Poison Roses - Jaymin Eve & Tate James

Poison Roses
Jaymin Eve & Tate James

Znasz to powiedzenie, że gorzej być już nie może? Kłamstwo! Zawsze może być gorzej!

Myślałam, że sięgnęłam dna, kiedy mając szesnaście lat złamałam serce mojej pierwszej miłości. Zostawiłam go, zanim zniszczyłabym jego nadzieje na zostanie gwiazdą rocka.

Myliłam się.

Od tamtego dnia było już tylko gorzej. Osiem lat później, bezdomna, bezrobotna i zakrwawiona uciekam przed moją przeszłością.

Angelo Ricci, mój drugi wybranek, wie, że byłam świadkiem, jak zabija człowieka. Teraz poluje na mnie. Jego ludzie przeczesują całe miasto, a jeśli mnie dopadną, skończę martwa.

Nie poddam się jednak łatwo. Zrobię wszystko, aby uniknąć gniewu rodziny Ricci. Choćby oznaczało to znalezienie schronienia w najbardziej nieoczywistym miejscu.

Bellerose to najpopularniejszy zespół rockowy świata. Jego członkowie są idolami, symbolami seksu, za którymi szaleją fanki. Dołączenie do nich w trakcie trasy koncertowej niekoniecznie jest najlepszym pomysłem, ale stanowi jedyną szansę na przeżycie, jaką mam.

Problem w tym, że bardziej niż Angelo Ricciego frontman Bellerose prawdopodobnie nienawidzi tylko… mnie. Zresztą to jego problem. Jace zawdzięcza mi tak wiele… W końcu to ja jestem Billie Bellerose.

Gdzie kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo
Informacje o książce

Rok I wydania: 2024
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 392

książka ISBN 978-83-7995-690-6
ebook ISBN 978-83-7995-691-3
audiobook ISBN 978-83-7995-692-0

Ceny sugerowane:
książka: 59,99 zł
ebook: 59,99 zł
audiobook: 59,99 zł

Nota copyright

Poison Roses
Copyright © Jaymin Eve & Tate James
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the translation by Dominika Szafrańska-Lichwała
Copyright © for the cover art by InksyndromeArtwork |Adobe Stock
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Tytuł oryginału: Poison Roses
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2024 r.

książka ISBN 978-83-7995-690-6
ebook ISBN 978-83-7995-691-3

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Tłumaczenie: Dominika Szafrańska-Lichwała
Redakcja: Joanna Błakita
Korekta: Paulina Kalinowska
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara
Skład i typografia: proAutor.pl

Fragment

Prolog: Billie

Odkąd pamiętam, mieszkałam na wzgórzu w jaskrawo niebieskim domu z białym ogrodzeniem i basenem pomiędzy podwórkami, który współdzieliliśmy z kilkoma sąsiadami. Tam właśnie po raz pierwszy spotkałam Jace’a i… Angela.
Kiedy miałam cztery lata, rodzina Jace’a wprowadziła się do domu obok, a nasi rodzice od razu się zaprzyjaźnili. Chłopaka wyróżniała blond czupryna i najsłodszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam. Uważałam tak do momentu, kiedy próbował mnie utopić.
Właśnie w tym momencie zaczęła się moja historia. Skończyła się część, o której lubię myśleć jako o „Przed”.
Kiedy moje życie było przepełnione śmiechem, a nie burzami i złamanym sercem.
Kiedy kochałam chłopaka z sąsiedztwa, a on kochał mnie.
Kiedy jego najlepszy przyjaciel był moim najbardziej zagorzałym obrońcą, nawet w najmroczniejszych chwilach.
Zanim podjęłam niemożliwą do podjęcia decyzję, która przebiła naszą wypełnioną szczęściem bańkę i zniszczyła nasze marzenia o wspólnej przyszłości. Mój z góry skazany na porażkę wybór rzucił nas na zupełnie inne drogi w życiu.
W taki właśnie sposób znalazłam się na tej gównianej ścieżce.
Tej „Po”.

I: Billie

Łzy płynęły mi po twarzy, kiedy ściskałam kurczowo pasek mojej torby podróżnej. Panika i rozpacz tak mocno ściskały moje wnętrzności, że ledwo mogłam oddychać. Jak do tego doszło?
– Proszę – błagałam. – Jeszcze tylko tydzień i przysięgam, że będę mieć pieniądze. Wezmę kilka zmian więcej, a wtedy…
– Już słyszałam te bzdury. Dostałaś ostrzeżenie, a i tak nie zapłaciłaś, więc się stąd zabieraj. Są inni żałośni bezdomni, którzy mogą zapłacić i tylko czekają, aż zwolni się ten pokój. – Starsza kobieta ze zmęczoną twarzą potrząsnęła głową, podejmując ostateczną decyzję.
Miała dość mojego błagania, więc wykopała mnie na ulicę i zatrzasnęła za mną drzwi.
Kurwa. Co teraz?
Nie miałam dokąd pójść. Kurwa mać. Pani Glass miała rację, wyrzucając mnie, bo faktycznie byłam nikim. Nawet gdyby pozwoliła mi zostać, nie miałam żadnych perspektyw na pracę, która pozwoliłaby mi zapłacić czynsz. A teraz nie miałam nawet gdzie spać. Tyle dobrze, że wyrzuciła mnie za dnia, więc zostało mi kilka godzin, żeby znaleźć bezpieczne miejsce do przenocowania, bym nie została zgwałcona lub zamordowana, gdy tylko zapadnie zmrok.
– Hej. Wszystko w porządku? – Z melancholijnych rozważań wyrwał mnie chrapliwy kobiecy głos.
Spojrzałam w kierunku, z którego dobiegał. Jego właścicielką okazała się dwudziestoparoletnia dziunia, którą kojarzyłam z budynku pani Glass, kiedyś zajmowała mieszkanie na piętrze nade mną. Kiedyś. Bo przecież ja już tam nie mieszkałam.
– Tak, dam sobie radę. – Skinęłam głową, powstrzymując łzy.
Jak zawsze. To nie będzie moja pierwsza noc spędzona w jakimś zaułku i prawdopodobnie też nie ostatnia.
Uniosła brew w niedowierzaniu. Zanim odpowiedziała, zaciągnęła się papierosem, którego trzymała w swoich długich, brązowych palcach.
– Ta stara suka cię wykopała?
Skinęłam ponownie głową, bo nie ufałam własnemu głosowi. Panika i strach przed nieznanym uwięzły mi w gardle niczym piłeczka golfowa.
– Masz pracę? – zapytała, lustrując mnie ciemnymi oczami od stóp do głów w krytyczny sposób.
– Nie. – Zmarszczyłam brwi. – Ale coś wymyślę. Dzięki. – Moje słowa były szorstkie, ale nie byłam na tyle zdesperowana, by zostać dziwką. W każdym razie jeszcze nie teraz. W przyszłym tygodniu mogę zmienić zdanie.
Teoretycznie miałam mnóstwo kasy, jednak nie zamierzałam z niej korzystać. Nie było opcji, żeby moi rodzice, zwyczajni ludzie o przeciętnym dochodzie, mogli zostawić mi w spadku kilka milionów, więc na pewno nie dorobili się ich w legalny sposób. Byłam przekonana, że jeśli kiedykolwiek wypłaciłabym coś z tego konta, ten, kto zabił moich rodziców, dopadłby również mnie.
– Spokojnie, skarbie, nie próbuję cię nagabywać. – Przewróciła oczami. – Może jestem w stanie ci pomóc. Masz jakieś doświadczenie jako kelnerka?
– Tak – odpowiedziałam szybko, skinąwszy głową. – Przepraszam, pomyślałam… Tak, pracowałam już jako kelnerka w paru miejscach. Znasz może kogoś, kto szuka pracowników?
Uśmiechnęła się z wyrozumiałością i przerzuciła swoje długie warkocze z ramion na plecy.
– Na etat? Nie, ale może dałabyś radę wziąć parę zmian na zastępstwo, bo aktualnie połowa naszego zespołu ma grypę. Płatne w gotówce. – Skończyła papierosa, rzuciła na chodnik i zdeptała go swoim butem.
W końcu lepiej się jej przyjrzałam i zauważyłam, że była ubrana w krótką czarną spódnicę, pończochy i białą bluzkę. Ogromne, fioletowe sztuczne futro, które miała na sobie, było odpowiedzialne za moje błędne pierwsze wrażenie na jej temat.
– Zmianę zaczynam za dwadzieścia minut – kontynuowała, bujając się na stopach – więc lepiej myśl szybciej. I przebierz się. Masz w tej torbie coś bardziej odpowiedniego do pracy w restauracji?
– Tak, z pewnością. – Ponownie skinęłam, czując się jak ta potakująca figurka z nieproporcjonalnie dużą głową.
– Super! – Moja nowa znajoma wyszczerzyła się szeroko, następnie wyciągnęła do mnie rękę. – Tak w ogóle jestem Liz.
Z uśmiechem uścisnęłam jej dłoń.
– Billie – przedstawiłam się, na co zasygnalizowała, żebym poszła za nią. Przerzuciłam torbę przez ramię. – Yyy, co prawda darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale dlaczego mi pomagasz?
Posłała mi zdziwione spojrzenie.
– Czy ty właśnie nazwałaś mnie koniem? – spytała, a ja z przerażenia wytrzeszczyłam oczy, ale Liz tylko się zaśmiała. – Żartuję sobie, Billie, wyluzuj. Tak naprawdę to nie ja tobie pomagam, ale to ty pomagasz mnie. Wczoraj wieczorem mieliśmy tak cholernie duże braki w personelu, że to aż niewiarygodne. Gorzej, że i tak nas obwiniono za złe opinie od gości skarżących się, że obsługa była do bani.
Skrzywiłam się, współczując, bo doskonale wiedziałam, że klienci bywali brutalni i mieli gdzieś to, że na zmianie nie było wystarczającej liczby kelnerów. Obchodził ich jedynie fakt, że musieli długo czekać na swoje drinki.
– Rozumiem – mruknęłam. – Cóż, w każdym razie jestem wdzięczna.
Liz posłała mi uśmiech i wzruszyła jednym ramieniem.
– Nie dziękuj mi jeszcze. Najpierw muszę przekonać szefa, ale biorąc pod uwagę wściekłe okrzyki, które usłyszał wczoraj przez telefon od właściciela, nie powinno być problemu. Chodź, tędy.
Bardzo szybko prowadziła mnie ulicami Sieny, więc musiałam się postarać, by dotrzymać tempa, które narzuciły jej długie nogi. Po drodze opowiadała mi o tym, jak większość kelnerów zaraziła się grypą żołądkową podczas imprezy, na którą wszyscy się wybrali. Liz choroba ominęła, ponieważ utknęła na ostatniej zmianie .
– Miałaś szczęście – zauważyłam, a ona zaśmiała się gardłowo.
– Naprawdę? Teraz muszę za nich nadrabiać. Z drugiej strony, to ty masz szczęście. – Poprowadziła mnie boczną alejką, obok śmietników, aż doszłyśmy do ciężkich drzwi z łatami odpryskującej farby. – Jesteśmy na miejscu. Tylko… trzymaj się z dala od kucharzy. To dupki.
– Czy to nie jeden z wymogów w tej pracy? – zaśmiałam się.
Zachichotała, a później otworzyła drzwi, które prowadziły bezpośrednio na tyły kuchni, tam gdzie trzymano zapasy, maszyny do lodu czy kubły na śmieci. Pokierowała mnie do toalety dla personelu, abym mogła się przebrać.
– Dam znać Gary’emu, że przyszłaś uratować nam tyłki – powiedziała, gdy wcisnęłam się do środka. – Potem cię oprowadzę.
Byłam tak zaaferowana tym gównianym dniem i dynamicznie zmieniającą się sytuacją – byciem wyrzuconą na bruk, a następnie ocaloną dzięki propozycji Liz – że nawet nie spytałam, jaki to rodzaj restauracji. Gdy się przebierałam w czarną spódnicę i białą bluzkę, apetyczne zapachy dojrzałych pomidorów i roztopionego sera wniknęły do moich nozdrzy.
– O kurde – wyszeptałam, znów się zaciągając unoszącą się w powietrzu wonią. Może się myliłam, ale dla mnie były to z całą pewnością aromaty kuchni włoskiej. – No przecież nie mogę mieć aż takiego pecha. Na pewno nie.
Siena w stanie Illinois była tak gęsto zaludniona przez Włochów, że włoskie restauracje znajdowały się na każdym rogu. Naprawdę musiałam coś mocno spieprzyć w poprzednim życiu, skoro łaska mojego Zbawcy przywiodła mnie z powrotem do restauracji należącej do rodziny Riccich.
– Hej, super wyglądasz – powiedziała Liz, uśmiechając się szeroko, kiedy wyłoniłam się z toalety. Towarzyszył jej mężczyzna w średnim wieku i w muszce. Wyglądał na zestresowanego. – To Gary.
Posłałam mu sztuczny uśmiech i wyciągnęłam dłoń.
– Cześć, dzięki za…
– Znasz się na kelnerowaniu? – warknął Gary, zupełnie niezainteresowany ani moją dłonią, ani wymianą uprzejmości. – Wiesz co? Guzik mnie to obchodzi. Po prostu rób, co ci każą, a kasę dostaniesz na koniec zmiany. Napiwki są twoje.
Uniosłam brwi, a Liz skinęła zachęcająco.
– Mówiłam ci, że są zdesperowani – rzuciła ze śmiechem, kiedy Gary ciężkim krokiem oddalił się w stronę kuchni. – Chodź, oprowadzę cię, zanim otworzymy.
Gdy weszłyśmy do sali restauracyjnej, moja wcześniejsza nadzieja prysnęła.
– Giovanni? – powiedziałam piskliwym głosem. – Czy to jest restauracja rodziny Riccich?
Liz odwróciła się z zaskoczeniem malującym się na jej twarzy.
– Tak. Nie mówiłam ci?
– Nie, na pewno nie. Przykro mi, nie mogę. – Nerwowo potrząsnęłam głową.
– Przestań pieprzyć – odburknęła, kładąc dłonie na smukłych biodrach. – Przecież dosłownie nie masz dokąd iść, Billie. Serio ma dla ciebie znaczenie, kto prowadzi tę restaurację? Gary zapłaci ci w gotówce i możesz się przespać u mnie na podłodze, dopóki jutro nie porozmawiasz z panią Glass.
Miała rację. Oczywiście, że miała rację. Rodzina Riccich posiadała trzydzieści restauracji w Sienie oraz liczne inne biznesy. Szanse, że jeden z jej członków znajdzie się akurat w tym konkretnym miejscu w tę jedyną noc, kiedy mam tu pracować, wydawały się nieprawdopodobne… Zatem podczas gdy Liz kontynuowała pokazywanie mi restauracji, robiłam dobrą minę do złej gry, powtarzając wciąż sobie, że wszystko będzie dobrze. To tylko praca.
Szybko się zorientowałam, dlaczego Liz zaproponowała mi tę fuchę. Tego wieczoru na zmianie było jedynie dwóch kelnerów, a przy tak dużej liczbie gości, których musieli obsłużyć, powinno ich być co najmniej siedmiu. Jednak z drugiej strony, dzięki temu, że byłam tak zajęta pracą, nie miałam ani chwili, by pomyśleć o rodzinie Riccich. Do licha, w zasadzie to się dobrze bawiłam. A to było coś, czego dawno nie doświadczyłam.
– Billie! – krzyknął Gary, kiedy pod koniec zmiany polerowałam szklanki. – Ocaliłaś nam tyłki, dziewczyno. Szukasz może posady na stałe?
Zaskoczona aż uniosłam brwi.
– No tak. W sumie tak! – Pieprzyć rodzinę Riccich. Nie poznaliby mnie, nawet gdyby zobaczyli, że tu pracuję. A napiwki były wysokie. Lepsze niż jakikolwiek inny zarobek, który miałam od lat.
Gary skinął głową.
– Jutro ogarnę papiery.
Liz uśmiechnęła się do mnie szeroko, a następnie zawołała mnie do kuchni, gdzie kucharz wystawił posiłek dla personelu. Musiała zostać dłużej z powodu późnej rezerwacji, natomiast ja byłam już teoretycznie wolna. Gary wypłacił mi moją dniówkę, co sprawiło, że niemalże się rozpłakałam, a jedzenie okazało się cudownym dodatkiem do i tak już wspaniałej nocy. Od dawna nie jadłam nic z prawdziwej włoskiej kuchni, więc prawie przeżyłam orgazm, kiedy spróbowałam cannelloni ze szpinakiem i ricottą, które zaserwował nam szef kuchni.
– Dobre, nie? – zaśmiała się Liz, widząc, jak pochłaniam swoją porcję, a gdy z sali restauracyjnej dobiegły męskie głosy, westchnęła. – Wygląda na to, że moja późna rezerwacja właśnie się pojawiła. Dokończ spokojnie, a potem idź do domu. Mieszkam w pokoju dwadzieścia osiem. – Podała mi klucz, a ja spojrzałam na nią zaskoczona.
– Yyy…
– Tylko nie zwędź moich rzeczy – powiedziała, śmiejąc się, a ja założyłam, że nie posiada zbyt wiele rzeczy, które warte byłyby kradzieży. W przeciwnym razie nie zaufałaby zupełnie obcej osobie.
Szybko dokończyłam jedzenie, umyłam talerz i dałam nura do toalety, aby się wysikać. Ściągnęłam bluzkę i wsadziłam ją do torby na wypadek, gdybym nie miała czasu jej wyprać przed kolejną zmianą. Pod spodem miałam top, a na zewnątrz nie było przecież mroźnie. Top wystarczy.
Zanim skończyłam pakować rzeczy do torby, usłyszałam głośny huk, który dobiegł z przedniej części restauracji. Zaraz za nim rozległ się kolejny. Zesztywniałam ze strachu. Czy to były wystrzały? Sekundę później z mojej kryjówki usłyszałam spokojne, męskie głosy, a jeśli ktoś użyłby broni, w restauracji z pewnością dałoby się wyczuć oznaki paniki. Odetchnęłam z ulgą. Prawdopodobnie to tylko wystrzał z gaźnika samochodu na ulicy, a moja paranoja była winna temu, że wyolbrzymiłam tę sytuację. Kiedy jednak wyszłam z toalety, dotarł do mnie znajomy głos. Głos, który sprawił, że zastygłam.
Kurwa. Kurwa.
Minęło sześć lat, odkąd ostatni raz słyszałam ten głos. Nie byłam gotowa na ponowne spotkanie z facetem, do którego należał, więc stchórzyłam i z powrotem ukryłam się w toalecie. W samą porę, bo krzyki dobiegające z restauracji były coraz bliżej, towarzyszył im dźwięk tłuczonego szkła i szuranie stóp. Jednak moim przekleństwem od zawsze była ciekawość. Zerknęłam przez szczelinę w drzwiach akurat wtedy, gdy przysadzisty gość był ciągnięty przez zaplecze. Dłonie trzymał w górze i bełkotał błagalne słowa, ale nie byłam w stanie żadnego z nich zrozumieć, bo puls w moich uszach uderzał zbyt głośno, kiedy dostrzegłam Angela Ricciego.
Jego przystojna twarz była tak znajoma, ale chłopak, którego kiedyś znałam, dawno zniknął. W jego miejsce pojawił się twardy facet o udręczonym spojrzeniu i z bronią w ręku. Kurwa. Angelo celował w tego gościa.
– Dawajcie go na ulicę – warknął do faceta, który stał obok; ten i jeszcze drugi wywlekli błagającego mężczyznę na zewnątrz. Angelo i dwóch innych kolesi z pistoletami poszli za nimi. Cholera, po co im wszystkim broń?
Strach przeszył mnie niczym prąd, a zimny pot pokrył całe ciało, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Musiałam pozostać w ukryciu i modlić się, żeby nikomu z nich nie zachciało się siku. O Boże. Co, gdyby mnie znaleźli? Czy zabiliby mnie? Byłam pewna, że i tak za dużo widziałam.
Ta pewność rosła wraz z dobiegającymi z uliczki podniesionymi głosami. Tym razem odgłos wystrzału z broni był naprawdę wyraźny.
– Kurwa – westchnęłam. Musiałam się stąd wydostać, ale jak? Angelo i jego ludzie byli w uliczce, najprawdopodobniej przed chwilą zastrzelili tego gościa. Nie miałam ochoty być następna w kolejce.
Panika kazała mi uciekać, zostawiłam więc torbę i wyślizgnęłam się z kabiny. Tylne drzwi wciąż były uchylone i nie mogłam się powstrzymać od zerknięcia, co znajdowało się za nimi. Angelo działał na mnie niczym pieprzony magnes.
Na zewnątrz było ciemno, ale u stóp Angela mogłam wyraźnie dostrzec ciało.
Cholera. Cholera!
Najwidoczniej wydałam jakiś odgłos, bo wbił we mnie intensywne spojrzenie; patrzył prosto na mnie, jakby łączyła nas magiczna więź. Zobaczyłam moment, w którym mnie rozpoznał, jego brązowe oczy rozszerzyły się w słabym świetle, a usta rozchyliły się w szoku. Nie miałam jednak zamiaru czekać na ponowne spotkanie. Nie, już brałam nogi za pas i ruszałam biegiem ku przedniej części restauracji. Przerażenie pulsowało mi w żyłach, gdy uderzyłam biodrem o róg stolika, a potem się o coś potknęłam.
– Billie! – Jego przeraźliwie znajomy głos rozległ się gdzieś za mną.
Postanowiłam ukryć się za barem. Co tu się, do licha, stało? Gdzie była Liz? I gdzie był Gary?
– Znajdźcie ją i zabijcie – warknął szorstko inny facet. Jego głos brzmiał równie znajomo, ale nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należał. – Potem wróćcie tu i posprzątajcie ten bajzel. Nie możemy pozwolić na to, by to gówno było kojarzone z naszym lokalem.
Rozbrzmiały odgłosy kroków, drzwi otwierały się i zamykały, kiedy ludzie, miałam nadzieję, wychodzili z restauracji. Jednakże nie byłam aż tak głupia, aby sądzić, że zostałam sama. Nie, skoro Angelo mnie widział. Skuliłam się za barem, trzęsąc się ze strachu. Łzy płynęły mi po twarzy, ale byłam zbyt przerażona, by wydać z siebie choćby najcichszy dźwięk. Wtedy właśnie uświadomiłam sobie, o co się potknęłam, zanim dotarłam do swojej obecnej kryjówki. Piękne oczy Liz wpatrywały się we mnie, a dziewczyna leżała bezwładnie na podłodze. Bez oznak życia. Otoczona kałużą krwi. Zdławiony krzyk wyrwał się z mojego gardła. Próbowałam go stłumić, lecz za późno. Silna dłoń złapała mnie za kark, chwytając też garść moich włosów, i wyciągnęła mnie z ukrycia.
– Mam cię. – Obcy, tłusty facet patrzył na mnie pożądliwie, wymachując bronią tuż przed moją twarzą.
To był koniec. W ten sposób zginę. Tak jak Liz…
Myśl o niej kazała mi spojrzeć w dół. Widok z tej perspektywy był dużo gorszy. Cała jej bluzka przesiąknęła krwią, która pofarbowała biały materiał na karmazyn. Nigdy dobrze nie reagowałam na widok krwi, lecz po raz pierwszy poczułam ulgę, kiedy w moich uszach rozległo się dzwonienie, a obraz przed oczami pociemniał. Angelo mógł mnie teraz zastrzelić, jeśli chce. Nigdy się tego nie dowiem.
Ktoś wymamrotał przekleństwo, gdy moje ciało zwiotczało i zemdlałam.

Poison Roses - Jaymin Eve & Tate James

Pozostań z nami w kontakcie!

Zapisz się na nasz newsletter. Raz w tygodniu otrzymasz informacje o naszych książkach i promocjach na nie!

Dziękujemy, że jesteś z nami!