią składową rodziny, a nie jej szefem.
Sięgnęła po kawę i spojrzała na nawigację. Upiła łyk ulubionego napoju, zakupionego w przydrożnym McDonaldzie, i już miała odstawić kubek, kiedy musiała mocno wdepnąć hamulec. No tak, korek. Zatrzymała się na końcu sporego ogonka samochodów i spojrzała na bluzkę.
– Kurwa mać! – warknęła, kiedy zobaczyła brązowe kropelki na biuście. Odstawiła kubek do chwytaka i wzięła chusteczkę. Delikatnie wytarła plamki, ale skutek zabiegu był tak marny, że rzuciła mokrą jednorazówkę na podłogę po stronie pasażera i machnęła tylko ręką. Trudno, najwyżej zatrzyma się gdzieś i zmieni ubranie. Stała, bębniąc palcami w kierownicę, a myśli wróciły na swoje tory.
Po latach łagodnych prób zmiany stosunku męża do niej i córki miała dosyć, więc zmieniła taktykę. Zrobiła parę porządnych awantur, w których zagroziła rozwodem. O dziwo, po każdej Kamil odpuszczał i zachowywał się w miarę normalnie. Jednak, tak jak wcześniej, z czasem wracał do własnych norm i zasad. I znowu w domu wszystko musiało działać według prawideł, które narzucał. W jego żyłach zwyczajnie zamiast krwi płynął chory despotyzm, czego Lidka nie mogła znieść.
Sama sobie naplułaby w twarz za brak odwagi, tym bardziej, że między nią a mężem nie istniały żadne zależności finansowe.
Jej firma z roku na rok rozwijała się coraz lepiej i nigdy nie prosiła go o pieniądze. Kilka razy próbowała trzasnąć drzwiami i zakończyć to nienormalne małżeństwo, w którym dusiła się jak zakopany żywcem zwierzak, ale Kamil zawsze potrafił ją ułagodzić i przekonać, że tym razem się zmieni i będzie dobrze, a ona, z poczuciem coraz większej pustki w duszy, nadal była jego żoną. W ten sposób mijały lata. Darowała sobie prośby i awantury, które niczego nie zmieniały, nawet próby odejścia, które i tak kończyły się fiaskiem.
Samochody powoli ruszały, Lidka wrzuciła pierwszy bieg i popuściła sprzęgło. Sunęli w tempie konduktu pogrzebowego, ale przynajmniej przemieszczali się do przodu. Spojrzała w lusterko i uśmiechnęła się na widok kierowcy szalejącego w samochodzie za nią. Co mu da walenie po kierownicy i darcie mordy? Przestała się na kretyna oglądać, wrzuciła drugi bieg i przyspieszyła. Spokojnie wróciła do rozmyślań.
Nie wiedziała już, od jak dawna każda rozmowa z mężem kończyła się kłótnią. Nieważne, czego dotyczyła. Czy chciała zapytać o drobnostkę, czy miała poważny problem. Dlatego już dawno nie zwracała się do niego z żadnymi sprawami. Nauczył ją, że zawsze wszystko wychodziło jej źle, to ona była odpowiedzialna za każdy kłopot. Dziwne, że teraz prowadziła sporą firmę i tutaj jakoś nigdy niczego nie robiła głupio ani bez sensu. Ich małżeństwo zwyczajnie podążało prostą drogą do nieuniknionego rozpadu, ale to widziała tylko Lidka. Dla Kamila wszystko zdawało się być w najlepszym porządku.
Owszem, pamiętała jeszcze czasy, kiedy ślepo wierzyła, że trafiła w życiu na ideał faceta, podobało jej się, z jakim szacunkiem odnosił się do matki, która wychowała jedynaka sama. Myślała wtedy, że ją też będzie tak traktował. Oj, pomyliła się okrutnie! Nigdy jej nie szanował, a z czasem zaczął układać z nią relacje jak ze służącą, która na dodatek wszystko robiła nie tak jak mama.
Uśmiechnęła się gorzko na wspomnienie stłuczki, dosyć poważnej. Przyjechał na miejsce i ochrzanił ją, że pojechała akurat tą drogą, a nie inną. Nieważne, że nie ona spowodowała kolizję. Chyba wtedy coś w niej pękło, jakaś zbyt mocno naciągnięta struna cierpliwości. Od tamtej chwili dała sobie całkowicie spokój z jakąkolwiek rozmową z mężem. Odzywała się do niego, jeżeli o coś zapytał, dbała o sprawy bieżące, pranie, zaopatrzenie lodówki i inne codzienne bzdury. Czasem, dla świętego spokoju musiała się z nim przespać, ale z każdym rokiem trwania małżeństwa przychodziło jej to coraz ciężej. Powoli zaczynała odczuwać tak straszne obrzydzenie do tego człowieka, że robiło się jej niedobrze na samą myśl o jego dotyku. A Kamil tego po prostu nie zauważał. Dla niego sprawa wyglądała prosto: jeżeli nie chce z nim spać, pewnie ma kochanka. Dlatego łatwiej było zwyczajnie zacisnąć zęby raz na jakiś czas, niż wysłuchiwać poniżeń i oskarżeń o puszczanie się z połową miasta.
Znowu wdepnęła hamulec do samej podłogi, kiedy jakiś popapraniec w żółtym sportowym aucie wpakował się jej przed samą maskę. Rzuciła stekiem siarczystych przekleństw za oddalającym się szybko wariatem, zwolniła i zjechała na prawy pas, dalej roztrząsając wspomnienia.
Córka? Też nie mogła znieść ojca, stale dochodziło do tarć i kłótni. Rozczarowała Kamila już przy urodzeniu, okazując się córką, a nie upragnionym synem. Myślała, że z czasem jego niechęć do dziecka minie, ale im Inga była starsza, tym jego pogardliwe podejście do dziewczynki rosło. Postanowiła, że więcej dzieci z tym człowiekiem nie będzie miała, ponieważ kompletnie nie nadawał się na ojca.
Kamil nie oszczędzał Ingi, od kiedy zaczęła chodzić do przedszkola. Musiała nauczyć się gry w tenisa, bo córka znajomego prezesa gra, później kazał zapisać ją na kursy językowe dla przedszkolaków i w ten sposób dziewczynka uczyła się już w wieku pięciu lat dwóch języków obcych.
Im dalej, tym Kamil stawał się bardziej wymagający. W szkole musiała mieć minimum bardzo dobre oceny ze wszystkich przedmiotów. Kiedy Inga zaczęła się buntować i nie chciała tak dużej liczby zajęć pozalekcyjnych, korepetycji i nauki cholera wie jakich umiejętności, Lidka, dla świętego spokoju tłumaczyła, że ojciec bardzo ją kocha i robi to dla jej dobra. Jednak Inga była zbyt inteligentnym dzieciakiem, aby uwierzyć matce w takie bzdury. Z wiekiem zaczęła zauważać, że coś się w domu nie klei i nie chodzi tylko o jej bunt wobec wszystkich dodatkowych zajęć fundowanych przez ojca. W końcu dziewczyna miała dosyć i wybrała liceum z internatem. Początkowo Kamil burzył się przeciw temu pomysłowi, ale Lidka murem stanęła za córką i Inga nareszcie wyrwała się z domu.
Westchnęła ciężko, potrząsając głową, co na autostradzie okazało się głupim pomysłem. Spinka puściła i włosy zasłoniły jej oczy. Odgarnęła je i skupiła się na jeździe, ale wspomnienia od razu dopadły ją jak stado głodnych wróbli wyrzuconą bułkę.
Kiedy Inga rozpoczęła naukę w gimnazjum, Lidka zdecydowała definitywnie zmienić ten chory stan rzeczy. Na początek postanowiła przygotować sobie grunt. Dosyć ryzykownie postawiła wszystko na jedną kartę i rozszerzyła działalność, tworząc sieć gabinetów urody. Zawsze spędzała w pracy dużo czasu, ale od tamtego momentu w domu praktycznie tylko spała. W przeciągu trzech lat stworzyła na rynku nową markę. Kiedy Inga poszła do liceum, zakłady Lidki znajdowały się już w paru województwach i ciągle powstawały nowe. Siedzibę główną firmy miała we Wrocławiu, ale biura obsługujące placówki musiała otworzyć w Katowicach, Poznaniu, Łodzi i Warszawie. Tydzień temu rozpoczęło pracę biuro w Gdańsku. Firma przynosiła zyski, ale Lidka, zamiast z nich korzystać, stale inwestowała w rozwój. Nie miała innego wyjścia, musiała tak robić, żeby utrzymać siebie i córkę.
Zahamowała przed bramkami na autostradzie i sięgnęła po przygotowane wcześniej pieniądze. Zapłaciła za przejazd i ruszyła dalej. Książkę wyłączyła – i tak nie docierało do niej, co czyta lektor. Może musiała wszystko znów przemielić w głowie. Pozwoliła myślom płynąć dalej, tak jak i drodze. Nawigacja kazała jej zjechać z autostrady, więc posłusznie wykonała manewr. Znalazła się na zwykłej szosie pośród starych drzew. Droga wiła się to w prawo, to w lewo, w przydrożnych rowach kwitły rzadko rozsiane maki i malutkie żółte kwiatuszki. Spojrzała na nawigację, jeszcze pięćdziesiąt cztery kilometry do upragnionego urlopu, pierwszego od kilku dobrych lat. Uśmiechnęła się na myśl, że rozpoczęła go już w chwili zamknięcia drzwi samochodu pod mieszkaniem we Wrocławiu.
Kiedy Inga wyniosła się do internatu, rozpoczynając szkołę średnią, Lidka wynajęła małe mieszkanie i wyprowadziła się z domu. Nie składała od razu papierów rozwodowych, ponieważ do niczego nie było jej to potrzebne. Od samego początku małżeństwa posiadali rozdzielność majątkową. Najpierw się burzył, coś tam tłumaczył, przekonywał, nawet groził. Odpuścił, kiedy trzy lata później złożyła pozew rozwodowy. Zrobiła to dopiero w momencie, w którym Inga dostała się na studia w Hiszpanii i ukończyła osiemnaście lat, więc Lidka miała pewność, że nie będzie musiała się o nią szarpać z mężem w sądzie. Zwyczajnie chciała tego córce oszczędzić.
Na drugiej rozprawie, całkowicie bezproblemowo, otrzymała upragniony rozwód. Kamil odkupił od niej połowę ich wspólnego domu i było po wszystkim. Ale długo nie dał za wygraną. Co jakiś czas próbował się z nią spotykać pod byle pretekstem, kombinował, jak się do niej zbliżyć i spowodować, żeby cofnęła decyzję. Dał sobie spokój z tymi podchodami dopiero, kiedy za otrzymane za dom pieniądze kupiła przestronne mieszkanie w jednej z pięknych, starych wrocławskich kamienic. Wtedy odetchnęła pełną piersią i pozbyła się go raz na zawsze.
Trwało to wszystko miesiącami, wykańczając ją emocjonalnie i chyba też fizycznie. Ciągła bieganina pomiędzy sądami, prawnikami, podróże do Gdańska, gdzie właśnie ruszały nowe placówki i biuro. Później szukanie mieszkania. Remont ciągnący się jak rozwleczona guma przez wszystkie decyzje, które musiała podjąć: jak rozlokować sprzęty, w którym miejscu zlewozmywak, a w którym umywalkę, ścianę wyburzyć czy zostawić, jaki kolor i faktura płytek, gdzie kinkiet, a gdzie lampa, nawet umiejscowienie głupich kontaktów. No i nareszcie urządzanie, które niby jest przyjemnym zajęciem, ale katastrofalnie czasochłonnym. I znowu: szafki w kuchni z połyskiem czy matowe, rolety czy firanki, kanapa czy narożnik, a może dywan? Między tym wszystkim praca po dwanaście godzin dziennie albo do utraty sił.
W końcu nie wytrzymała. Powiedziała „stop”. Wybrała najbardziej oddaloną od siedzib ludzkich agroturystykę w Górach Sowich i właśnie tam zmierzała. Postanowiła chodzić na długie wycieczki od rana do nocy, porządnie się zmęczyć i jeszcze porządniej wyspać, pełną piersią odetchnąć świeżym powietrzem i odzyskaną wolnością. Chciała wyłączyć telefon i najzwyczajniej w świecie nie myśleć o niczym. Miała dla siebie dwa tygodnie, całe czternaście dni na reset, ale też sprawdzenie pracowników i własnej zapobiegliwości. Ciekawiło ją, jak sobie poradzą w firmie bez nadzoru. Czy jest możliwe, żeby na tym etapie część obowiązków scedować na zaufanych ludzi? Och, gdyby to się sprawdziło…
Skręciła w lewo i powoli zagłębiała się pomiędzy pierwsze wzniesienia. Widoki zmieniały się z każdym zakrętem, powietrze zrobiło rześkie. Uchyliła okna i zwolniła. Napawała oczy obrazami, oglądała się za ślicznymi, starymi budynkami. Nareszcie minęła niewielkie miasteczko Sokolec i wjechała na kamienistą drogę w górę. Miała wrażenie, że droga ciągnie się w nieskończoność, oddalając ją całkowicie od cywilizacji. Tego właśnie potrzebowała, odcięcia od wszystkiego, przede wszystkim od ludzi. Otaczał ją spokojny las i śpiew ptaków.
I znów pojawiła się refleksja: niezgodność pomiędzy rodzajem preferowanego wypoczynku jej i męża. On wolał modne nadmorskie i oczywiście zagraniczne kurorty, ona łażenie po górach. Długo zgadzała się na bezsensowne wczasy w drogich hotelach, gdzie musiała brać walizkę wieczorowych kiecek, bo na kolację nie wypadało iść inaczej. Ale później, kiedy Inga stała się już nastolatką, powiedziały „dość” i od tamtej pory jeździły w góry, a mąż do kurortów zabierał mamusię. Prychnęła na samą myśl. Z córką zdeptały wszystkie pasma w Polsce, ale Lidkę najbardziej ciągnęło w Góry Sowie. I to było powodem, że teraz znalazła się właśnie tutaj.
Dojechała na miejsce. Urocze gospodarstwo z niewielkim pensjonatem w środku lasu i… westchnęła ciężko, wypowiadając siarczyste przekleństwo. Siedem samochodów na parkingu i wrzask chmary dzieciaków na placu zabaw obok domu. Do tego armia ludzi w ogromnej altanie robiących niezły raban śmiechem i głośnymi rozmowami, w których wyczuwało się obecność sporej ilości alkoholu. No to odpoczęła pełną gębą! Wysiadła i ruszyła na poszukiwania właścicieli. Powitała ją miło wyglądająca młoda dziewczyna.
– Witam serdecznie, pewnie pani Lidia Delchowicz? Pokażę pani kwaterę.
– Przepraszam, ci ludzie długo tu będą? – zapytała.
– Wczoraj przyjechali, będzie pani miała towarzystwo, bo jak tak samotnie, zawsze w kupie raźniej. O kłopotach i pracy zapomni pani przy ognisku i piwku. – Uśmiechnęła się promiennie.
– Ale chodzi o to, że chciałam mieć spokój, a przy nich… – Westchnęła i pokręciła głową. – Ma pani chociaż dla mnie pokój z dala od tego – zawiesiła głos znacząco – towarzystwa?
Dziewczyna obrzuciła ją zdziwionym spojrzeniem i poprowadziła na tyły posesji. Weszły na schody prowadzące bezpośrednio do niewielkiego pokoju z łazienką, który w żaden sposób nie łączył się z resztą budynku.
– Tutaj mam najspokojniejszy pokój, ale jeśli będzie padać, zmoknie pani w drodze na stołówkę. – Skrzywiła się. – Chciałam panią ulokować w głównym budynku, obok tych gości, bo tu standard nieszczególny, a do jadalni i świetlicy trzeba przez podwórko iść. Do altany daleko, a jak się drinka wypije pod wieczór przy grillu, można nie dojść o własnych siłach…
– Drinki przy grillu mi nie grożą – wpadła jej w zdanie. – Tu jest świetnie. Przepraszam, ale nie mam zamiaru uczestniczyć w życiu towarzyskim ośrodka.
– Jak pani sobie życzy. – Rozłożyła ręce, okazując lekkie zdziwienie jej postawą, i wyszła.
Lidka rozejrzała się po czystym, ale do bólu przeciętnym pokoju. Drewniana podłoga, sznurkowy dywanik, łóżko, szafa, niewielki telewizor i klasyczna, maleńka łazienka. Rzuciła torbą o podłogę i padła na łóżko. Zamknęła oczy, oddychając głęboko, a po chwili spała już jak zabita. Obudziło ją stukanie. W pierwszej chwili rozejrzała się zdezorientowana, ale zaraz wstała i podeszła do drzwi. Gospodyni przyszła z zaproszeniem na kolację. Lidka podziękowała i zapewniła, że przyjdzie, jak tylko się ogarnie. Przebrała się w legginsy i długi ciepły sweter, ponieważ nie lubiła marznąć, a wieczory na początku maja potrafiły być jeszcze chłodne.
Szła do jadalni, śmiejąc się z siebie w duchu. Ładnie spędziła pierwszy dzień urlopu, planów miała na dzisiaj od zatrzęsienia, a jedyne, co zrobiła, to porządnie się wyspała. Ale nie przejęła się tym specjalnie, widocznie było jej potrzebne takie zregenerowanie sił. Urlopu ma tyle, że jeden przespany dzień nie pokrzyżuje jej planów.
Weszła do przestronnej, urządzonej w typowo wiejskim stylu jadalni, gdzie spotkała wesołe, altanowe towarzystwo, które od razu próbowało zawrzeć z nią bliższą znajomość.
Kolacja przypadła Lidce do gustu, pod jedną ze ścian urządzono szwedzki stół. Znajdowało się na nim wiele regionalnych przysmaków, a przede wszystkim produkty, które gospodarze sami wytwarzali: wędzone szynki, sery, warzywa z własnego ogrodu, przetwory i dania na ciepło. Nawet chleb gospodyni piekła sama. Lidka sobie nie żałowała, jak urlop to urlop, od diety i racjonalnego żywienia również. Z wyładowanym do granic możliwości talerzem usiadła przy osobnym stole. Ale długo nie siedziała sama. Na krześle naprzeciw usadowiła się dziewczynka z jasnymi, kręconymi włosami zawiązanymi w dwa kucyki, ubrana we wściekle różową sukienkę. Na oko miała pięć, może nawet sześć lat. Zatopiła w Lidce spojrzenie niebieskich oczu.
– Cześć – powiedziała z poważną mina. – Ja jestem Asia, a ty?
– Cześć, jestem Lidka. – Dyskretnie rozejrzała się po sali w poszukiwaniu rodziców panienki, ale żaden z biesiadników zajętych jedzeniem i rozmawianiem nie wykazywał zainteresowania małym, różowym stworzeniem.
– Gdzie masz swoje dzieci?
– Moja córka jest już dorosła i nie jeździ ze mną na wakacje.
– Ojej, ale ty musisz być stara – powiedziała filozoficznie Asia, prezentując przy tym jeszcze poważniejszą minę. Lidka na ten widok przygryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Asia! Nie przeszkadzaj pani. – Do dziewczynki podeszła młoda kobieta z malutkim dzieckiem na rękach, zapewne młodszym rodzeństwem rezolutnej panienki.
– Ale ja rozmawiam, nie przeszkadzam. – Naburmuszyła się i założyła ręce przed sobą.
– Może przysiądzie się pani do naszego stołu? – Zaproponowała kobieta, biorąc małą za rękę. – Zapraszamy.
– W sumie… – Lidka westchnęła i zabrawszy talerz, podeszła do dużego stołu, przy którym siedziała spora liczba dorosłych.
Owszem, kolację z nimi zjadła, opędzając się od dzieciaków i ciekawskich pytań, dlaczego sama na urlopie, ale już udziału w wieczornym ognisku i popijawie odmówiła, tłumacząc się zmęczeniem podróżą.
Poprosiła gospodynię o śniadanie na siódmą rano i prowiant zamiast obiadu. Młoda dziewczyna obiecała, że wszystko będzie gotowe na czas, więc Lidka podziękowała i wróciła do pokoju. W końcu rozpakowała rzeczy, podpięła telefon do ładowania, sprawdziła, czy power bank ma pełne naładowanie, i spakowała plecak na jutrzejszą wyprawę. Postanowiła nie chodzić po wytyczonych szlakach. Miała ochotę przemierzyć te góry na przełaj, trzymając się wytycznych GPS-u. W końcu to Góry Sowie, może będzie miała szczęście i znajdzie nieodkryte jeszcze wejście do kompleksu Riese?
Rankiem, po zjedzeniu porządnego śniadania, ruszyła w góry. Gospodyni spakowała tyle zapasów, jakby Lidka miała do wykarmienia czteroosobową rodzinę. Zdrowo tym ubawiona przeprosiła, że nie zabierze takiej ilości, ale dziewczyna wcale się tym nie przejęła i zaraz dostosowała racje żywieniowe do jej potrzeb.
Lidka puściła w ruch GPS i rozpoczęła wędrówkę. Cały dzień chodziła, wynajdywała polanki, na których odpoczywała, natknęła się na stare poniemieckie ruiny bunkrów, podziwiała widoki i rozmyślała. Rozkładała wszystko, o czym myślała w samochodzie, na czynniki pierwsze i składała na powrót w całość. Jak by nie spojrzała, wychodziło, że w końcu jest szczęśliwa.
Czasem, na dłuższych postojach, wyjmowała małego notebooka i pisała kilka zdań opowiadania. Uwielbiała tworzyć proste, krótkie historyjki o wiedźmach, mocno podszyte specyficznym, czarnym humorem. Publikowała je w gazetach pod pseudonimem, ponieważ nie chciała, żeby ktokolwiek dowiedział się o jej hobby. Wydawcom kategorycznie zakazała publikacji prawdziwego nazwiska. Szczerze mówiąc, nawet nie chciała za nie pieniędzy, pisała dla zabawy. A że ludzie lubili je czytać, to powoływała do życia coraz to nowsze przygody grupki współczesnych wiedźm.
Czas płynął cudownie. Co rano jadła śniadanie, brała prowiant i wracała wieczorem. Obliczała trasę tak, żeby już o dziewiętnastej znaleźć się na kwaterze. Trochę drażniły ją odgłosy dochodzące nocami zza ścian. Głośne rozmowy, śmiechy, wrzaski pijanych facetów i płacz dzieci. Spała ze stoperami w uszach, co stanowiło mało komfortowe rozwiązanie. Ale nie zdarzało się to co noc, więc nie miała o co wszczynać awantur.
Pewnego wieczoru w końcu dała się naciągnąć na grilla i drinka. Bawiła się całkiem sympatycznie do momentu, w którym jeden z uczestników grillowej imprezy w dosyć niewybredny sposób dał jej do zrozumienia, że jest mocno zainteresowany kontynuowaniem spotkania, ale już w jej pokoju. Lidka bez chwili wahania, przy całym towarzystwie, trzasnęła podchmielonego amanta w twarz i z uśmiechem na ustach podziękowała za spotkanie. Więcej w żadnym grillu udziału nie wzięła.
Historia, którą z jednej strony każda chciałaby przeżyć, ale wracając do początku, czy aby na pewno? Bohaterowie z przeszłością i zawiła relacja ona-on to według mnie must have w książce. “Przypadek Lidki” zdał egzamin, ale wy możecie poddać go ponownemu testowi! Polecam!
Mira Gross, autorka powieści Tylko seks
Miłość może pojawić się całkowicie niespodziewanie. “Przypadek Lidki” to ciepła, romantyczna powieść, która długo nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Ewelina Nawara, My Fairy Book World
Jeśli wierzysz, to nawet przypadek jest w stanie ofiarować ci szczęście.
Marta Daft, Marta wśród książek
Po lekturze zapewniam, że z Lidką będziecie najlepszymi przyjaciółkami! Ciepła i przyjemna powieść umili Ci niejeden wieczór i dotrzyma towarzystwa przy kubku ulubionej herbaty.
Magdalena Jarząbek, Czytam w pociągu
To opowieść o niespodziewanej i niekontrolowanej miłości, która wciągnie nas od samego początku i nie pozwoli odłożyć choć na moment.
Grażyna Wróbel, Czytaninka