Dwie bajki - Ewelina Nawara & Małgorzata Falkowska

Moonline
Sandra Ewertowska

W świecie, gdzie magia splata się z naturą, a dusze nie umierają, lecz odradzają się w nowych ciałach, Cyris pragnie wolności i prawdziwej miłości.

Wioska Souldanów, otoczona pradawnymi lasami i tajemniczą, magiczną rzeką, skrywa sekret, który może odmienić jej życie. Legenda głosi, że lustrzany wodospad, dar od bogini Limei, przenosi śmiałków do innego świata. Cyris nie umie pogodzić się z losem, jaki przygotował dla niej wódz Erock, więc z determinacją czeka na pełnię księżyca. To wtedy pojawi się jedyna szansa na ucieczkę przed małżeństwem z wybrańcem, czyli umarłym wskrzeszonym po to, by przedłużyć ród Souldanów.

Cyris nie jest jak pozostali Souldanowie – kocha, marzy, pragnie sama decydować o swoim losie. Jest gotowa stawić czoła przeznaczeniu i znaleźć własną ścieżkę.

„Moonline” to opowieść o nieznającej granic miłości, o odwadze, o walce o siebie i swoich bliskich oraz o tajemnicach życia po śmierci. Odkryj współczesny Eden, gdzie każdy wybór może zburzyć istniejący porządek i dać nadzieję na lepsze jutro.

Gdzie kupić?
Kupując w tych księgarniach wspierasz Autora i Wydawnictwo
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo
Informacje o książce

Rok I wydania: 2024
Format: 14.0×20,5 cm
Okładka: miękka

Liczba stron: 250

książka ISBN 978-83-7995-781-1
ebook ISBN 978-83-7995-782-8
audiobook ISBN 978-83-7995-783-5

Ceny sugerowane:
książka: 49,99 zł
ebook: 49,99 zł
audiobook: 49,99 zł

Fragment

Rozdział 1

– Mógłbyś przestać się telepać? – wycedziłam przez zęby, uginając lekko kolana, by utrzymać równowagę na spróchniałym pniu.
Od celu dzieliło nas już tylko kilka metrów i nie było mowy o powrocie, choć Caz rzucał ten pomysł dosłownie co chwilę. Myślał, że wreszcie się poddam. Jakby w ogóle mnie nie znał.
– Wybacz, ale naprawdę mam cholernie złe przeczucie…
– Nie bądź cipą, Caz – wysapałam, koncentrując wzrok na błyszczącej w oddali tafli, po której przesuwały się ostatnie promienie pomarańczowego słońca.
Warunki były idealne. Dokładnie takie, jak opisywała je stara Souldanka. Nie mogłam podzielić się z nikim tą wiedzą, choć i tak nikt poza mną nie próbował jej zgłębić. Najpewniej właśnie dlatego kobieta uznała, że warto mi ją powierzyć. Po cichu wierzyła, że uda mi się uczynić to, na co sama nigdy nie miała odwagi – uciec z tej przeklętej wioski.
Nasze chwiejne kroki sprawiały, że odbijające się światło padało na nas ostrymi liniami, raz z jednej, raz z drugiej strony. Niczym laser przecinało nam drogę, co jeszcze kilka lat temu uważałam za świetną okazję do zabawy. Dziś mogłam tylko żałować każdej niewykorzystanej szansy. Im częściej próbowałam przekroczyć barierę księżyca, tym bardziej wątpiłam, że kiedykolwiek zdołam dotrzeć na drugą stronę.
– Jestem cipą, bo nie chcę, żebyś zrobiła sobie krzywdę? – fuknął, uchylając się pod widoczną tylko dla niego przeszkodą.
Natura nieźle to sobie wykombinowała; kąt padania światła, synchron słońca z księżycem, wreszcie obrót Ziemi nadający odpowiedni rytm każdej z pór roku, do których musieliśmy się dostosować, jeśli chcieliśmy przeżyć. Bez wątpienia byliśmy na tej planecie jedynie gośćmi. Albo będziemy grać według ustalonych przez nią zasad, albo „wypad z baru, panno Lalu”. Zero kompromisów i niepotrzebnych niedomówień. Konkrety, dokładnie tak, jak lubię.
– Erock będzie wściekły, gdy się dowie…
– Jeśli.
– He? – Odwrócił głowę w moją stronę i nim zdążył się wzdrygnąć porażony prądem, ja już z frustracją opadłam tyłkiem na pień. – Szlag, jak to boli! – krzyknął, pocierając dłonią zraniony policzek.
Pewnie powinnam choć spojrzeć na jego ranę. I niemal na pewno bym to zrobiła, gdyby nie fakt, że tego dnia zarobił już drugie skaleczenie.
– Nieważne – westchnęłam z irytacją. – Chciałam powiedzieć, że użyłeś złego słowa. Nie kiedy się dowie, a jeśli się dowie. Ale to w sumie już bez znaczenia. – Wskazałam dłonią jego policzek i ledwie zauważalnym ruchem zasuszyłam cieknącą stróżkę bladoróżowej krwi.
– Wystarczy, że Erock na ciebie spojrzy i będzie wiedział, co próbowaliśmy zrobić.
– Raz na jakiś czas mogę brać winę na siebie, Cyris, ale nie za każdym cholernym razem – bąknął, przechodząc nade mną, po czym obrażony zeskoczył z pnia.
– Nie musiałbyś w ogóle brać winy na siebie, gdybyś nie łaził za mną jak cień.
– Nie musiałbym łazić za tobą, gdybyś choć odrobinę zmądrzała.
Na usta cisnęło mi się kilka ciętych ripost, ale używałam ich już tak często, że w zasadzie mogliśmy odbyć tę rozmowę bez słów. I to właśnie zrobiliśmy, gdy zeskoczyłam na ląd. Caz kroczył ku mnie, a nasze chłodne spojrzenia skrzyżowały się w równej walce, której znowu żadne z nas nie przegrało. Albo nie wygrało. Błędne pieprzone koło, toczące się odkąd skończyliśmy po osiem lat.
Gdybym chciała znów poruszyć temat mojego bezpieczeństwa, odparłabym, że jego troska jest mi potrzebna jak skrzela wiewiórce. Z nimi czy bez nich, utonie, nim nauczy się pływać. I ja też zginę, kiedy przyjdzie pora, nieważne, czy on będzie obok, czy nie. Nie zmieni tego, co wszechświat przygotował dla mnie na długo przed moimi narodzinami. Choć to nie do końca tak, bo w planach nigdy nie byłam. A jednak matka Ziemia uznała, że na coś się przydam. Dla matki rodzonej okazałam się z kolei wielką niespodzianką, ponieważ podobno spodziewała się syna. I dostała go, z tą tylko różnicą, że trzy minuty po nim jeszcze ja wychyliłam łeb z jej waginy. I nadal lubiłam zaskakiwać, co innym niekoniecznie się podobało. A zwłaszcza wodzowi.
Caz wiedział, że nie miał na nic wpływu. Rodziliśmy się ze świadomością, że przez całe życie będziemy poddańczo podążać za przeznaczeniem zapisanym nam w gwiazdach. A jednak z jakiegoś powodu nie chciał pogodzić się z myślą, że w jednej chwili może stracić wszystko. Tu się różniliśmy. Mnie w zasadzie było to obojętne. Pewnie dlatego kiedy on trząsł portkami, we mnie rosła irytacja, że znów nie udało mi się czmychnąć z wioski.
– Naprawdę czas najwyższy, Caz, żebyś zaczął zajmować się sobą, nie mną – warknęłam, odwracając się od tafli wody, która zupełnie nie przypominała już lustra.
Pionowe fale zaczęły się burzyć i pienić. Kolejna szansa przepadła. Ilekroć sądziłam, że jestem już tak bardzo blisko, okoliczności krzyżowały mi szyki.
Musiałam przypominać sobie każdą z lekcji o losie, jakimi karmiła mnie stara Souldanka.
Tak miało być… To jeszcze nie pora, powtarzałam sobie w myślach, w rezultacie usprawiedliwiając brata, by nie skopać mu za chwilę kruchych jak słoma w suszy żeber.
– Erock prosił, byśmy zjawili się na kolacji…
– Będziemy – weszłam mu w słowo, przeskakując przez wartki strumyk.
– …punktualnie – dokończył, rozglądając się w poszukiwaniu jakiejś wystającej gałęzi, na której mógłby się wesprzeć, by nie zamoczyć swych dziewiczych stópek.
Zawsze to robił. Ostrożny, odpowiedzialny, dobrze wychowany Caz… Zupełne przeciwieństwo jego siostry bliźniaczki.
– Daj spokój, Caz, po prostu przeskocz – westchnęłam niecierpliwie.
– Wiesz, że nie lubię wody…
– Musiałbyś się postarać, żeby się w niej utopić – parsknęłam. – Poza tym jestem tutaj. Pomogę ci.
– To ja jestem starszym bratem, Cyris – obruszył się, unosząc podbródek.
– O całe trzy minuty. – Gwizdnęłam z udawanym uznaniem i przewróciłam oczami. – No, skaczesz, czy mam wrócić sama?
Caz dalej się wahał. Na ugiętych kolanach kołysał się, to w przód, to w tył, jakby wciąż nie zdecydował, po której stronie chciałby się znaleźć. Oboje wiedzieliśmy, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zostałby przy lustrzanym wodospadzie po zmroku, a ten nadchodził nieubłaganie. Wkrótce nastanie całkowita ciemność, a wtedy…
– Cyris! – Donośny głos przedostał się przez ciasno posadzone, wysokie drzewa.
Caz jęknął żałośnie i spojrzał na mnie z błaganiem w tych dużych, niewinnych ślepiach.
– Nie patrz tak na mnie, mięczaku – odgryzłam się wreszcie za ponowne udaremnienie mojego niecnego planu. – Gdybyś za mną nie lazł, nie byłbyś teraz w tarapatach.
– Chronię cię – wycedził przez zęby, które zaczęły już szczękać, na poły z zimna, na poły ze strachu.
Podparłam się pod boki i zerknęłam na niego wymownie spod przymrużonych powiek.
– I jak ci idzie?
– Szłoby mi lepiej, gdybyś współpracowała.
– Miałbyś takie smutne życie.
– Cyris! – Właściciel męskiego, władczego tonu zbliżał się coraz bardziej. Czas nam się kończył.
Nie bawiło mnie oglądanie brata w tak beznadziejnym położeniu. No, może trochę. Okej, niech będzie, bawiło mnie bardzo. To jednak przywilej nadany siostrze i tylko ja mogłam nabijać się z brata. Gdyby ktoś obcy choćby spróbował się zaśmiać, prawdopodobnie byłby to ostatni dźwięk, jaki wydobyłby się z jego ust.
Wiedziałam, że Zavr nie znieważy Caza. Nie pozbawiłby się z własnej woli uciech, jakich dostarczałam mu niemal każdej nocy. Nie zrobiłby nic, co zmusiłoby mnie do zakończenia naszej potajemnej relacji. Nie żebym sama chciała z niej rezygnować, też miałam swoje potrzeby.
– Cyris, do cholery!
Czasami tylko bywał nieznośny, tak jakby sądził, że ma wobec mnie jakieś prawa. Tych przecież nie miałam nawet ja sama. Skąd więc ten pomysł?
– Zwariuję z wami – burknęłam, wysuwając przed siebie dłoń, by gałąź drzewa po mojej stronie pokłoniła się przed Cazem.
Mój brat odetchnął z ulgą, chwytając badyl, dzięki któremu bezpiecznie przeskoczył nad wodą i zaraz stanął obok mnie. Gdy poczuł pod stopami twarde podłoże, wyprostował się i przywołał na twarz maskę niezwyciężonego obrońcy, jak gdyby nie trząsł przed momentem portkami na samą myśl o kąpieli w rwącym, szerokim na pół metra strumyku.
– Tu jesteś. – Głos Zavra dogonił nas, nim zdołałam ujrzeć jego tęgą postać.
Mimo że dzieliła nas spora odległość, do moich nozdrzy dotarł już słodki zapach jego skóry. W mojej obecności Zavr zazwyczaj pachniał piżmem, co świadczyło o niezaprzeczalnym zainteresowaniu moją osobą. O ile w tłumie ten aromat mieszał się z innymi i trudno było odgadnąć, który z Souldanów pałał do drugiego sympatią, o tyle w tym gronie Caz mógłby sądzić, że Zavr miał wobec niego jakieś niecne zamiary. Słusznie więc Zavr przemyślał ten krok i przeczuwając, że zastanie nas razem, nasmarował sobie nadgarstki i szyję cytrusami, które na jakiś czas neutralizowały specyficzną woń pożądania.
Mój kochanek potrafił przewidzieć każde zagrożenie, mnie jednak brakowało tej przebiegłości, więc nie było mowy o zamaskowaniu zapachu, jaki właśnie zaczęłam wydzielać. Niemal widziałam, jak dotarł do Zavra, który zacisnął mocno szczęki i przeniósł wzrok na las, rozmyślnie mnie ignorując.
Cholera… Obojętność rozpalała mnie jeszcze bardziej, nawet udawana. Nigdy nie należałam do kobiet, które musiały być zdobywane. To ja byłam łowczynią i to ja miałam gonić króliczka, niekoniecznie chcąc go złapać. Łamałam wszelkie stereotypy w wiosce, co często przyprawiało starszą Souldankę o mocny ból głowy. Gdyby ktoś poznał prawdziwe oblicze Caza, przewrotność naszych charakterów z pewnością stałaby się obiektem drwin. Raz jeden Souldan przyłapał nas na rozmowie, z której bez trudu odczytał, że role w dziwny, niewyjaśniony sposób pomieszały się, czyniąc mnie w pewnych obszarach bardziej męską od brata. Zarechotał wtedy, szydząc z Caza i wytykając go palcem, lecz po chwili tęsknie odprowadzał go wzrokiem, gdy ten dryfował w rwącym strumyku w kierunku lustrzanego wodospadu. A skoro o wodospadzie mowa, nie bez przyczyny nazwano go akurat w ten sposób. I również nie bez przyczyny próbowałam się dziś do niego dostać. Byłabym teraz już zupełnie gdzie indziej, gdyby nie Caz, którego honoru z jakiegoś powodu wciąż chciałam bronić.
– Erock polecił was znaleźć – odezwał się Zavr, lustrując uważnie moją twarz. – Co tu robicie?
– Chodzimy, po prostu – odparłam, siląc się na obojętny ton, i ruszyłam w stronę namiotów.
– Po prostu – powtórzył Zavr, podążając za mną.
– Twój niezawodny słuch jest tak seksowny – zamruczałam, nachylając się w jego stronę.
Odchrząknął, prostując plecy, i rozejrzał się za Cazem. Najpewniej po to, by sprawdzić, czy interesuje się naszą wymianą zdań. Caz szedł kilka kroków przed nami, zatem Zavr najwyraźniej uznał, że jesteśmy bezpieczni, bo nagle duża dłoń wylądowała na moich lędźwiach. Przysunął mnie do swojego twardego ciała, a twarz zatopił w moich włosach.
W nozdrza uderzyła mnie słodka woń, w połączeniu z cytrusami tak intensywna, że niemal mdląca.
– Przyjdź dzisiaj do mnie – rzucił krótko, z bezpiecznej już odległości, gdy zbliżaliśmy się do bram wioski.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zniknął już w tłumie, mieszając swój wstydliwy zapach z innymi.
Naraz uświadomiłam sobie, że mimo całej tej swojej ostrożności Zavr za bardzo się narażał. Coraz trudniej było mu ukrywać nasz sekret, a gdyby wódz się dowiedział… Nie chciałam nawet myśleć o konsekwencjach. Mądrze więc zrobił, oddalając się od nas, jednak ostatnio zdecydowanie zbyt często się zapominał.
Kiedy dotarliśmy do namiotu Erocka, migoczący płomień świecy ledwie przebijał się przez grubą skórę niedźwiedzią, wychylając się nieśmiało przez lekko uchyloną płachtę zasłaniającą wejście. Westchnęłam w duchu, przygotowując się na reprymendę, choć tak naprawdę mogłam nie robić nic i wciąż ponosić winę za wszystko.

Słońce i gwiazdy - Małgorzata Mika (okładka)

Pozostań z nami w kontakcie!

Zapisz się na nasz newsletter. Raz w tygodniu otrzymasz informacje o naszych książkach i promocjach na nie!

Dziękujemy, że jesteś z nami!