LIAR
Tate James
Kłamstwo, kłamstwo, jedno wielkie kłamstwo!
Zamarłam, gdy przeczytałam tę wiadomość. Co jest wielkim kłamstwem? Coś, co powiedziałam? A może coś, w co wierzę?!
Od mojego powrotu do Shadow Grove jestem prześladowana, dręczona i ścigana. Niemal zginęłam. Okłamywali mnie nawet ci, którym bardzo starałam się zaufać. Robili to raz za razem.
Kłamstwo.
To słowo towarzyszy mi teraz na każdym kroku. Ktoś wie o moim życiu więcej niż ja sama. Ten ktoś bawi się ze mną w kotka i myszkę, kusi odpowiedziami, wabi sekretami. Czy jestem aż tak zdesperowana, by dać się wciągnąć w tę chorą grę?
Archer, Kody i Steele popełnili wielki błąd, okłamując mnie. Myśleli, że będę ich marionetką. Cóż, wkrótce się przekonają, kto tutaj pociąga za sznurki! Zdradzenie mnie nikomu nie ujdzie na sucho!
Informacje o książce
Rok I wydania: 2024
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 426
książka ISBN 978-83-7995-663-0
ebook ISBN 978-83-7995-664-7
audiobook ISBN 978-83-7995-665-4
Ceny sugerowane:
książka: 59,99 zł
ebook: 59,99 zł
audiobook: 59,99 zł
Nota copyright
Liar
Copyright © Tate James
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the translation by Edyta Misiewicz-Hulewska
Copyright © for the cover photo by zamuruev|Adobe Stock
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Tytuł oryginału: Liar
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Tłumaczenie: Edyta Misiewicz-Hulewska
Redakcja: Ewelina Nawara, Joanna Błakita
Korekta: Paulina Kalinowska
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara
Skład i typografia: proAutor.pl
Fragment
Rozdział 1: Kody
Od Halloween minęły pełne dwa tygodnie.
Dwa tygodnie, od kiedy w końcu pocałowałem Madison Kate tak, jak pragnąłem tego przez cały rok.
Dwa tygodnie, od kiedy uciekła od nas, rozbiła mój samochód, a potem padła ofiarą brutalnego ataku w Laughing Clown.
Dwa tygodnie, od kiedy spojrzała na mnie z przerażeniem, podczas gdy z jej palców kapała krew. W jej cudownych fiołkowych oczach ujrzałem wtedy najczystszą, nierozcieńczoną niczym grozę.
Dwa tygodnie, od kiedy niemal straciłem ją na zawsze.
Potem znowu, może ja…
– Dlaczego nie ma jej jeszcze w domu? – zrzędziłem na głos, chyba po raz setny w przeciągu godziny zerkając na zegarek. – Mówiłeś, że zostanie wypisana o dziesiątej, zgadza się?
Popatrzyłem na Archa, a on spojrzał na mnie gniewnie. Jego twarz nadal zdobiły nieregularne, fioletowo-zielone siniaki, pamiątka po tym, jak w zeszłym tygodniu skopano mu tyłek w klatce. Należało mu się, bo walczył rozkojarzony.
– Tak powiedzieli w szpitalu – odpowiedział gardłowym, poirytowanym tonem. Miałem go dosyć. To przez niego nie wybraliśmy się odebrać jej osobiście. Popełniliśmy błąd.
Minęły dwa tygodnie, od kiedy Madison Kate straciła przytomność i padła u stóp Steele’a, z rozrywającym serce wyrazem strachu malującym się na twarzy. Dwa tygodnie, od kiedy załadowaliśmy jej bezwładne ciało do kradzionego wozu i pospiesznie zawieźliśmy ją do szpitala, umazani krwią z rany z jej głowy i dźgnięcia w brzuch.
Tydzień temu się wybudziła. Krzyknęła na widok czuwającego przy łóżku Archera.
Ten wrzask nadal prześladował mnie w snach. Wpadła w histerię i pielęgniarki musiały w końcu podać jej środki uspokajające. Arch wyszedł z sali i już tam nie wrócił. Nie żeby mógł… Nikt z nas nie znajdował się na liście odwiedzających, których do niej wpuszczano, i żadna liczba łapówek i gróźb nie była w stanie tego zmienić.
Madison Kate oskarżyła nas o napaść. Kiedy środki uspokajające przestały działać, rozmawiała z nią policja. Wskazała nas trzech. Tyle że my zostaliśmy już przesłuchani i oczyszczeni z zarzutów. Choć podejrzenia, jakie na nas padły, wydawały się logiczne, skoro trzech gości w środku nocy zjawiło się w szpitalu z zakrwawioną dziedziczką.
Funkcjonariusze prowadzący jej sprawę zapewnili nas, że została o tym poinformowana, lecz wraz z upływem dni i przedłużającym się milczeniem narastał w nas tylko niepokój.
– Ona tutaj nie wróci – oznajmił Steele cichym głosem. Bębnił palcami o podłokietnik kanapy, jakby nie mógł się doczekać, kiedy znowu będzie grał i komponował. Jednak w chorym wyrazie samoumartwiania powstrzymywał się od tego, co uwielbiał.
– Tego nie wiesz – warknął Archer. Był podenerwowany i nie winiłem go za to. – Jest uparta niczym osioł. Wróci, choćby tylko po to, by potraktować nas jak irytująca zołza i zaznaczyć swoją obecność we własnym domu.
Steele potrząsnął głową, obdarzając Archa pełnym współczucia spojrzeniem, które miało go otrzeźwić.
– Możesz jedynie mieć nadzieję, brachu. Idę pobiegać. To całe czekanie cholernie mnie denerwuje.
Opuścił pokój z ciężkim, pełnym rezygnacji westchnieniem. Nawet nie próbowaliśmy go z Archem zatrzymać. Bo co, do cholery, moglibyśmy powiedzieć? To oczywiste, że Steele cierpiał. Dał MK czas, by doszła do siebie po zagrożeniu ze strony stalkera, ale teraz żałował niedokończenia spraw między nimi.
Ja również czułem smutek z powodu kwestii, których nie zdążyłem wyjaśnić z MK, i doprowadzało mnie to do szału.
A Arch? Kto, do diabła, mógł wiedzieć, co się dzieje w jego głowie. Nadal upierał się przy swojej urojonej wizji, że MK jest rozpuszczonym bachorem zasługującym na kilka mocniejszych szturchańców w życiu. Dlaczego wobec tego… na okrągło przesiadywał przy jej szpitalnym łóżku, kiedy była nieprzytomna? Dlaczego przegrał swoją debiutancką walkę w UFC po tym, jak ona obudziła się z krzykiem tamtego ranka?
– Może zadzwońmy ponownie do szpitala – zaproponowałem, czując się kompletnie bezradny. Do tej pory powinna być już w domu.
Arch przewrócił oczami i westchnął, jakbym celowo mu dokuczał, ale wyciągnął komórkę i wybrał numer. Przyłożył telefon do ucha i usilnie starał się nie wiercić podczas oczekiwania, aż ktoś odbierze. Przekonaliśmy się już, jak to działa. Od kiedy usunięto nas z listy odwiedzających, aby uzyskać informację, należało trafić na właściwą osobę. To mogło zająć dłuższą chwilę.
Na schodach rozległ się tupot stóp Steele’a. Ruszyłem w jego stronę, aby nie pozwolić mu wyjść z domu.
– Bieganie w niczym nie pomoże – rzuciłem, opierając się o ścianę, gdy on usiadł na ostatnim stopniu i wkładał tenisówki. W tym tygodniu zapanował lodowaty ziąb, więc Steele miał na sobie ciepłe spodnie dresowe, bluzę oraz pikowany bezrękawnik.
– W czym nie pomoże? – odpowiedział, udając, że nie rozumie. Palce lekko mu drżały podczas wiązania sznurówek, widząc to, westchnąłem.
– Tym. – Wskazałem na jego trzęsące się ręce. – Powinieneś zabrać się do roboty i popracować nad melodią, która tłucze ci się po głowie. Nie widziałem cię w tak złym stanie od… – urwałem, ponieważ w tym miejscu znajdowała się niebezpieczna granica, której nie powinienem przekroczyć.
Wyraz twarzy Steele’a stwardniał, spojrzał na mnie spod zmrużonych powiek.
– Dzięki za radę, Kody – wymamrotał, a jego ton zdradzał gniew i frustrację z powodu mojej słownej wycieczki. – Nic mi nie będzie. Nie jestem… Nie mogę… – Potrząsnął głową i zacisnął dłonie w pięści. – Wszystko się ułoży.
Byłem innego zdania, ale nie miałem nastroju na kłótnię.
– Potem możemy zorganizować sparing, jeśli masz ochotę – zaproponował, kiedy jego ręka spoczęła na klamce. – W tej chwili sam nie jesteś oazą spokoju.
Skrzywiłem się, chociaż wiedziałem, że ma rację. Męczył mnie niesamowity niepokój. Może spranie jednego z moich najlepszych przyjaciół mogłoby faktycznie pomóc. Z Archem nie wygrałem od prawie siedmiu lat, czyli odkąd zaczął nabierać masy.
– Pewnie – odpowiedziałem z westchnieniem. – Brzmi nieźle. Tylko nie rób tam żadnych głupot, okej?
Steele posłał mi zarozumiały uśmieszek, uniósł brzeg bluzy i pokazał ukrytego w kaburze glocka 19.
– Stary, mam to. Niech tylko spróbują mnie podejść.
Wybuchnąłem śmiechem i poklepałem go po ramieniu. On w pojedynkę stanowił prawdopodobnie większe zagrożenie niż ja razem z Archem. Gdyby prześladowca MK naprawdę chciał zrealizować swoje groźby, czekałaby go przykra niespodzianka.
– Chłopaki! – zawołał Arch, powstrzymując Steele’a przed wyjściem z domu. Nieważne, jak bardzo próbował udawać, że milczenie MK go nie obchodziło, widziałem, że mu zależało. – Wypisali ją ze szpitala wcześniej.
Słowa Archera zadziałały niczym cios.
– Co takiego? Jak to: wcześniej? W sensie, że przed południem? Dlaczego zatem nie ma jej jeszcze w domu?
Obrzucił mnie spojrzeniem pod tytułem: „Stary, jesteś debilem”.
– W sensie, że trzy dni temu.
Moje serce zabiło zdecydowanie zbyt szybko.
– Co?! Jak mogli ją wypisać? Czy Samuel…
– Nie. – Archer potrząsnął głową. – Samuel i mama nadal przebywają we Włoszech, na jachcie ze swoimi beznadziejnymi znajomymi. Mają się zjawić dopiero za kilka dni. Kiedy ostatni raz z nimi rozmawiałem, Sam nie planował wcześniejszego powrotu.
– To jakim cudem opuściła szpital wcześniej? – domagał się odpowiedzi Steele. – Myślałem, że ty…
– Wypisała się na własne żądanie – uciął Archer. Szczęki mu się zacisnęły, a żyła na skroni zaczęła pulsować. – Jest pełnoletnia, więc miała taką możliwość.
Racja. Jeśli lekarze ocenili jej stan zdrowia jako dobry, nie potrzebowała członka najbliższej rodziny, sama mogła podjąć taką decyzję i wyjść ze szpitala. Uparta dziewczyna.
Zadałem pytanie, które wszystkim nam przyszło do głowy:
– Gdzie się zatem podziewa?
Spojrzenie Archera przybrało jeszcze surowszy wyraz.
– Nie mam pojęcia.
– Ty? A jak to jest możliwe? – Steele ewidentnie podważał możliwości Archera, na co ten zacisnął pięść. Założyłbym się, że rozważa przywalenie Steele’owi prosto w twarz.
Wszedłem pomiędzy nich, by załagodzić napiętą sytuację.
– Wyluzuj, stary – poprosiłem Steele’a, rzucając mu twarde spojrzenie. W odpowiedzi ujrzałem w jego wzroku groźbę, ale skrzyżował ramiona na piersi i cofnął się o krok, zwiększając odległość między nami.
Odwróciłem się do Archera.
– A co wiesz?
– Wypisała się na własne życzenie, podjechał po nią uber. Ale znajdę ją. Choćby tylko po to, abyście przestali się dąsać jak dzieci, którym ktoś potrącił szczeniaczka. – Uniósł brew, patrząc na Steele’a i na mnie, jakbyśmy to naprawdę my się dąsali.
Wybuchnąłem śmiechem i potrząsnąłem głową.
– No jasne. Robisz to dla nas.
Steele zamruczał coś pod nosem, a potem lekko się uśmiechnął.
– Ja odpadam. Do zobaczenia później, frajerzy.
Z jego ust wydobył się obłok pary. Naciągnął kaptur, wybiegł po schodach na zewnątrz i ruszył prosto przez świeżą warstwę śniegu leżącą na ziemi.
– Musimy znaleźć MK, zanim Steele ponownie zapadnie się w tej swojej mrocznej dziurze – rzuciłem cicho, gdy obserwowaliśmy przyjaciela truchtającego w dół długiego podjazdu.
Archer chrząknął na potwierdzenie i skrzyżował ramiona na piersi.
– Znajdę ją – oznajmił z pewnością w głosie. – Tylko że ona nie zostanie z nami z własnej woli.
Zniknął w domu, zostawiając mnie drżącego z zimna i przeklinającego w myślach tę wkurzającą dziewczynę, która rok temu pojawiła się w naszym życiu i wywróciła je do góry nogami.
Archer miał rację. Nie zamierzała wrócić do domu. Nie, jeśli będzie miała coś do powiedzenia w tej sprawie.
Więc… musieliśmy po prostu odebrać jej wybór.
Przecież mogliśmy to zrobić.
A przynajmniej Archer miał takie możliwości.