Księga Wszystkich Imion - Maria Zdybska

Maria Zdybska

Pochodzi z magicznego Świętokrzyskiego, mieszka w zaczarowanym Krakowie, ale w jej żyłach zamiast krwi płynie morska woda. Uwielbia snuć opowieści inspirowane mitologiami i nie potrafi obyć się bez dodatku romansu. W 2017 r. debiutowała powieścią fantasy „Wyspa Mgieł” otwierającą trylogię Krucze serce, kolejne tomy serii to „Jezioro Cieni’ (2018) oraz „Wybrzeże Snów” (2020). W 2021 ukazała się "Pani Siedmiu Bram" czyli pierwsza część dylogii urban fantasy o sumeryjskiej bogini Inannie. Na koncie ma też kilka opowiadań w antologiach Wydawnictw Inanna, Fantazmatów i Videografu.

Księga Wszystkich Imion – Maria Zdybska

Księżniczka Espery znika w tajemniczych okolicznościach, na krótko po odrzuceniu oferty poślubienia Wielkiego Seneszala Iskandary. Kruchy pokój między zwaśnionymi państwami zawisa na włosku.

Królewski ewokanta, Mistrz Ofir, zostaje zamordowany, a władzę nad Prawdziwym Imieniem Brenny przejmuje Mistrz Korian, dla którego odnalezienie księżniczki Beatrix wydaje się być kwestią życia i śmierci.

Kiedy Korian niespodziewanie okazuje się głównym podejrzanym porwania Beatrix, to właśnie Brenna, pradawny demon Pogranicza, staje się jego jedyną nadzieją na uratowanie ukochanej i powstrzymanie nadchodzącej wojny.

Razem wyruszają w pogoń za nieuchwytnym porywaczem, którego ślady wiodą aż za Zasłonę, oddzielającą świat ludzi od świata demonów.

Prawda o porwanej Beatrix jest jednak bardziej skomplikowana niż Brenna i Korian mogli przypuszczać, a sekret księżniczki może zburzyć porządek znanego im świata.

Czy Brenna i Korian zdołają rozwikłać tajemnicę zaginięcia Beatrix?

Informacje o książce

Rok I wydania: 2023
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka

Liczba stron: 342

książka ISBN 978-83-7995-639-5
ebook ISBN 978-83-7995-640-1

Ceny sugerowane:
książka: 49,99 zł
ebook: 34,99 zł

 

Gdzie kupić?
Kupując w tych księgarniach wspierasz Autora i Wydawnictwo
Księgarnia naszego wydawnictwa
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo
Fragment

Prolog

Bariera zadrżała niecierpliwie pod wpływem magii i już po chwili w jej mrocznej materii pojawiło się podłużne pęknięcie. Rozległ się nieprzyjemny dźwięk, zupełnie jakby czyjś niewidzialny nóż gwałtownie rozciął w tym miejscu materię Zasłony, brutalnie drąc granicę pomiędzy światami. Ledwie widoczne rozbłyski na moment rozświetliły poszarpane krawędzie zachwycającymi kolorami, które w realnym świecie nie miały swoich odpowiedników ani nazw. Brenna uśmiechnęła się z ponurą dumą. Mistrz najwyraźniej nabierał coraz większej wprawy w swoich zaklęciach.
Zamarła tuż przed skrajem Zasłony, skupiając całą uwagę na przejściu wyszarpanym siłom śmierci, i z wyćwiczoną przez dekady gracją zaczęła pospiesznie przeciskać się przez wąski prześwit. Z całego serca nienawidziła ostrych, palących jak samo piekło krawędzi bariery. Nawet dla takich jak ona były ogromnie niebezpieczne, ale utrzymując absolutną koncentrację i przy odpowiednim doświadczeniu, można było w miarę gładko prześlizgnąć się na zewnątrz. Uczucie towarzyszące przechodzeniu na drugą stronę nie należało jednak do najprzyjemniejszych. Przypominało skok na oślep do skutego lodem jeziora podczas mroźnej bezgwiezdnej nocy. Wyczyn wymagający nieprzebranych pokładów straceńczej odwagi, naznaczonej przy tym sporą dozą szaleństwa.
Podczas przekraczania granicy rzeczywistość rozpadała się na nierozpoznawalne fragmenty. Kontury, barwy i tekstury traciły znaczenie, wszystko było kłębiącym się mrokiem stężałym w płynny ołów i ciszą boleśnie gniotącą płuca oraz serce narastającą nieuchronnie falą. Przez krótki moment świat w ogóle przestawał istnieć, czas zamierał, a rzuconą poza Zasłonę istotę wchłaniał obezwładniający ocean cierpienia. Taka była cena bezczelnego naruszania granic, których przekraczać się nie powinno. Niezależnie od upływu lat, raz za razem, Brenna zawsze odczuwała to w identyczny sposób. Do równie skrajnych emocji nie sposób było przywyknąć.
A potem nadchodziło olśnienie. Upadek i zderzenie z nowym światem. Śmierć i zmartwychwstanie. Pierwszy oddech wyrywał serce. Pierwszy krok wywoływał mdlące zachwianie równowagi. Pierwsze spojrzenie oślepiało kolorami świata zza Zasłony i w końcu Brenna wślizgiwała się w swoje pozornie ludzkie, materialne ciało, jak w świetnie skrojony kostium, który doskonale maskował prawdziwą naturę Pograniczniczki.

Rozdział 1

– Jesteś martwa? – zapytał irytująco wysoki dziecięcy głos.
Powoli, prawie boleśnie, Brenna otworzyła jedno oko z umiarkowanym zainteresowaniem. Ktokolwiek postanowił tak bezczelnie zakłócać jej odpoczynek, musiał chyba postradać zmysły. Na jej osobistej skali wartości nie było absolutnie niczego cenniejszego niż sen, albo raczej ten stan półświadomego zawieszenia, który zastępował sen w przypadku istot jej pokroju. W każdym razie rozdrażnianie jej w środku popołudniowego odpoczynku nigdy nie kończyło się dobrze dla rozdrażniającego.
Krzywiąc się, obrzuciła gniewnym spojrzeniem zwracającego się do niej oberwańca, po czym natychmiast zacisnęła z powrotem powieki, z płonną nadzieją na powrót błogiego odrętwienia. To tylko jakiś głupi ludzki smarkacz. Nikt istotny. Nikt groźny.
– Tak… – odparła ospale i nasunęła cienisty kaptur głębiej na twarz.
„Zasnąć…” – nakazała sobie nie do końca przytomnym tokiem myśli. „Spać…”
– Yoonik mówi, że martwi nie rozmawiają. Nie możesz więc być martwa. – Denerwujący dzieciak wydawał się nieprzekonany i nie przestawał natarczywie jazgotać. Jego głos miał tę nieprzyjemnie skrzeczącą barwę podrostka, wpadającą w znacznie wyższe rejestry niż u dorosłego człowieka.
Brenna westchnęła przeciągle i gwałtownie obróciła się na drugi bok, licząc na to, że zignorowany natręt po prostu sobie pójdzie. Szczerze mówiąc, nie miała nawet ochoty dawać mu nauczki, była na to zdecydowanie zbyt zmęczona. Nadal regenerowała siły po ostatnim wyczerpującym zadaniu, jakie wyznaczył jej Mistrz. Tym razem nie chodziło tylko o pozbawienie kogoś życia, lecz także o wydobycie z niego potrzebnych jej panu wiadomości, a to okazało się równie bolesnym, co długotrwałym procesem. Teraz musiała wrócić do formy, jeszcze zanim otrzyma kolejne rozkazy.
Płyta grobowca była przyjemnie nagrzana popołudniowym słońcem, subtelne tchnienie wiatru szemrało lekko w koronach cmentarnych drzew, usypiająco kołysząc nad głową złotymi jesiennymi liśćmi, a jej tak potwornie chciało się spać. Potrzebowała chwili samotności. Czy to tak wiele?
– Daj mi spokój, gówniarzu – jęknęła w końcu łagodnie, niemal prosząco, odruchowo tłumiąc potężne ziewnięcie. Mistrz nienawidził, gdy ziewała. Głupi nawyk, którego nauczyła się w swoim materialnym ciele. Głupi i dziwnie uzależniający. Normalnie by się powstrzymała, ale przecież Mistrza nie było nigdzie w pobliżu.
Dzieciak, nadal kompletnie niezrażony, stał nieruchomy jak kołek, gapiąc się na nią zbyt dużymi, jak na swoją chudą twarz, oczami. Miał ciemne kręcone włosy, przycięte nieporządnie i przez to sterczące chaotycznie we wszystkich kierunkach, lekko otwarte usta i całą masę szpetnych brązowych piegów, miejscami wielkich jak grochy. Gdyby był bledszy, uznałaby go być może za zmorę, ale lekko słodkawy swąd mięsa upewniał ją w przekonaniu, że to ludzkie, jeszcze całkiem żywe dziecko i to na tyle bezczelne, że zrobiło krok w kierunku jej grobowca, nie przestając się wścibsko przyglądać.
– A może jesteś zjawą, no wiesz, duchem?
Brenna poruszyła się ze zniecierpliwieniem na swoim szczególnym posłaniu. Nigdy nie lubiła ludzi i właśnie przypomniała sobie, dlaczego; zawsze bez zaproszenia wtykali nos w nie swoje sprawy i nawet tu, tuż przy Pograniczu, wydawało im się, że są absolutnie najważniejsi na świecie.
– A tak. Jestem duchem – przytaknęła na odczepnego, nie starając się nawet ukryć drwiącego uśmieszku. – A teraz idź już sobie. Nie wolno budzić umarłych, nie słyszałeś? To wyjątkowo niebezpieczne – pouczyła go celowo protekcjonalnym tonem, marszcząc przy tym groźnie brwi, tak jak robił to czasami Mistrz, gdy ją krytykował. – Wynocha! – dodała jeszcze z dzikim błyskiem w oku.
Dzieciak jakby pobladł, ale – o dziwo – nadal nie ruszał się z miejsca. Brenna doszła ostatecznie do wniosku, że musi być obłąkany, bo nie okazywał ani cienia normalnego ludzkiego strachu. Wyczuwała jedynie ciekawość i coś w rodzaju… podekscytowania. Rozdziawił szerzej usta, przeczesał ręką posklejane brudem pukle i w końcu wysunął triumfalnie w jej kierunku jeden wychudzony palec.
– Ale duchy nie śpią! No wiesz, nie muszą – zauważył, uśmiechając się przemądrzale. – Nie możesz być duchem.
Walcząc z obrzydzeniem, uniosła się na łokciu i przyjrzała mu się odrobinę uważniej. Dopiero teraz mogła stwierdzić, że choć wciąż był jeszcze tylko ludzkim szczeniakiem, to wydawał się jej odrobinę za stary na to, żeby móc ją widzieć. Dziwne. Być może naprawdę postradał zmysły. Albo był pijany. A może wszystko naraz. Jeszcze dziwniejsze, chociaż całkowicie możliwe. Ludzie byli z natury ułomni, lgnęli do podłości i autodestrukcyjnych zachowań jak ćmy do płomienia świecy.
– Wracaj do swojej matki, na pewno się o ciebie martwi – rozkazała mu oschle i zniecierpliwiona próbowała z powrotem wygodniej ułożyć się na swoim grobowcu, ale coś nie grało, coś już nie pasowało. Twarda marmurowa płyta zaczęła nagle uwierać jej plecy. Czar samotności prysł.
W oczach dzieciaka też coś zgasło.
– Moja mama nie żyje – odparł bez wyraźnego żalu, ale z dającym się odczuć ociąganiem, jakby wstydził się tego wyznania. – Od jej śmierci mieszkam tu, na tym cmentarzu.
– Wzruszające. – Brenna parsknęła z bezlitosną satysfakcją. – Spadaj!
Dzieciak drgnął, ale zamiast się rozbeczeć i uciec, nadal uparcie tkwił w miejscu i przez dłuższą chwilę po prostu gapił się na nią rozszerzonymi ze zdziwienia, ogromnymi oczyskami.
– Nie wyglądasz jak pozostali – zauważył w końcu.
Brenna zmrużyła z niedowierzaniem oczy.
– Kto taki?
– Nie wyglądasz jak inne duchy – wyjaśnił tonem, w którym pobrzmiewała odrobina zarozumiałej pewności siebie. – Czy to twój grób? – dorzucił uprzejmie.
– Tak – zgodziła się na odczepnego, byle tylko uwolnić się od dalszych pytań.
– A więc… – Dzieciak ściągnął brwi i wbił sceptyczne spojrzenie w łuszczącą się złotą farbę na marmurowej płycie. – Zmarłaś w wieku dwunastu lat i masz na imię Brenna?
– Uhm – mruknęła, zaciskając gniewnie powieki. – Oczywiście. Idź już sobie, błagam. Zasłaniasz mi słońce.
Chwila błogiej ciszy, która jej odpowiedziała, pozwoliła uwierzyć, że nareszcie się go pozbyła.
– Kłamiesz – stwierdził w końcu, niwecząc jej nadzieje.
Owszem, kłamała. To znaczy, gówniarz rzeczywiście zasłaniał słoń­ce, ale to nie było jej Prawdziwe Imię. Gdyby je znała, nie musiałaby znosić niewoli u Mistrza ani wykonywać jego obrzydliwych zleceń, nawet jeśli przy okazji mogła się od czasu do czasu trochę zabawić. Byłaby zupełnie wolna. Słuchałaby wyłącznie siebie. Wolny demon Pogranicza… Cudowne ulotne marzenie, które stało się niemożliwą do spełnienia fantazją z dniem, kiedy postanowiła wziąć udział w buncie.
– To mój ulubiony grób, dobrze? – prychnęła wściekle do upartego gnojka. – Zostaw mnie w końcu w spokoju! Poza tym duchy są niewidoczne, więc to ty kłamiesz, że mnie widzisz. Istnieję tylko w twojej chorej głowie! – dodała, powoli artykułując każde słowo.
– Dla mnie wyglądasz całkiem realnie – zaoponował, nadal marszcząc brwi w taki sposób, jakby naprawdę miał jakieś pojęcie, o czym mówi.
– A zatem… – Brenna uśmiechnęła się drapieżnie, pokazując przy tym wszystkie zęby – jak mówiłam, jesteś nienormalny, gratuluję. A teraz sio!
Dzieciak poruszył ramionami i przeczesał sterczące dziko loki. Wyglądał, jakby bardzo chciał coś powiedzieć, ale z jakiegoś powodu się tego wstydził.
– Yoonik mówi, że jesteś upiorem – wyrzucił z siebie słowa z taką prędkością, że niemal zlały się w niezrozumiały bełkot.
Brenna odruchowo podniosła się ze swojego grobu i wbiła w ludzkiego szczeniaka badawcze spojrzenie.
Yoonik… Słyszała już to imię. Trudno było tylko przypomnieć sobie czas i kontekst. Z reguły nie zwracała zbytniej uwagi na kręcących się na cmentarzu ludzi. Ci umarli byli zresztą raczej nieszkodliwi, ich cienie snuły się zwykle zupełnie bez sensu pomiędzy grobami, zawodząc żałośnie nad swoim losem i utraconym życiem, albo z kolei wyśpiewując radosne psalmy na cześć Bezimiennego i Enarów, których mieli nadzieję niebawem spotkać. Niektórzy nie potrafili pojąć, że znaleźli się nie w Otchłani, ale na Pograniczu, i robili tylko niepotrzebne zamieszanie. Za to ci żywi… skrzywiła się na samą myśl o nich. Żywi śmierdzieli mięsem w tak intensywny, mdląco-słodki sposób, że miała ochotę wyć jak wygłodniały lykus, i byli przy tym irytująco hałaśliwi. Najgorsze z tego wszystkiego były oczywiście pogrzeby z całym tym rozbudowanym ceremoniałem, kiedy przez spokojny zwykle cmentarz przewijały się istne hordy rozhisteryzowanych osobników, płacząc i zawodząc gorzej niż wereny w rui, a potem ucztując aż do świtu w towarzystwie zawodowych żałobników i oczywiście pijanych, zgodnie z tradycją, grabarzy.
Yoonik był właśnie jednym z nich. Dużo pił i przez to zdarzało mu się ją dostrzegać, był jednak na tyle taktowny, że nigdy nie przeszkadzał jej, gdy spała albo udawała, że to robi. Wszystko jedno… Yoonika była więc jeszcze w stanie zaakceptować, czego nie można powiedzieć o jego kompanie, nieustannie podśpiewującym idiotycznie wesołe piosnki o miłości Yardenie, no i oczywiście o tym tutaj, małym niedorozwiniętym natręcie, jednym z cmentarnych szczurów, wyrzutków okolicznej biedoty, którzy w swoim niepojętym obłędzie uznawali cmentarz za miejsce w sam raz do zamieszkania.
– Cholerni grabarze – wymamrotała Brenna, krzywiąc się. – Wiecznie pijane patałachy. Co oni wiedzą o upiorach! – sarknęła z wyższością. – Gdybym była upiorem, już dawno byś nie żył.
– A więc… jesteś demonem? – Gówniarz wybałuszył te swoje ogro­mne, lekko podkrążone oczyska, ale zamiast z przerażeniem, patrzył na nią teraz z najprawdziwszym zachwytem.
– Tak i żywię się małymi dziewczynkami takimi jak ty!
Obnażyła zęby, decydując się na ostatnią próbę wystraszenia naprzykrzającego się intruza.
– Jestem chłopcem i mam na imię Mailo! – oburzył się.
– Jak sobie chcesz. A teraz odejdź albo cię dopadnę – zagroziła, choć już z mniejszym przekonaniem, bo w połowie zdania zaczęła ziewać. – Dopadnę cię, Mailo – dodała jeszcze po chwili, żeby lepiej do niego dotarło.
Piegowata twarz rozjaśniła się szerokim szczerbatym uśmiechem, pozbawiając Brennę resztki złudzeń co do skuteczności jej gróźb.
– Jesteś zabawna, wiesz? Lubię cię – oznajmił smarkacz z bezczelnym przekonaniem. – Nawet jeśli nie jesteś człowiekiem.

Księga Wszystkich Imion - Maria Zdybska

Pozostań z nami w kontakcie!

Zapisz się na nasz newsletter. Raz w tygodniu otrzymasz informacje o naszych książkach i promocjach na nie!

Dziękujemy, że jesteś z nami!