Miłość na cztery łapy
Ewelina Nawara & Małgorzata Falkowska
Pierwsze spotkanie Seleny i Alexandra nie należało do przyjemnych. Kłótnia o psa? To nie mogło skończyć się dobrze. Dziewczyna po kilku miesiącach wraca do domu, gdzie czekają na nią niezbyt sympatyczne niespodzianki. Czuje się wściekła i zawiedziona.
Alex nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak okrutnie potraktowała psa, Rubensa, i skazała go na schronisko. Selena stara się udowodnić, że opowiadana przez nią historia, choć trudna do uwierzenia, jest prawdziwa, jednak Alexander ma wątpliwości, czy powinien jej zaufać.
Czy psie serce połączy również serca Seleny i Alexa?
Informacje o książce
Rok I wydania: 2024
Format: 12.7×20,3 cm
Okładka: miękka
Liczba stron: 197
książka ISBN 978-83-7995-754-5
ebook ISBN 978-83-7995-755-2
audiobook ISBN 978-83-7995-756-9
Ceny sugerowane:
książka: 39,99 zł
ebook: 39,99 zł
audiobook: 39,99 zł
Fragment
Selena
Unosiłam się ponad chmurami, ulokowana w wygodnym fotelu powrotnego samolotu do domu. Cztery miesiące minęły szybciej, niż mogłabym się spodziewać przed wylotem do Paryża, ale na pewno nie żałuję podjętej decyzji. Pomysł wymiany studenckiej narodził się w mojej głowie pod koniec pierwszego semestru, a już podczas trzeciego mogłam go zrealizować w wymarzonym dla wielu artystów miejscu, jakim jest stolica Francji. I choć bardzo tęskniłam za tym, co czekało na mnie w rodzinnych stronach, to ciężko przeżyłam pożegnanie z nowymi znajomymi, cudownymi wykładowcami, a już na pewno z samym miastem, które zaskakiwało mnie każdego dnia swoim pięknem, innością w porównaniu do tego, co znałam zza oceanu.
Kilkugodzinna podróż pozwoliła mi na masę przemyśleń. Nie mogłam doczekać się spotkania z rodzicami, Martinem, ale najbardziej niecierpliwiłam się, by zobaczyć ukochanego psa, Rubensa, który był przy mnie praktycznie od zawsze.
Nie zdziwił mnie widok mamy samotnie trzymającej tabliczkę z napisem „Witaj w domu, Sel”. Przyzwyczaiłam się do tego, że tata zawsze miał na głowie tysiąc, jak nie milion, ważniejszych rzeczy niż ja, ale skoro nie widział mnie przez cztery miesiące, to mógłby tak poukładać sprawy biznesowe, aby powitać mnie na lotnisku.
– Sel!!! – krzyknęła mama, jednocześnie machając do mnie, jakby się bała, że przegapię ją i jej dużą tablicę.
– Mama! – Gdy przytuliłam się do niej mocno, łzy mimowolnie popłynęły z oczu. – Martin z tobą nie przyjechał? – zapytałam dopiero po chwili; brak chłopaka zdziwił mnie znacznie bardziej niż nieobecność ojca.
Martin, podobnie jak mój tata, oddał swoje życie pracy, ale z racji zajmowania znacznie niższego stanowiska niż to prezesowe nie spędzał w biurze całych dni i znajdował sporo czasu dla mnie.
– Coś go zatrzymało i nie mógł się pojawić. Wiesz, jak jest, kochanie – odpowiedziała, a ja wyczułam w jej głosie coś dziwnego.
– Czy coś się stało, mamo? – Wolałam usłyszeć złe wieści od razu, zamiast się zastanawiać, co kryje się pod dziwnym zachowaniem mamy.
Mama westchnęła ciężko, co utwierdziło mnie w tym, że się nie myliłam. Wyjęła z mojej dłoni uchwyt walizki, złapała go mocno i pociągnęła torbę w stronę wyjścia.
– Mamo! – zawołałam głośno, czym zwróciłam na siebie uwagę kilku osób w pobliżu.
– Nie, to znaczy tak, ale nie wiem, jak ci to powiedzieć – wyznała. – Chodźmy do samochodu, zawiozę cię, żebyś sama mogła zobaczyć, bo nie przejdzie mi to przez usta.
Te słowa wprowadziły mnie w jeszcze większą dezorientację. Mama planowała mnie dokądś zabrać, abym mogła coś sama zobaczyć, ale co to takiego było? Nie miałam pojęcia, w jakim kierunku poprowadzić myśli, aby znaleźć rozwiązanie tej zagadki, dlatego przystałam na jej propozycję i w napięciu, oraz jednocześnie obawie, czekałam na to, co się wydarzy.
Jechałyśmy w milczeniu dobre pół godziny. Nie tak sobie wyobrażałam drogę powrotną z lotniska, ale nie czułam się na siłach, by opowiadać o swoich przeżyciach, gdy z tyłu głowy miałam niepokojącą myśl, że stało się coś złego.
Mama zaparkowała przed nieznanym mi dotąd miejscem, położonym na uboczu miasta. Dopiero po przeczytaniu tabliczki z informacją, że znajdujemy się na cmentarzu dla zwierząt, dotarło do mnie to, czego mama nie potrafiła mi powiedzieć. Rubens, mój kochany i oddany pies, nie doczekał mojego powrotu.
Po raz kolejny pod powiekami zebrały się łzy, lecz tym razem wylały się strumieniami. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogło wydarzyć się coś tak strasznego, choć psiak miał już swój wiek. Towarzyszył mi od niemal trzynastu lat, ale trzymał się dobrze.
Mama wzięła mnie pod ramię i zaprowadziła do niewielkiego pomnika z napisem „Rubens March”, co na moment wywołało uśmiech na mojej twarzy. Doceniłam gest rodziców, a raczej mamy, dodania do imienia psiaka naszego nazwiska. W końcu Rubens należał przecież do rodziny.
– Jak to się stało? – Postanowiłam dowiedzieć się więcej.
– Zawał – odpowiedziała krótko, ale wyczerpująco.
Zadawanie kolejnych pytań wydawało się zbędne, bo faktycznie, biorąc pod uwagę wiek Rubensa, tak niespodziewane i groźne zdarzenie mogło go zabić. Zakończyć jego życie, a tym samym pozbawić mnie najwierniejszego przyjaciela. Kogoś, kto wysłuchiwał moich problemów, pozwalał się tulić, gdy tego potrzebowałam, czy lizał po twarzy, kiedy wyczuwał, że mam gorszy nastrój. Był ze mną praktycznie zawsze i wszędzie – prócz wyjazdu do Paryża, który okazał się naszą najdłuższą i zarazem ostateczną rozłąką.
– Możemy jechać do domu? Nie mam sił dłużej się z tym mierzyć.
Pozwoliłam mamie objąć się ramieniem, a potem chwycić mnie za rękę i poprowadzić w kierunku wyjścia. W mojej głowie panował dosłowny armagedon, a serce krwawiło jak nigdy wcześniej i nie potrafiłam nazwać tego uczucia.
Po dotarciu do domu od razu ruszyłam do swojego pokoju, by móc rzucić się na łóżko i wybuchnąć płaczem po stracie przyjaciela. Na szczęście mama nie zamierzała mi w tym przeszkadzać. Obydwoje z ojcem wiedzieli, jak wiele znaczył dla mnie psiak i jak bardzo byłam z nim związana, dlatego liczyłam, że dadzą mi czas na spokojne przeżycie jego straty.