Iza Korsaj
Urodziła się w 1984, w Gdyni. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim, jest również absolwentką reklamy i marketingu medialnego. W 2005 r. zdobyła nagrodę specjalną w kategorii „student” w IV edycji Konkursu Literackiego Uniwersytetu Gdańskiego na Prozę za opowiadanie „Nigdy więcej”, które pod zmienionym tytułem „Maska normalności” ukazało się nakładem wydawnictwa Genius Creations w antologii opowiadań „Geniusze fantastyki”.
„Marvin” jest pierwszą częścią z planowanej serii o doktorze Marvinie Crossie.
Marvin – Iza Korsaj
Ile utraciłeś ze swojego człowieczeństwa? Jak wiele zniesiesz, aby ponownie móc nazwać siebie człowiekiem?
Te pytania zadaję moim pacjentom podczas napraw ich zdegenerowanych osobowości. Zawsze daję im wybór i czas na odpowiedź. Bez nienawiści, ale i bez litości dla słabych.
Jedni udzielają poprawnej odpowiedzi i przyjmują mój dar. Inni, cóż… znikają. Pierwsi uczynili swoje życie pełniejszym i bardziej wartościowym, drudzy uratowali życie komuś godnemu miana człowieka.
Nazywam się Marvin T. Cross i jestem bostońskim chirurgiem. Uważam się za największego humanistę naszych czasów, gdyż nie mam boga przed człowiekiem. W moich oczach, marnując dany ci przez naturę potencjał, bluźnisz. Nie lękaj się jednak, wyciągnę do ciebie pomocną dłoń…
Intrygująca, mocna i warta uwagi. Polecam.
Marta Daft – Martawsrodksiazek.pl
„Marvin” to książka, obok której nie możesz przejść obojętnie. Gorąco polecam!
Ewelina Nawara – myfairybookworld.pl
Wstrząsająca historia, w której granica między postacią ofiary a oprawcy niepostrzeżenie się zaciera. To zdecydowanie mocna powieść, dla osób o stalowych nerwach.
Sandra Jędrowiak – miloscdoczytania.wordpress.com
„Marvin” to powieść, którą koniecznie musicie przeczytać.
Wciąga, fascynuje, intryguje, a co najważniejsze nie daje o sobie zapomnieć. Gorąco polecam!
Sylwia Stawska – kobiecerecenzje365.blogspot.com
Boisz się spotkania z Marvinem?
Informacje o książce
Rok I wydania: 2018
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 226
druk: ISBN 978-83-7995-048-5
ePub: ISBN 978-83-7995-049-2
mobi: ISBN 978-83-7995-050-8
audiobook online: 978-83-7995-059-1
Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ePub: 24,99 zł
mobi: 24,99 zł
audiobook online: 34,99 zł
Fragment
1.
1983
Lubię czuć w dłoni ciężar skalpela. Chirurgia to precyzyjna i wyjątkowa profesja. Tylko ona jest w stanie zaspokoić mój zachłanny umysł. Ludzkie ciała zużywają się. Jak wszystkie maszyny – ulegają awariom. Wymagają pomocy zręcznego fachowca, takiego jak ja – Inżynier Naprawy.
Jako transplantolog cieszę się w środowisku renomą i zaufaniem. Moimi klientami bywają naprawdę grube ryby. Każdy, kto ma środki i liczy się z czasem, stawiając na jakość usług i dyskrecję, jest u mnie pożądanym pacjentem. Nie umawiam się na miłe pogawędki – prowadzę zza biurka twarde negocjacje. Dbam o bezpieczną, choć nie zawsze zgodną z prawem dostawę biologicznych części zamiennych. Stosowni ludzie osłaniają mnie, a ja w zamian chronię ich zdrowie i życie. Pieprzyć etos. Świat nie sprzyja dobrym ludziom.
Od lat dzień za dniem obserwuję, jak ludzie wegetują, są pozbawieni woli życia. Powielają własne błędy, skazując się na piekło wiecznych, bezrozumnych powtórzeń.
Niezaspokojony, żarłoczny umysł coraz częściej domaga się przesunięcia granicy – przejścia z wymiany narządów do naprawy umysłów.
Jest chłodne, listopadowe popołudnie. Czuć nadchodzącą zimę. Czerwone słońce, przyćmione szarymi chmurami, chowa się ospale za horyzont. Zza szyby chryslera obserwuję tętniący życiem Boston. To miasto wytwarzania, przetwarzania i nieustannej utylizacji. Tu nie można sprzedać się zbyt tanio.
Jadę na lotnisko odebrać syna, który przylatuje do mnie w odwiedziny z Denver. Kilka chwil później z uwagą przyglądam się podróżnym, opierając się o przeszkloną ścianę terminalu. Jako wprawny obserwator pamiętam o należnym dystansie i o kilku żelaznych zasadach. Przypatrywać się innym w milczeniu; reagować tylko w sytuacji zagrożenia; po zakończonym zwiadzie dyskretnie się oddalić. I nigdy nie rozmawiać z nikim o tym, czego było się świadkiem. Przytykam czoło do chłodnej szyby. Dostrzegam Danny’ego. Ośmiolatek maszeruje dziarsko w asyście stewardessy, w puchowej czerwonej kurtce i z niebieskim plecakiem przerzuconym przez ramię. Syn szybko zauważa mnie w tłumie i entuzjastycznie macha na powitanie. Uśmiecham się, unosząc kciuk.
Po wylegitymowaniu się obsłudze przejmuję opiekę nad chłopcem.
Rozkładam ręce i unoszę Danny’ego, a on wtula się we mnie. Czuję nerwowe bicie jego serca. Pachnący gumą do żucia oddech syna omiata mi twarz.
Gładzę go po sztywnych, świeżo przyciętych włosach. Stwierdzam, że robi się przystojny, jak ja. Oby odziedziczył po mnie także intelekt.
– Tęskniłem za tobą, tato. – Chłopiec patrzy na mnie z zachwytem. Ściska mi rękę tak mocno, że jej powierzchnia zaczyna się pocić.
– Ja za tobą też, Danny – odpowiadam, nie chcąc odbierać mu złudzeń, choć bardziej tęsknię za Naprawami Umysłu. Przez nadmiar pracy muszę odkładać tę przyjemność w czasie. Już same przygotowania do następnej terapii staną się żmudnym przedsięwzięciem. Pacjent nie może cierpieć na przewlekłą chorobę. Kolejna sprawa to infiltracja otoczenia. Im obiekt posiada mniej relacji z innymi ludźmi, tym lepiej. Jeżeli przegra życie, niewielu po nim zapłacze, nikt nie zada też niewygodnych pytań, mogących naprowadzić ciekawskich na mój trop.
Mój chrysler dołącza do niekończącego się sznura samochodów. Włączam radio. Chłodne dźwięki Two Minute Warning Depeche Mode współgrają z moimi myślami. Myślę o tępej suce Vivian, matce Danny’ego i mojej byłej żonie. Syn jest pamiątką felernego związku. Jeżeli będzie kiedyś wymagał mojej terapii, podejmę się jej bez wahania.
Chłopiec bawi się przypinką Kermita przyczepioną do bagażu. Euforia opadła i teraz peszy go rozmowa z ojcem. Świetnie. Nie mam ochoty wpraszać się do jego świata, wolę zanurzyć się we własny, przedestylowany ze skaz, uporządkowany i czysty, z Biblioteką Umysłu zawierającą dziesiątki półek wypełnionych woluminami z danymi o ludziach, z którymi się stykam: współpracownikach, pacjentach czy kochankach.
Rozciągam usta na myśl o wczorajszej nocy z Zoe Rosenberg. Z powodu odwiedzin Danny’ego nie znajdę teraz czasu na kolejną schadzkę, wspomnienia ostatniej są jednak intensywne i świeże.
Cenię towarzystwo Zoe z wielu względów. Prócz intelektu i walorów fizycznych imponuje mi odporność tej trzydziestodwulatki na degradujące psychikę stany, jak zakochiwanie się oraz pokrewne mu uczucia.
Z zamyślenia wyrywa mnie wstrząs. Niespodziewanie uderzamy w coś na drodze. Uderzenie nie jest mocne, jednak zatrzymuję się, wiedziony ciekawością, czy wyrządziłem jakiemuś stworzeniu krzywdę.
Wyskakuję z auta, Danny wybiega za mną. Stoimy na poboczu leśnej drogi. Prawdopodobnie potrąciłem zająca albo szopa. Agonia nie jest wdzięcznym obrazem, ale nie oszczędzę synowi widoku trzewi rozwleczonych po asfalcie.
Obchodzę samochód dookoła. Rozglądam się za ofiarą.
Siła uderzenia odrzuciła zwierzę na skraj drogi. Leży nieruchomo na warstwie zgniłych liści. Widać, że jest przytomne. Nie krwawi, choć jego wnętrzności prawdopodobnie są zmiażdżone.
Przypatruję się Danny’emu. Na rozjaśnionej od świateł twarzy chłopca nie dostrzegam oznak wstrętu.
Wyjmuję z bagażnika dwie pary czarnych rękawiczek. Wraz z workami na wymioty stanowią pozostałość po Naprawie Umysłu Obiektu Numer Jeden, którą przeprowadzałem przed rokiem.
– Nałóż je – mówię do syna.
Danny ochoczo wypełnia polecenie. Z fascynacją naciąga lateks na drobne dłonie. Kuca nad zwierzęciem bez strachu. Chce je zbadać. Stworzenie źle reaguje na dotyk. Z sykiem obnaża kły, ale jest za słabe, by ugryźć. Tylko końcówka ogona drga niespokojnie.
– Tato. – Danny szarpie mnie za rękaw płaszcza. – Czy on umrze?
– Nie wiem – mówię prawdę. – Zobaczę, co da się zrobić. Wsiadaj do auta. – Owijam kocura wyjętym z bagażnika kocem. Wożę ze sobą zestaw ratunkowy najwyższej klasy, ale nie zamierzam go eksploatować dla sierściucha.
– Nie ściągaj rękawiczek – pouczam syna. – Możesz się czymś zarazić. – Ja również nie zdejmuję swoich. Wścieklizna, nosówka, infekcje odkleszczowe. Kot może być biologiczną bombą, której nie jestem w stanie rozbroić. Zrobię z nim, co będzie konieczne, ale z pewnością nie na oczach Danny’ego. Powielanie błędów własnych rodziców jest zbrodnią.
Syn nerwowo przyciska do brzucha zawiniątko z kocurem, bezrasowym i niekastrowanym, o rudej sierści. Czuje się odpowiedzialny za zwierzę i za wszelką cenę pragnie je chronić. Zupełnie jak ja w jego wieku.
Kocur dostaje drgawek i wymiotuje Danny’emu na spodnie.
– Wytrzymaj, jeszcze trochę! – Chłopiec zaklina go. – Nie umieraj! Tato! – Patrzy na mnie z rozpaczą.
Staram się go uspokoić.
Parkujemy przed najbliższą dyżurną lecznicą. Pokaźny neon z napisem „Lecznica weterynaryjna Amicus. Dr Darren S. Weston” barwi elewację budynku na zielono.
Wzdycham. Za chwilę i tak będzie po sprawie. Kocur jest w agonii. Weterynarz na miejscu zutylizuje ciało, wybawiając mnie od kłopotu.
Chłopiec, nie czekając na mnie, wbiega z ofiarą do lecznicy. Ciężkim krokiem wchodzę za nim do środka.
Przemierzam opustoszałą poczekalnię i otwieram znajdujące się na jej końcu drzwi do gabinetu. Jego wnętrze imponuje wyposażeniem. Jest chłodziarka na leki, aparat USG i rentgen, a także solidny stół, na którym Weston przeprowadza badania podopiecznych. W głębi pomieszczenia zauważam masywne drzwi, za którymi pewnie znajduje się sala operacyjna.
Nieznacznie unoszę kąciki ust. Moją uwagę przykuwa właśnie ten weterynarz, niejaki Darren Weston.