Gosia Lisińska
Miłość w Tychach: Psiapsióły
Tośka biegała jak szalona między drzewami. Zatrzymywała się tylko na moment, żeby nabrać pewności, że wciąż jestem w zasięgu wzroku i podziwiam jej wygłupy. Cholera, szczeniaczek, myślałby kto. Babsko miało już pięć lat, ale jakoś nie potrafiło dorosnąć.
– Tośka! Do nogi! – wrzasnęłam, absolutnie świadoma, że i tak mnie zignoruje. Była rozpuszczona jak dziadowski bicz.
Suka zamachała ogonem, po czym podskoczyła radośnie i rzuciła się w kierunku stawu.
– Nie!!! Tośka! Stój!!! – Próbowałam ją zatrzymać.
Łatwiej byłoby unieruchomić pędzącego nosorożca, niż powstrzymać mojego psa przed wskoczeniem do zaszlamionej dziury pośrodku leśnej polany na wyrost nazywanej stawem.
– Jasna cholera!
Podbiegłam do brzegu i bezradnie przyglądałam się, jak moje słodkie zwierzątko tapla się w błocie. Świadomość, że będę musiała wsadzić ją do samochodu, żeby dowieźć do domu, niemal wycisnęła mi łzy z oczu. Szlag by to ciężki trafił. Co też mnie podkusiło, żeby skręcić z paprocańskiego deptaka w las, a potem spuścić głupiego kundla ze smyczy? Znowu tapicerka do czyszczenia. A mogłam wybrać się z Kaśką na zakupy do galerii, zamiast latać po lesie. Mogłam? Mogłam. Kalorii bym pewnie spaliła tyle samo. A może i więcej, głównie na tłumaczeniu przyjaciółce, że nie, nie kupię tej wydekoltowanej kiecki, bo nigdy jej nie założę. I tak, wiem, że mam co pokazać, ale i tak tego nie zrobię. O!
Dobra, nie znosiłam galeryjnych rajdów, ale bardziej nienawidziłam odbłacania samochodu.
Tosia tymczasem, kompletnie nieświadoma mojej rozpaczy… ewentualnie mająca ją głęboko w wielkim czarnym nochalu… właśnie przewróciła się na plecy. Taaa, trzeba zadbać, żeby całe futro było równomiernie uwalone. Nie dajcie, psi bogowie, żeby choć kawalątek został czysty.
– Tośka! Wyłaź! Durne bydlę! Zły pies! Zły!
Zły pies miał głęboko pod ogonem moje utyskiwanie jeszcze dobrych kilkadziesiąt sekund. Ponieważ jednak miał zdolność koncentracji muchy na speedzie, wkrótce uznał, że tarzanie się w szlamie jest nudne. Podskoczył jeszcze raz, po czym zamarł ze wzrokiem wbitym we mnie.
Cholera, niedobrze.
– Nie! Tośka, nie próbuj…
Znacie tę teorię, że dzieci nie słyszą słowa „nie”, więc należy stawiać im ograniczenia bez użycia negacji? Cóż, zdaje się, że psy mają podobnie. Tośka najwyraźniej usłyszała tylko ostatnie słowo i potraktowała to jak zaproszenie. Zobaczyłam błysk w tych pozornie smutnych, wielkich, ciemnych ślepiach i wiedziałam, że mam przesrane.
– Nie!
Ale pies już biegł do mnie. Wielka kula brunatnego, cieknącego błota kołysząca radośnie ogonem.
– Kuuuurrr…!!! – zdążyłam krzyknąć, nim przewróciła mnie na ścieżkę i zaczęła z czułością się do mnie tulić. Czterdzieści kilo sierściucha i ze dwa szlamu.
Przez minutę, może dwie, próbowałam ją odgonić. W końcu dałam za wygraną. Opadłam na plecy i leżałam, gapiąc się tępo w prześwitujące przez liście niebo, a pies podskakiwał wokół mnie. Piszczał jak szalony, poszczekiwał i znowu piszczał. Co jakiś czas pacał mnie łapą, delikatnie, żeby nie zrobić mi krzywdy, albo szturchał nosem…
– Nic pani nie jest?
Niski męski głos wyrwał mnie z marzeń, że jestem gdzieś daleko od Tychów, w jakimś cudownym wspaniałym miejscu, nieupieprzona błotem, że nie muszę w tym stanie wsiąść do firmowego samochodu, który będę potem szorowała godzinami, zapewne bezskutecznie. Westchnęłam ciężko, po czym powoli usiadłam.
– Nie. Po prostu się przewróciłam. – Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam na pytającego, przekonana, że to jakiś biegacz.
Wysoki, w białej koszuli i jasnobłękitnych dżinsach na pewno nie był biegaczem. Tacy goście nie biegają, tacy spędzają godziny na siłce. Tego ciała na pewno nie zawdzięczał godzinom na bieżni czy na paprocańskich ścieżkach. Cholera, było na co popatrzeć: szerokie ramiona, płaski brzuch, długie nogi… Wszystko to zanotowałam, przemykając błyskawicznie po jego sylwetce, bo mamusia mnie uczyła, że nieładnie jest się gapić.
– Mogę jakoś pomóc? – Mężczyzna zainteresował się grzecznie. Stał przy tym kilka kroków ode mnie i chyba zerkał podejrzliwie na Tośkę. Ta jednak wyglądała na absolutnie nim niezainteresowaną. Położyła się u mojego boku, uosobienie posłusznego psa, i złożywszy niemożebnie brudny łeb na łapach, udawała nieobecną.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam odruchowo. Dopiero później przyjrzałam się jego twarzy i pożałowałam tego odruchu.
Mocne, kanciaste rysy i najpiękniejsze niebieskie oczy, jakie w życiu widziałam. O Jezu kochany! Odmówiłam takiemu facetowi? Chora jestem, czy jak?!
– Karol! Karol, gdzieś ty pobiegł?! – Śliczna blondynka wychynęła spomiędzy drzew.
No tak. Gość jest cudny, to musi być jakaś blondynka… ewentualnie ruda albo brunetka. Koniecznie mająca przynajmniej metr siedemdziesiąt pięć i nogi po szyję. Szlag!
Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie i wlepiła zaskoczone spojrzenie w naszą trójkę. Chyba nie spodobała się mojemu kundlowi, bo kudłaty łeb nagle się podniósł, a spomiędzy szczęk doszło ciche „wrrrr”. Dobra sunia. Kochany pies. Co będzie jakaś nienagannie wyglądająca laska psuła jej pani urocze tête-à-tête z marzeniem rodem z wilgotnych snów.
Cholera! Uderzenie o ziemię mi zaszkodziło. Nic to, że walnęłam tyłkiem, a nie głową. Teraz najwyraźniej zaczynałam myśleć właśnie tą poszkodowaną częścią ciała.
– Przepraszam… – wymamrotałam bez powodu, a potem zaczęłam się gramolić nieporadnie. Nie po to, żeby wstać, lecz żeby zapiąć Tośkę. Facet, nie facet, ale jak durnego sierściucha nie powstrzymam, może narobić większego bałaganu. A to długonogie pannisko wyglądało na gotowe ciągać mnie po sądach, jeśli moja suka ją tknie. Tośka najwyraźniej gotowała się do tknięcia, bo warczała coraz donośniej.
– Niech go pani trzyma! – krzyknęła nieco histerycznie ślicznotka.
– A co ja, do cholery, robię? – burknęłam oburzona.
– Jak się ma takie niebezpieczne psy, to się powinno je zamykać w kojcu!
Niewiele rzeczy mnie tak wkurzało jak kojce. Bardziej byłam uczulona tylko na łańcuchy… To znaczy… takie dla psów, bo te z Greya…
Serio, upadek mi zaszkodził!
W każdym razie nienawidziłam ludzi trzymających duże psy w kojcach wielkości mojej łazienki. Nic w tym lepszego od łańcucha. A myśl, że moja Tosia mogłaby do takiego trafić, budził we mnie bestię. Absolutnie!
– W kojcu – wywarczałam więc, patrząc spode łba na pannicę – to się powinno zamykać niektórych ludzi. Zwłaszcza takich, którzy chcą tam wsadzać niewinne psy!
– Karol! Zrób coś!
Trzy pary babskich oczu… No co? Tośka też była babą… No więc trzy pary babskich oczu skierowały się na Karola. On zaś nieco zagubiony przenosił wzrok ze mnie na psa i z powrotem. Na swoją dziewczynę nawet nie zerknął. W sumie się nie dziwiłam. Kto by tam chciał patrzeć na taką piękność, gdy może sobie pooglądać umorusanego psa więcej niż średniej wielkości i niedużą, niemiłosiernie brudną kobietę.
– Na pewno nic pani nie jest? – zapytał w końcu.
– Karol!!! – Dziewczyna aż ze złości tupnęła.
Błąd. Duży błąd. Tak mniej więcej czterdziestokilogramowy. I kudłaty.
Tosia szarpnęła gwałtownie, próbując wystartować do blondynki. Zacisnęłam palce na smyczy, wbiłam stopy w ziemię… Przynajmniej tak mi się wydawało, bo błoto pod podeszwami sprawiło, że ponownie straciłam równowagę. I jak w jakiejś durnej slapstickowej niemej komedii stopy zatańczyły w szlamie, a ja rąbnęłam w ziemię. Tym razem mocniej, bo trzymałam psa. Upadłam całym ciałem na rękę… I zawyłam. Ból przedramienia był tak paraliżujący, że ledwie mogłam oddychać.
– Cholera – sapnął Karol, po czym przyskoczył do mnie.
Trzeba mu przyznać, że był dzielny. Nie bał się straszliwej furii. Ani mojego kundla.
– O Jezu! – jęczałam, a łzy spływały mi po policzkach. Nie próbowałam się podnosić, licząc po cichu na to, że jeśli tak poleżę w błocie, to ból sam minie. Wystraszona Tosia przestała się interesować blondynką i skucząc cicho, dreptała obok, trącając mnie nosem.
– Trzeba panią zawieźć do szpitala – łagodnie zauważył Karol.
Gdybym tak nie cierpiała, może i ucieszyłaby mnie ta troska i fakt, że boski facet ignoruje swoją dziewczynę, skupiając na mnie uwagę. W tamtej chwili jednak myślałam tylko o dwóch rzeczach: żeby przestało boleć i, jeśli jednak nie przestanie, żebym się z tego powodu nie posikała.
***
Doktor z izby przyjęć szpitala wojewódzkiego nazywał się Witold Raczek, co niesłychanie zaczęło mnie bawić, kiedy w końcu dostałam jakiś zastrzyk. Raczek… Zabawne, co nie? Raczek. Mały, brzydki, ze szczypcami… Kompletnie nie pasowało do tego wysokiego przystojniaczka w fartuchu. Przys-toj-nia-czka… Zabawne.
Otumanienie wciąż trwało, gdy robili mi RTG, a potem zakładali gips. Pan doktor profesjonalnie tłumaczył, co mi jest, a ja uśmiechałam się głupio, patrząc w jego oczy, które w dziwny sposób przypominały mi Toścyne. To przyniosło otrzeźwienie i ściskający za gardło strach, co się stało z moim psem… Zaraz jednak przypomniałam sobie, jak Karol pakował Tośkę na tylne siedzenie, i poczułam obezwładniającą ulgę.
– Słucha mnie pani? – grzecznie dopytał doktor Raczek, wypisując coś w komputerze.
– Nie – odpowiedziałam szczerze.
– Fajnie. – Uśmiechnął się. – Jest tu ktoś z panią?
Rozejrzałam się zagubiona po gabinecie.
– Nie konkretnie tutaj – doprecyzował Raczek – ale w szpitalu.
– To jest. I pies w samochodzie.
Usta lekarza drgnęły. Uciekł spojrzeniem, by po chwili przesunąć nim po moim ubraniu.
– Tarzała się pani z nim w błocie? – zapytał grzecznie.
– Z Karolem? Chciałabym.
– Karol? Niezwykłe imię dla psa.
– Pies ma na imię To-sia – przesylabizowałam poważnie.
– A Karol?
– Karol ma boskie ciało.
Cóż, najwyraźniej wybiłam mu argumenty albo widział Karola, więc popierał oświadczenie. W każdym razie zassał policzki i wbił wzrok w monitor. Przez chwilę milczał, stukając w klawisze, a ja sobie patrzyłam. Głównie na niego.
– Pan też – oświadczyłam uprzejmie.
– Co ja też?
– Boskie… ciało… też – wydukałam, a później ziewnęłam. – Przepraszam.
– Efekt znieczulenia. Zaraz panią wypiszemy.
– Szkoda.
– Dlaczego szkoda?
– Tu jest lepiej.
Ratownik, którego wcześniej nie zauważyłam, zachichotał cicho, przyciągając mój wzrok. Był starszy, niewiele wyższy ode mnie i brzuchaty. Nowoodkryta szczerość drapała mnie w gardło…
Raczek ponownie na mnie popatrzył, a widząc, na co się zanosi, łagodnie położył mi rękę na ramieniu.
– Gotowa? – zapytał.
– Zawsze. – Uśmiechnęłam się zachęcająco.
– Kurwa! – parsknął ratownik.
Skrzywiłam się, ale nie było mi dane powiedzieć, co myślę na temat takiego zachowania, bo doktor Raczek złapał mnie za łokieć i delikatnie, acz stanowczo, pociągnął do drzwi. Za nimi, w rozległej poczekalni, siedziało kilka osób. Zdecydowanie za dużo jak na sobotnie popołudnie. Rozejrzałam się i z rozczarowaniem stwierdziłam, że nie ma wśród nich znajomej twarzy.
– To gdzie ten pani Karol? – dopytywał Raczek.
Przeniosłam na niego żałosne spojrzenie, ale zanim odpowiedziałam, w korytarzu rozbrzmiały szybkie kroki i po chwili stanął przy nas piękny nieznajomy.
– Ja jestem z tą panią – oświadczył spokojnie.
Wyszczerzyłam się zachwycona deklaracją. Raczek zaś szybko ocenił spojrzeniem mojego opiekuna.
– To by się nawet zgadzało. – Uśmiechnął się lekko. Potem podał Karolowi pakiet kartek. – Podaliśmy pani Joannie dość mocny środek znieczulający. Będzie po nim spała kilka godzin. Resztę macie państwo na wypisie. – Spojrzał na mnie ostatni raz. – Do widzenia, pani Asiu.
– Do widzenia, panie doktorze… – odparłam, ziewając przeciągle.
Kiedy Raczek odszedł, popatrzyłam na Karola. Co nieco przejaśniło mi się w głowie, więc zmarszczyłam brwi, bo nienaganne wcześniej ubranie mężczyzny było teraz uwalone błotem.
– Ubrudziłam cię? – zapytałam, zerkając na ślady.
– To twoja robota – uśmiechnął się, wskazując koszulę – a to zawdzięczam twojemu psu. – Dotknął spodni. – Cholerny z niego uparciuch. Nie chciał wyjść z samochodu, a bałem się, że zeżre tapicerkę, kiedy ja będę siedział w poczekalni. Trochę dyskutowaliśmy…
– Dyskutowałeś z Tośką?
– Tośką?
Pokiwałam głową zdecydowanie zbyt żywiołowo, bo nagle straciłam równowagę. Karol zareagował błyskawicznie.
– Chyba musisz się położyć – zauważył, podtrzymując mnie.
– Chyba tak – zgodziłam się grzecznie.
– Odwiozę cię, ale musisz powiedzieć gdzie .
– Do domu – odrzekłam bystro.
– Tak właśnie myślałem. – Roześmiał się. – Chodź. W samochodzie ustalimy, gdzie ten dom jest.
***
Obudził mnie wilgotny nochal wpychający się pod mój policzek. Otworzyłam oczy i kompletnie zdezorientowana rozglądałam się wokoło. Po chwili jednak, kiedy wzrok przyzwyczaił się do mroku, zrozumiałam, że jestem we własnym łóżku. Kompletnie nie pamiętałam co prawda, jak się w nim znalazłam, ale to na pewno był mój pokój, a konkretnie pokój w mieszkaniu, które od roku wynajmowała zatrudniająca mnie firma. Tak, znienawidzonej tapety w róże, której nie mogłam zmienić, bo właściciel M-3 się nie zgadzał, nie dało się z niczym pomylić. Nawet ciemność nie potrafiła ukryć jej brzydoty. Głównie dlatego, że przez rolety w oknach zawsze wpadała odrobina światła z innych mieszkań w blokach na osiedlu M. Czasami miałam wrażenie, że tutejsi mieszkańcy nigdy nie śpią.
Tośka wciskała z uporem mordę, zmuszając mnie do podniesienia głowy. Ledwie to zrobiłam, poczułam ból w ręce, a za nim przyszło wspomnienie.
O, cholera! Złamałam rękę! A do domu przywiózł mnie najseksowniejszy facet, jakiego w życiu spotkałam!
To znaczy… chyba mnie przywiózł, bo ostatnie, co pamiętam, to wsiadanie do jego samochodu. A później… później czarna dziura. Kompletna pustka. Do diabła! Jak ja się tu znalazłam?
Przez chwilę siedziałam na łóżku, a w mojej skołatanej głowie jawiły się wizje Karola… jeśli tak ma na imię… niosącego mnie po schodach na drugie piętro, by w końcu złożyć miękko w pościeli. Taaa, jasne, musiałby mieć chłopak krzepę przy tych moich sześćdziesięciu czterech kilogramach. Fakt, nie wyglądał na chuderlaka, ale mimo wszystko, co nie? Romantyczną wizję wyparł więc obraz naćpanej, śliniącej się i nieprzytomnej Asiuni, wiszącej bezwładnie na facecie, który pożałował rycerskości, kiedy pokonywał dwudziesty stopień. O! To było bliższe rzeczywistości. Bidulek. Nie dość, że przerwałam mu randkę, zmarnował przeze mnie sobotnie popołudnie, to jeszcze musiał wciągnąć nie takie znowu lekkie zwłoki na drugie piętro i rzucić do łóżka…
Zaraz… Do łóżka?! Czemu ja czułam na skórze nóg pościel?! Przecież, do cholery, wcześniej miałam spodnie!
Włączyłam szybko światło, tylko po to, żeby się przekonać, że faktycznie mam na sobie jedynie T-shirt, w którym poszłam na Paprocany… Nie no, biustonosz i majtki też, ale spodnie magicznie zniknęły.
Sama zdjęłam, czy pomógł mi cud-facet? Cholerna amnezja!
A jeśli on mi pomógł, to co działo się później i co się z nim stało?
Rozejrzałam się nerwowo, ale z minimalną nadzieją, że zobaczę go śpiącego w moim łóżku. Jakbym mogła wcześniej nie zauważyć takiego potężnego mężczyzny na metrowym materacu. Jasne.
Siedziałam tak kolejne sekundy, aż nad rozmarzeniem zaczął wygrywać zdrowy rozsądek. Pewnie przez ćmiący ból ręki nie myślałam wcześniej trzeźwo. Cholerna idiotka: wpuściłam do domu obcego człowieka. Mógł mnie okraść, zabić albo zgwałcić. No dobra, to ostatnie było mało prawdopodobne, bo do gwałtu musiałabym się opierać, nie? A wystarczyło, że pomyślałam o jego ramionach czy oczach… OK, zmiana tematu. Wciąż mógł mnie okraść. Miałam drogi firmowy komputer, trochę biżuterii i jakiegoś sprzętu… No, mógł. Idiotka, jak nic.
Znów się rozejrzałam. Laptop leżał na nocnym stoliku. Wygląda na to, że mój opiekun jednak nie był złodziejem. Po majtkach na moim tyłku sądząc, gwałcicielem też nie. Cholera…
Wstałam, bo ćmiący ból zaczął się nasilać i musiałam poszukać jakiejś tabletki. Tośka zamachała radośnie ogonem i, najwyraźniej licząc na nocny spacer, stanęła przy wyjściu z pokoju.
– Zapomnij – burknęłam. – Przez ciebie mam rękę w gipsie, upieprzoną pościel i obolały tyłek.
Wilgotne brązowe ślepia wgapiały się we mnie miłośnie, więc westchnęłam i poklepałam ją po łbie.
– Dobra, niech będzie: na plus, że dzięki temu poznałam cud-faceta. Co prawda dziewięćdziesięciu procent spędzonego z nim czasu nie pamiętam, ale i tak się liczy. – Tosia ponownie zamachała ogonem i cicho szczeknęła, włączając się do rozmowy. – Taaa, nie masz się specjalnie czym chwalić, moja panno. Jakbyś była porządną psiapsiółą, zatrzymałabyś gościa, żebym mogła się nim nacieszyć, kiedy oprzytomnieję. Tak że wiesz, wciąż bilans na minus.
Wypuściłam ją z pokoju i sama też wyszłam. Mieszkanie pogrążone było w ciemności. Włączyłam światło w przedpokoju, żeby znaleźć torebkę. Nie leżała w szafie, jak zwykle. Uznając, że zapewne zostawiłam ja w salonie, odwróciłam się… I wrzasnęłam przerażona. Wysoko, przeraźliwie, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry.
– Jezu! – jęknął Karol i złapał się za głowę. – Masz dziewczyno płuca.
Może powinnam coś powiedzieć, ale właśnie łapałam oddech po trzech zawałach i śmierci klinicznej. Czułam, że zaraz zemdleję, i chyba odbiło się to na mojej twarzy, bo chłopak błyskawicznie przestał się uśmiechać.
– Spokojnie. Nie chciałem cię wystraszyć. Oddychaj. Cholera, robisz się sina… – Złapał mnie w pasie. Duży, ciepły i ładnie pachnący. Ten zapach, lekki, łagodny jak wspomnienie morskiej bryzy tuż przed wschodem słońca, sprawił, że oszalałe tętno powolutku wracało do normy.
– Chcesz mnie zabić? – wymamrotałam, bynajmniej nie próbując się uwolnić.
– Łatwiej byłoby to zrobić, kiedy spałaś. – Uśmiechnął się. – I uczciwie powiem, że ze dwa razy chciałem, bo cholernie chrapiesz. Jak dwustukilowy pijaczek. Nawet Tośka piszczała z przerażenia.
– Nieprawda! – żachnęłam się.
– Serio. Piszczała.
– Nieprawda, że chrapię. Śpię jak prawdziwa dama: cichutko i z gracją. – Pokazałam mu język, po czym z ogromną niechęcią uwolniłam się z jego objęć. – Co ty tu robisz?
– W sumie czekałem, aż się obudzisz. Niegrzecznie było cię zostawić bez słowa. Nie po tym, co przeżyliśmy… – Spojrzał na moje nogi, a ja właśnie uświadomiłam sobie, że stoję przed nim w samych majtkach. Pisnęłam, a potem błyskawicznie rzuciłam się z powrotem do sypialni.
Już za drzwiami usłyszałam jego śmiech. Niski, trochę nosowy. Fajny taki. Podobał mi się, ale akurat w tym facecie sporo mi się podobało. Wyciągnęłam z szafy dżinsy, ale gdy przerosło mnie zapięcie guzika lewą ręką, zmieniłam na dres. Zanim wyszłam z pokoju, zerknęłam do lustra. I prawie się rozpłakałam.
Po czym pomyślałam, że może i dobrze. Gorzej być nie może, a gość wciąż nie uciekł.
– Pomóc ci? – zapytał przez drzwi.
– Bardzo zabawne – burknęłam cicho, mając nadzieję, że nie usłyszał.
– Asia? Żyjesz tam?
– Żyję – odpowiedziałam, wychodząc.
Karol stał w przedpokoju, a Tośka siedziała przy jego nodze, wbijając w niego zakochane spojrzenie. Niegłupia suka. Kiedy wyszłam, mężczyzna uśmiechnął się do mnie, a pies mnie olał.
– Jak znalazłam się w łóżku? – zapytałam, by skryć zażenowanie.
– Och, dziewczyno… Się działo. – Nagle skupił całą uwagę na psie. Kucnął przy niej i zaczął tarmosić za uszami. Tośka to uwielbiała, więc jej ogon zamiatał podłogę z taką prędkością, że dziwne, że nie odleciała.
– Co się działo? – zapytałam przekonana, że mnie wkręca.
– Same niesamowite rzeczy.
– Aha. Jasne.
– Aha, aha.
– Karol…
Podniósł głowę i w końcu spojrzał na mnie. Potem wyprostował się powoli.
– Powiedziałaś, że idziesz spać, zdjęłaś spodnie i poszłaś do sypialni – wytłumaczył.
– Zrobiłam z siebie idiotkę?
Uciekł spojrzeniem.
– Znaczy zrobiłam – jęknęłam.
– Byłaś uroczo rozczulająca – sprecyzował.
– Cholera.
Minęłam go i weszłam do salonu. Na oparciu sofy leżały moje dżinsy, elegancko złożone. Zabawnie wyglądały takie idealnie poskładane, a upieprzone błotem do granic możliwości. Spojrzałam na Karola, który oparłszy się o framugę, też mi się przyglądał, i usiadłam ciężko w fotelu.
– Zdaje się, że zmarnowałam ci dzień, co?
Przestał się uśmiechać i przez chwilę wyglądał tak, jakby się zastanawiał nad odpowiedzią. W końcu podszedł i usiadł na sofie.
– Nie zmarnowałaś. Sprawiłaś, że był… interesujący.
– Twoja dziewczyna jest pewnie innego zdania.
– Kto? – Zmarszczył brwi.
– Dziewczyna. Śliczna blondynka, której nie podobała się Tośka.
– Aaaa… Ale pamiętasz, że to Tośka zaczęła?
– Bo laska chciała ją zamknąć w kojcu.
– Najpierw twoja psina warczała.
– Bo twoja panna miała niecne zamiary!
Parsknął ze śmiechu.
– Co miała?
– Niecne zamiary. To się czuje. Znaczy pies takie rzeczy wyczuwa.
Wciąż się śmiał, ale i tak pokiwał głową.
– Jasne. Wyczuwa – przyznał. Spoważniał, po czym zerknął na zegarek. – Muszę się zbierać. Dasz sobie radę?
Zamrugałam, nawet nie próbując ukryć rozczarowania.
– Musisz? – powtórzyłam trochę żałośnie.
– Przykro mi. – Wstał. – Wyprowadziłem psa jakieś trzy godziny temu, więc do rana nie trzeba z nią wychodzić. – Wyciągnął z kieszeni portfel, a z niego niewielki kartonik, który położył na ławie. – Moja wizytówka. Jakbyś potrzebowała pomocy, zadzwoń. – Przez kilka sekund patrzył na mnie z takim dziwnym skupieniem. – Dasz sobie radę? – powtórzył w końcu.
– Uhm. – Pokiwałam głową bez przekonania.
Jeszcze raz popatrzył na zegarek, a potem westchnął.
– Naprawdę muszę wracać. Dobrze, że się obudziłaś, bo przynajmniej mogliśmy porozmawiać. – Zawahał się, ale w końcu odwrócił się i ruszył do wyjścia. W korytarzu zatrzymał się jeszcze raz. – Miło było cię poznać, Asiu… To znaczy mimo okoliczności.
Zagryzłam wargę, ale kiedy nacisnął klamkę, nie wytrzymałam:
– Karol!
Popatrzył na mnie.
– Bo wiesz… Dzięki. Za pomoc, opiekę… za psa i w ogóle. Bardzo ci dziękuję.
– Spoko. Nie ma sprawy. Cześć.
Wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi, a ja siedziałam w fotelu i gapiłam się w nie bardzo długo. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że płaczę. Tośka położyła się u moich stóp i przytuliła do nich łeb. Jej też było smutno.
***
Nazywał się Karol Strzelecki i był dyrektorem sprzedaży w międzynarodowej firmie z oddziałem w Tychach. Tak przynajmniej donosiła wizytówka. Chociaż nie byłam z tego dumna, jasne, że próbowałam go znaleźć na Facebooku. Bezskutecznie. Jeśli miał konto, to nie pod swoim nazwiskiem. Oczywiście googlowałam jego dane, ale i tu bez powodzenia. Znalazłam dziesiątki Karolów Strzeleckich, ale żaden nie miał tak głębokich niebieskich oczu i fantastycznych kości policzkowych. Szukałam i szukałam. Bawiłam się w internetowego stalkera przez następny tydzień, ale nie, nie zadzwoniłam.
Jasne, że mnie kusiło. Strasznie, strasznie kusiło. No, ale nie okłamujmy się: facet miał dziewczynę i był boski. Kompletnie spoza mojej ligi. Z takim ciałem i tą twarzą mógł mieć każdą. Nie poleciałby raczej na trzydziestoletnią panią kierownik, nieco pulchną i przeciętnej urody. Wizytówkę pewnie zostawił, bo było mu głupio. No i powiedział, że jeśli będę potrzebowała pomocy… A ja nie potrzebowałam pomocy. Od lat byłam samowystarczalna.
Mijały dni i przestałam mieć nadzieję, że pan Strzelecki zadzwoni do drzwi i powie, że był w okolicy i chciał sprawdzić, czy wszystko gra. Nie żebym tak całkiem przestała o nim marzyć. Przeciwnie, im więcej mijało czasu, tym bardziej wyuzdane miałam myśli. Tworzyłam w głowie takie obrazy, że niejeden scenarzysta porno by się powstydził… Znaczy, jakby pornosy miały scenariusz, prawda?
Ale nie, nie zadzwoniłam.
Chodziłam z Tośką na spacery cztery razy dziennie. Pies był przeszczęśliwy. Chyba miała nawet jakieś wyrzuty sumienia, bo nie szarpała jak wariatka, ale grzecznie szła przy nodze. W deszczowe dni dużo czytałam. Obejrzałam też na Netfliksie wszystko, co miało jakiś sens, a i sporo, co go nie miało. Kiedyś nienawidziłam seriali, ale odkryłam, że są całkiem niezłe, gdy masz dużo wolnego czasu.
Ale nie, nie zadzwoniłam.
Za to każdy dzwonek telefonu niemal stawiał mnie do pionu. I dopiero po sekundzie przypominałam sobie, że to JA mam JEGO numer, a nie odwrotnie.
Tak było, kiedy Kaśka dzwoniła. A Kaśka dzwoniła co drugi dzień, odkąd złamałam rękę.
– Zadzwoń do Karolka! – marudziła, a ja po raz setny zastanawiałam się, po co jej powiedziałam.
– Odwal się.
– Też cię kocham, kretynko. Bo wiesz, że trzeba być kretynem, żeby olać taką okazję? Facet zostawił ci numer nie bez powodu.
– Ze współczucia. Weź, Kaśka, no. Nie możemy o czymś innym?
– Możemy. Wpadnij dziś do nas. W piątki przychodzą ciacha.
Poznałam ją w klubie w zeszłym roku. Mieszkałam w Tychach od kilku miesięcy i czułam się okrutnie samotna. Poszłam potańczyć, a ona stała tam za barem. Pogadałyśmy i zaskoczyło. Przyjaźń z Kasią była łatwa, bo to fantastyczna dziewczyna i cudowna dusza. Dwa miesiące temu zaczęła pracować we włoskiej restauracji na Balbinie. I od tego czasu musiałam wysłuchiwać opowieści o nieprzeciętnie cudownym Włochu, który się tam stołował. Roberto. Powtarzała jego imię z taką częstotliwością, że nie mogłam zapomnieć. Roberto przychodził co prawda z dziewczyną, ale Kasi to nie przeszkadzało. Powtarzała, że nawet na diecie można lizać szybę cukierni. W zeszłym miesiącu do przystojniaka dołączył jego brat, a Kaśka sfiksowała.
– Przyjdź – błagała. – Dobrze ci zrobi bzykanko, a Gianni wygląda na takiego, który potrafi. Ooooj, potrafi – jęknęła przeciągle.
– To sama się z nim prześpij.
– Nie fajda się tam, gdzie się je. Nie sypiam z klientami, przecież wiesz. Alessio świetnie płaci i jest więcej niż OK. O taką pracę trzeba dbać.
– Więc mam to zrobić za ciebie? Pogięło cię?!
– Ja tylko stwierdzam, że seks by ci pomógł.
– Ja. Nie. Potrzebuję. Pomocy – odparłam, akcentując każde słowo.
– Bo jakbyś potrzebowała, zadzwoniłabyś do ciacha z Paprocan, co nie? – burknęła Kaśka, bynajmniej nie urażona. – Jasne, niech ci będzie. Wino wieczorem?
– Aha. Kup ciasto.
– Będziesz gruba.
– Robię codziennie dwadzieścia tysięcy kroków.
– Dobra. To ja będę gruba.
– A to nie mój problem. Kup ciasto. Potrzebuję słodyczy.
– To zadzwoń do Karola.
– Odwal się.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na ławę. Wizytówka wciąż tam leżała, mimo że minął już miesiąc. Przekładałam ją tylko z miejsca na miejsce. Jakoś nie potrafiłam wyrzucić.
***
O dziewiętnastej zadźwięczał dzwonek do drzwi. Ledwie kilka minut wcześniej wróciłyśmy ze spaceru i Tośka nadal leżała w przedpokoju, więc oczywiście też musiała zaszczekać. Nic to, że ja stałam obok niej. Najwyraźniej mój pies był przekonany, że jeśli się nie odezwie, jego pani nie usłyszy wysokiego, piskliwego dźwięku.
– Och, zamknij się – burknęłam, klepiąc sukę łagodnie po wielkim łbie. – Nie robię się coraz młodsza, ale głucha wciąż nie jestem… – Pies spojrzał na mnie niedowierzająco, zajmując przy tym całą szerokość korytarza. Spróbowałam ją przesunąć, ale miałam przy tym takie same szanse, jak przy przestawianiu przykręconej do ściany szafy. Wiem, bo próbowałam. – Jezu, babo, odsuń się!
Wiedziałam, że to Kaśka, jeszcze przed otwarciem drzwi. Tylko jej odwiedziny wywoływały taką euforię u Tośki. Skakała przy wejściu, nie pozwalając mi otworzyć, póki nie została bezpardonowo odepchnięta.
– Przeprowadzasz się do mnie? – zapytałam, bo Kaśka trzymała w rękach ogromną torbę.
– Nie. To szmaty i kosmetyki.
– Szmaty i kosmetyki?
Kaśka minęła mnie, rzuciła torbę na środek korytarza, a potem przyklękła przy psie, który już cały szczęśliwy leżał na grzbiecie, czekając na pieszczoty.
– No – przytaknęła, drapiąc Tośkę po brzuchu. – Zabawimy się trochę.
Zamknęłam powoli drzwi i przyglądałam się z niedowierzaniem bagażowi.
– Co znaczy zabawimy?
– A wiesz, jak wyglądasz?
No, wiedziałam. Dresy i największy T-shirt, jaki znalazłam. Cokolwiek, byle było wygodne.
– Nie chodzę do pracy, to po co mam się starać? – zapytałam retorycznie. – Kupiłaś ciasto?
– Kupiłam. A starać się powinnaś dla siebie.
– Pieprzenie. Zostaw Tośkę i chodź do kuchni. Potrzebuję cukru i alkoholu.
Musiałam trochę poczekać, bo Kaśka uwielbiała mojego psa niemal tak bardzo, jak on ją. Kiedy jednak dotarła do kuchni, znów niosła torbę. Położyła ją na stole i wyciągnęła paczuszkę z ciastem.
– Z Ciachomanii? – zauważyłam radośnie.
– A skąd miało by być?
– I powiedz jeszcze, że… – otworzyłam pudełeczko i westchnęłam cicho – malinowa chmurka. Cudownie.
– Uhm. – Dziewczyna dalej opróżniała bagaż. Dwie spore kosmetyczki, pędzle do makijażu, a potem ciuchy. Poukładała to wszystko na ławie przy stole, po czym podeszła do mnie. Pochyliła się i powąchała mnie.
– Bawisz się w Tośkę? – zapytałam, krojąc deser.
– Sprawdzam, kiedy się kąpałaś.
– Godzinę temu. I odwal się.
– Zapuściłaś się niemożliwie. Wstyd się do ciebie przyznawać. Dobrze, że nie dzwoniłaś do Karolka. Spieprzyłby na twój widok z krzykiem, jeszcze by ze schodów spadł i nieszczęście by było.
Zerknęłam odruchowo w odbicie w szklanej witrynie.
– Pieprzysz głupoty – burknęłam bez przekonania, bo faktycznie z tym gipsem, w powyciąganych ciuchach, z włosami spiętymi w niedbałego kucyka i w niemodnych okularach nie wyglądałam najapetyczniej na świecie. – Widział mnie utaplaną w błocie i nie uciekł.
– Zostać też nie został, nie?
Tylko najlepsza przyjaciółka może cię zranić, cytując twoje własne słowa.
– Bo ma dziewczynę.
– Jakby cię zobaczył taką, jaka byłaś na imprezie z okazji dnia kobiet, dziewczyna nie miałaby znaczenia. – Kaśka się wyszczerzyła.
Fakt. Założyłam wtedy jej czerwoną mini. Wyglądałam w niej obłędnie.
– Ją też wzięłam. – Przyjaciółka znalazła na stosiku wspomnianą sukienkę i uniosła ja triumfalnie.
– Tylko po co?
– Umaluję cię, ułożę włosy, przebierzemy cię w coś, czemu nie będzie mógł się oprzeć, a potem zadzwonisz do Karolka – stwierdziła autorytatywnie.
– Ciebie naprawdę powaliło! – warknęłam. – Nigdzie nie będę dzwonić!
– Ale…
– Kaśka! – podniosłam głos. Widziałam, jak zagryzła usta lekko zaskoczona, więc odetchnęłam głęboko i zamiast na nią nawrzeszczeć, sięgnęłam po wino. Rozlałam je, jeden kieliszek postawiłam przed psiapsiółą, drugi wzięłam do ręki, żeby od razu pociągnąć całkiem spory łyk. Potem usiadłam obok Kaśki. – Zgoda na makijaż i przebieranki, ale oszczędnie, bo ręka czasami pobolewa – oświadczyłam łagodząco. – Trochę racji masz. Wyglądam jak strach na wróble.
– No – potaknęła i też się napiła. – Dobre. Co to?
– Nie wiem. Babka w sklepie doradziła.
Gadałyśmy, jedząc ciasto i popijając wino. Właściwie Kaśka gadała. Streszczała to, co się zdarzyło od naszego ostatniego spotkania, a miała ten zwyczaj, że wszystko sprowadzała do facetów. Do tych, których spotkała, tych, z którymi spała i tych, do których się śliniła. Określenie singielka wymyślono chyba specjalnie dla niej. Przez rok naszej znajomości nigdy nie była w związku, ale najdłuższy okres celibatu w jej przypadku to cztery dni. TE cztery dni w miesiącu. Twierdziła, że seks poprawia urodę, figurę i jest niezbędny dla zdrowia. Co do urody, mogłam się zgodzić, bo na Kaśkę działał fenomenalnie, ale jakoś nie wydawało mi się, żeby miała rację w kwestii zdrowia. Ja bzykałam się ostatnio… pół roku temu i nic mi nie dolegało. Znaczy prócz ręki, ale jej nie złamał mi brak seksu, tylko tupiąca idiotka.
W temacie seksu byłyśmy kompletnie różne. Ja nie uznawałam uprawiania go dla sportu czy urody i to z zupełnie obcym facetem, którego – co z góry zakładałam – więcej nie zobaczę. Nigdy nie zrobiłam tego na pierwszej randce. Serio!
W połowie butelki przeniosłyśmy się do salonu, a Kaśka zabrała się za „robienie Joanny”. Podeszła do tego kompleksowo, bo nawet majtki kazała mi zmienić na stringi. Kiedy popatrzyłam na nią zdegustowana, pokiwała głową z uporem:
– Bielizna to podstawa. Nie będziesz czuła się seksowna w babcinych majtasach.
– Nie noszę babcinych majtasów.
– Ta, jasne. Niech zgadnę: biała bawełna… albo nie: dni tygodnia z H&M?
Dobra, zgadła. Ale to wciąż nie były babcine majtasy. W H&M leżały w dziele dziecięcym. O!
Dla świętego spokoju jednak zrobiłam, co kazała. Dalej sączyłyśmy wino, a ona malowała mnie z takim wyrazem twarzy, jakby tworzyła arcydzieło. Kiedy skończyła, zabrała się za fryzurę. Przytargała w tym celu lokówkę, więc po jakimś czasie moje ciemnoblond włosy opadały miękkim falami na ramiona. Na końcu pomogła mi wciągnąć sukienkę. Bardzo małą czarną, z dekoltem do pasa.
– Nie widziałam jej u ciebie – zauważyłam. Miękki materiał otulił skórę chłodną pieszczotą. Fajne. Muszę sprawdzić, z czego to uszyte.
– Bo kupiłam ją wczoraj. Zdejmuj stanik.
– Po co?
– Bo wystaje. Popatrz.
Rzeczywiście przy takim dekolcie biustonosz odpadał.
– Dawaj, Aśka.
– Wiesz, że…
– Ta, wiem, że nie lubisz. Ni cholery nie wiem, dlaczego. Większość lasek zabiłoby za takie cycki. Ze mną na czele. No, dawaj!
– Myślisz, że to takie łatwe? – burknęłam, sięgając lewą ręką za plecy.
– Pomogę. Czekaj… O! Jest! – Odsunęła się o kilka kroków, dzierżąc w palcach moją bieliznę, i triumfalnie przesunęła spojrzeniem po swoim dziele. Znaczy po mnie, oczywiście. – Bomba. Cholera, naprawdę bomba. Te twoje dwadzieścia tysięcy kroków dziennie dobrze ci zrobiło. Chociaż to niesprawiedliwe, wiesz? Wszędzie schudłaś, a cycki nadal masz zajebiste.
– Jasne, jasne…
– Nie wierzysz? Tylko spójrz! – Pociągnęła mnie do lustra w przedpokoju. – Sama zobacz. Bom-ba!
Milczałam, bo i co miałam powiedzieć? Faktycznie wyglądałam… No, wyglądałam…
Cholera, wyglądałam jak nowiuśkie i pachnące milion dolarów!
– Muszę ci zrobić zdjęcie na pamiątkę! – Zapaliła się Kaśka. Złapała moją komórkę, odblokowała ją, bo od miesięcy znała kod, i zaczęła pstrykać. – Zrób dziubek! Uśmiechnij się! Przekręć! A teraz tutaj! – komenderowała, a ja posłusznie zmieniałam pozycje i miny. Dziesiątki fotek w różnych miejscach i ułożeniu.
– Czekaj – stwierdziłam w końcu. – Muszę siku.
– Jasne, leć.
Trochę mi to zajęło, a kiedy wyszłam, Kaśka stała przy drzwiach, najwyraźniej gotując się do wyjścia.
– Co jest? – zapytałam zaskoczona.
– A wiesz… no… późno już i w ogóle. – Dukała, uciekając spojrzeniem. – Muszę… no… wiesz…
– No nie wiem. – Zmarszczyłam brwi.
– Zadzwonię jutro, dobra? – Otworzyła drzwi, nawet nie żegnając się z Tośką, ale kiedy stanęła już na klatce, dodała cicho: – Tylko pamiętaj, że cię kocham, OK?
– Kasia…
– Pa! – Posłała mi buziaka i już jej nie było.
Stojąca obok mnie Tośka pisnęła żałośnie. Pogłaskałam ją czule i przytaknęłam:
– No, ja też nie wiem, co jej się stało.
Zamknęłam drzwi, po czym spojrzałam na zegar w przedpokoju. Dwudziesta druga. Pierwszy raz Kaśka wyszła ode mnie tak wcześnie w weekend.
***
Uznałam, że posprzątam rano, więc włączyłam telewizor, nalałam sobie ostatni kieliszek wina i zasiadłam w fotelu. Nie zdążyłam jeszcze zdecydować, co obejrzę, kiedy znowu rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Leżąca przy moich stopach Tośka podniosła łeb i popatrzyła w kierunku drzwi, ale tym razem nie szczekała.
– Jasne, nie wstawaj – pokiwałam głową. – Pewnie Kaśka się opamiętała, ale jakby to był jednak jakiś zboczeniec, to może też się nie ruszaj, dobrze?
W odpowiedzi pies położył łeb na łapach.
Pewnie powinnam spojrzeć przez judasza, ale byłam tak pewna, że to moja przyjaciółka, że tego nie zrobiłam. Dlatego gdy otworzyłam drzwi, musiałam mieć ciekawy wyraz twarzy…
– Cześć. – Karol uśmiechał się niepewnie.
– Czeeeść – wyjąkałam.
Staliśmy i patrzyliśmy na siebie w milczeniu jeszcze przez kilka sekund, aż on zapytał:
– Wpuścisz mnie, czy zmieniłaś zdanie?
Nie do końca zrozumiałam, o co chodzi, ale grzecznie odsunęłam się, robiąc mu miejsce, a gdy wszedł, zamknęłam drzwi.
Stanął w przedpokoju i przyglądał mi się z zainteresowaniem, a do mnie powolutku docierało…
Cholera, on tu naprawdę był!
– Wyglądasz fantastycznie – stwierdził.
– Ty też – wyrwało mi się.
Uśmiechnął się, po czym podszedł do mnie i lekko przesunął palcami po gipsie. Stał tak blisko, że czułam jego zapach, ten sam, który ukoił mnie miesiąc wcześniej, a teraz siał zamęt w mojej głowie. Opuszki mężczyzny sunęły po opatrunku, aż dotarły do jego granicy. Wówczas musnęły skórę. Delikatnie, z zastanowieniem dotknęły odsłoniętego ramienia. Karol podniósł wzrok i popatrzył mi w oczy. Milczał, a jego palce kreśliły kółka na mojej skórze. Widziałam, jak niebieskie oczy pociemniały, i wstrzymałam oddech.
Mężczyzna powolutku przeniósł dłoń na mój kark i łagodnie przyciągnął mnie do siebie.
– Więc jednak potrzebujesz pomocy – wymruczał.
Pocałował mnie bez zastanowienia. Najpierw łagodnie, badawczo, jakby czekał na moją decyzję. Miał gorące i mocne usta. Zapragnęłam ich w jednej chwili. Rozpaczliwie zapragnęłam. Przylgnęłam do Karola i zarzuciłam mu rękę na szyję, a on pogłębił pocałunek. Jego język wdarł się między moje wargi i naparł na mój. Jęknęłam. On też. Chwilę później przycisnął mnie do ściany. I nie przestawał całować. Coraz głębiej, coraz mocniej. Napierał, kiedy jego dłonie zaczęły szalony spacer po moim ciele. Szybko dotarły do ud i poderwały je w górę.
– Obejmij mnie nogami – polecił zduszonym głosem.
Zrobiłam, jak kazał. I znów się całowaliśmy. Szaleńczo i głęboko. Karol poruszał się między moim udami, a ja ocierałam się o niego, czując, jak bardzo jest podniecony. Pojękiwałam przy tym coraz głośniej, bo pożądanie paliło mi skórę. Dłonie mężczyzny zamknęły się na moich pośladkach, pewnie po to, żeby mnie podtrzymać, ale ja zapragnęłam więcej. Zaczęłam się wiercić, pragnąc poczuć jego dotyk w wilgotniejącym wnętrzu. Karol odsunął się na moment. Tylko po to, żeby spojrzeć mi w oczy. Nie wiem, co tam wyczytał, ale zaraz ponownie opadł na moje usta. A kiedy język mężczyzny dotknął mojego, jego palce wsunęły się pod stringi.
Złapałam gwałtownie oddech. Potem zamknęłam oczy, jęknęłam i naparłam na jego rękę. Sapnął, ale nie przestał. Palce i język w tym samym tempie. Coraz szybszym, coraz szybszym…
Byłam cholernie blisko, kiedy cofnął rękę. Pisnęłam żałośnie.
– Czekaj – jęknął. – Czekaj…
Nie chciałam czekać. Sięgnęłam do jego spodni. Miałam tylko jedną sprawną rękę, ale to wystarczyło. Rozpięłam mu dżinsy, wsunęłam palce pod bieliznę i zamknęłam na twardym penisie. Karol szarpnął się. Znów popatrzył mi w oczy. Poruszyłam dłonią. Jego spojrzenie straciło ostrość. Usta się rozchyliły. Oddech przyspieszył.
Pieściłam go przez chwilę, sama boleśnie podniecona, aż chwycił moją rękę i założył ją sobie na kark.
– Złap się – zażądał, a gdy to zrobiłam, szybko opuścił spodnie.
Po czym wszedł we mnie, patrząc mi w oczy.
***
Kochaliśmy się jeszcze wiele razy w tamten weekend. A każdy następny raz był lepszy od poprzedniego. Gdzieś pomiędzy orgazmami Karol wyjaśnił, że blondynka z Paprocan nie była jego dziewczyną, ale nieudaną randką. I że nie wpadł wcześniej, bo skoro ja nie dzwoniłam ani nie pisałam, uznał, że nie jestem zainteresowana. Kiedy jednak dostał wiadomość ode mnie, pojawił się błyskawicznie.
Ja zaś nie powiedziałam mu, że MMS z tekstem „potrzebuję pomocy, żeby ją zdjąć” pod moją fotką w seksownej kiecce napisała Kaśka. Po co? Wystarczy, że wie, że mam dwie najlepsze psiapsióły na świecie: tę kudłatą, która mnie z nim poznała i tę postrzeloną, dzięki której kochaliśmy się pierwszy raz.
Miłość w Tychach: Psiapsióły
Copyright © Gosia Lisińska
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.