Hermia Stone
urodziła się w mieście Mississauga (Ontario, Kanada). Jej ojciec służy w Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej, matka, z pochodzenia Polka, jest aktorką teatralną.
Hermia studiowała w California Institute of the Arts, obecnie mieszka w Londynie.
Ma dwóch braci, na tego starszego zrzuca całą odpowiedzialność za miłość do muzyki. I bardzo mu dziękuje.
Joy – Hermia Stone
Love Bites – Love Hurts – Love Kills
Joy jest przeciętną dziewczyną. Ma zwyczajną pracę, kilku w miarę normalnych znajomych i nie wyróżnia się niczym poza tym, że mieszka z mężczyzną idealnym, który zawsze spełnia jej marzenia. Prawdopodobnie dlatego, że jest wymyślony… No, może nie do końca. Oryginał istnieje. To wokalista znanego zespołu Sundance, otoczony tłumem fanek, zarabiający miliony i odnoszący sukcesy playboy.
W życiu jednak różnie bywa. Być może ta dwójka zetknie się w świecie jak najbardziej rzeczywistym.
Joy, będąc w trudnej sytuacji życiowej, zatrudnia się u managera Sundance. Prawdziwe kłopoty zaczną się, gdy spotyka swojego idealnego faceta i pozna go bliżej. Dowie się wiele nie tylko o swoich uczuciach ale też o prawach rządzących rynkiem muzycznym i o panujących w nim stosunkach międzyludzkich. Wkrótce Joy, jej znajomi i wszyscy członkowie zespołu Sundance przekonają się, co się stanie, gdy spełnią się czyjeś marzenia.
To nie jest prosta romantyczna opowieść o namiętnej miłości nieśmiałej dziewczyny i gwiazdy rocka. To nie jest kolejna odsłona bajki o kopciuszku. Ta opowieść może zaskoczyć.
Lepszy wyimaginowany czy prawdziwy mężczyzna?!
Informacje o książce
Rok I wydania: 2019
Format: 14.0×20.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 360
druk ISBN 978-83-7995-271-7
epub ISBN 978-83-7995-272-4
mobi ISBN 978-83-7995-273-1
audiobook online: 978-83-7995-306-6
Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ePub: 29,99 zł
mobi: 29,99 zł
audiobook online: 34,99 zł
Fragment
Dla wszystkich Małych Kobietek – ponieważ zasługujecie na własną gwiazdę. Czy to będzie gwiazdka z nieba, gwiazda rocka, czy gwiazda przy Hollywood Boulevard, wybór zawsze należy do Was.
Rozdział 1
Schizophrenic Conversations
John.
Był światłem jej życia. Może nie od zawsze, ale od wielu lat trwał przy niej. Człowiek, któremu nigdy nie trzeba było nic powtarzać dwa razy. Zawsze pojawiał się dokładnie wtedy, gdy był potrzebny, i znikał, kiedy nie chciała widzieć nikogo – nawet jego. Zdawał się tak samo prawdziwy, jak koleżanki z pracy, ciemność powoli zapadająca za oknem czy lodówka, w której nigdy nie było nic słodkiego właśnie wtedy, kiedy miała na to ochotę.
Mogłaby zaryzykować stwierdzenie, że był dla niej najważniejszy na całym świecie, ponieważ tworzył wokół siebie pole, w którym mogła ukryć się przed całym światem właśnie. Niezależnie od sytuacji zawsze zjawiał się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Nawet we właściwych miejscach i czasach, jeśli mogła to tak ująć.
Dla niego zawsze była doskonała. Niezwykła. Jedyna i na zawsze.
– Udawaj, że jestem wspaniała – prosiła, kiedy wracała po ciężkim dniu i wtulała się w wytarty kąt kanapy. A on przysiadał na odwróconym tyłem do przodu krześle, opierał brodę o wysokie oparcie i mruczał, wpatrując się w nią błękitnymi oczami:
– Czemu mam udawać? Przecież taka jesteś. A ja oddałbym ci wszystko, co najcenniejsze, gdyby nie to, że dla mnie nie ma nic droższego od ciebie. Wiesz o tym, Joy.
Wierzyła mu. Pozwalał jej istnieć z dnia na dzień i wstawać każdego kolejnego poranka z myślą, że tym razem świat przekona się, jaka jest świetna i błyskotliwa. Wszyscy stwierdzą, że powinno się jej płacić przynajmniej dwa razy więcej, awansować ją i zaprosić na przyjęcie tak obrzydliwie ekskluzywne, że naprawdę nie miałaby co na siebie założyć.
Jednocześnie ona pozwalała istnieć jemu.
Dlatego też codziennie dziękowała niebiosom, że nigdy, przenigdy nie spotkała go w rzeczywistości. I miała szczerą nadzieję, żeby nie powiedzieć pewność, że do tego nie dojdzie.
Gdyby kiedyś na niego wpadła poza własną głową, najprawdopodobniej pękłoby jej serce.
***
Była więc bliska zawału, kiedy dowiedziała się, że John rzeczywiście przyjeżdża do pobliskiego miasta. Koleżanka z pracy prawie ją zabiła, gdy oznajmiła, że są jeszcze wolne bilety na koncert, i spytała, czy nie chciałaby się wybrać. Może uda im się przepchnąć bliżej sceny. Wyobrażasz sobie…
– …być tak blisko? To w ogóle cud, że przyjeżdżają na to zadupie! No nie mów, że jesteś zajęta, twoje zabójczo prywatne imprezy składają się z ciebie i pilota od telewizora, wszyscy o tym wiedzą!
Kilka głów w biurze odwróciło się w ich kierunku.
Joy westchnęła. Wredne babsko mogło nie dodawać, że od telewizora. To mógł być pilot NASA. Pilot odrzutowca. Do diabła, nawet pilot wycieczek!
– Nawet jeśli nie wiedzieli, to teraz już wiedzą – zauważyła, opadając na krzesło i próbując ukryć się za sztuczną roślinką. Fikusem czy czymś podobnym.
– To kupuję bilety – powiedziała jej koleżanka, Bella, wciąż pochylając się nad biurkiem.
Joy jęknęła w myślach: „Nie chcę. Nie chcę, nie chcę, nie, nie, nie, nie, nie mogę go zobaczyć…”.
– Jasne – odparła na głos, wiedząc, że opór byłby daremny. Jeśli Bella coś sobie ubzdurała, wszelkie kłótnie były z góry skazane na porażkę. – Do jakiegoś tylnego rzędu. I nie spodziewaj się, że nagle zamienię się w kobietę wampa i będę rzucać stanik na scenę.
– Nie chcesz powiększyć ich kolekcji damskiej bielizny?
– Nie.
Nie. W tym wypadku wszystkie jej wcielenia zgadzały się w stu procentach.
Resztę dnia w pracy spędziła tak bezproduktywnie, jak tylko się dało, nie narażając się na zwolnienie.
Wykonała kilka telefonów, ale nawet na torturach nie byłaby w stanie powiedzieć, czego dotyczyły. Chyba nawet coś zamówiła, więc przynajmniej jeśli chodzi o tę rozmowę, to prędzej czy później okaże się, czy były to ulotki, czy fioletowe szklane ślimaki. Raczej to pierwsze, nie wiedziała, gdzie miałaby złożyć zamówienie na mięczaki. Szczególnie szklane.
Na krześle naprzeciwko usiadł John, więc przynajmniej godzinę spędziła, prowadząc bezdźwięczny dialog z samą sobą.
– Nic dobrego z tego nie wyniknie – oświadczyła mu, kiedy kilka osób przeszło obok krzesła, na którym siedział. Ktoś nawet je przesunął. To, że inni go nie widzieli, było pocieszające, dopóki nie myślało się o tym w kategorii zwidów, wizji, omamów wzrokowych i słuchowych oraz mówienia do głosów we własnej głowie. Nawet jeśli odpowiadały.
– Dlaczego? – spytał, wzruszając ramionami, niespecjalnie przejęty człowiekiem, który właśnie postanowił na nim usiąść. Wstał i oparł się o ściankę boksu. – Wiesz, to niezbyt miłe z twojej strony, że nie chcesz zobaczyć, czym zajmuję się zawodowo.
To był kolejny problem z głosami. Dyskutowały i miały własne zdanie, co również dalekie było od normalności.
– Wiesz, nikt cię nie prosił, żebyś tu przychodził. W mojej pracy, w odróżnieniu od twojej, nie dzieje się nic ciekawego – burknęła, już czując, do czego zmierzał.
– Ze swojej pracy przynajmniej wracasz codziennie wieczorem do domu. Nawet jeśli tylko ja tam na ciebie czekam – odparował John. Nie miał najlepszego humoru, zupełnie jak ona. Ciekawe dlaczego.
– No dobra, dobra, pojadę. Ale na tym skończymy ten temat.
– W porządku – zgodził się, po czym zniknął.
– Hej, żyjesz? – Ktoś poklepał ją w plecy. – Idziesz na lunch czy zostajesz tutaj? Układanie pasjansa może poczekać, chyba że robisz to na czas.
Cholera.
– Idę. – Wstała, wyłączając monitor. Naprawdę powinna wyznaczyć Johnowi jakąś granicę, kiedyś wpadnie przez niego pod samochód i nawet nie będzie mogła pociągnąć go do odpowiedzialności za to, że ją rozpraszał.
***
– Słyszałem, że jedziecie na koncert. – Mike, posiadacz największych uszu w biurze, udowodnił, że nie służą mu jedynie do tkwienia przy twarzy. Jednocześnie nie był złym gościem, bo swoją wiedzą nie dzielił się z groźnymi wąsami i ich właścicielem, siedzącym piętro wyżej. Z szefem z piekła rodem. Dyrektorem Samo Zło.
Pracownicy Venae niejednokrotnie wznosili modły do bożka biurowców, że nie trafili na to samo piętro, co ich straszliwy szef. Zawsze zdążyli się zorientować, kiedy światełko windy przeskakiwało z czwórki na trójkę, gdy Zły Czarnoksiężnik Oz przychodził sprawdzić, co robią jego podwładni. Trudno było stwierdzić, czemu przyjęło się to ostatnie przezwisko, może dlatego, że zawsze wybierali się do niego w kilka osób, z różnymi sprawami. Jakoś nie mogli przezwyciężyć się, by iść w pojedynkę, więc wyprawy w stylu „chciałbym dostać serce, odwagę i rozum” – co w tej rzeczywistości znaczyło „chciałbym dostać wolne popołudnie, zepsuło się ksero, skończyły się spinacze” – spowodowały, że ich szef stał się Ozem.
Sam Oz wcale nie był aż tak zły, po prostu wymagał niemożliwego, ale w tym departamencie zajmowało to około dwóch tygodni. Przynajmniej wtedy, kiedy światełko windy wędrowało podejrzanie częściej niż zwykle. W innym wypadku pracownicy potrafili zagospodarować swój czas, na przykład na budowanie łańcuchów ze spinaczy. Może dlatego tak często musieli zamawiać nową partię.
Nie znaczyło to wcale, że byli nierobami. Wykonywali swoje zadania, ale żeby nie zwariować w małych, zabijających jakąkolwiek indywidualność boksach, musieli rozwijać wyobraźnię.
Może właśnie dlatego Jake, główny księgowy (i jedyna osoba, która tak naprawdę wiedziała, co należy do jej obowiązków), właśnie wbijał pięćdziesiąty czwarty poziom w grze, w której na pewno było więcej krasnoludów niż na losowo wybranej ulicy kilka pięter niżej.
Z jednej strony Joy była przekonana, że na dole na pewno nie ma żadnych krasnoludów, a już na pewno nie tych z toporami. Z drugiej, jeśli „na dole” oznaczało tunele pod miastem, to kto wie. Poza tym Joy nie wychodziła za często z domu, nie dałaby sobie więc ręki uciąć, że mali brodacze nie kręcili się po innej dzielnicy, nie mówiąc już o potencjalnych tunelach, prawda? Tak, Joy przed zamknięciem w boksie własnego umysłu ratowała wyobraźnia, choć czasami miała problem z postawieniem wyraźnej granicy między prawdą a fikcją. Cóż, nikt nie jest doskonały.
Tony i Gina (rysownik i korektorka) mieli romans, więc byli zajęci zawsze i wszędzie. Sam romans rozwinął się podczas jednej z tych nocy, kiedy musieli nadgonić jakiś projekt i jakoś tak im zostało.
Mike (informatyk) pod biurkiem składał kolczugę z jakichś samochodowych kółek, więc jeśli ktoś mógł coś wiedzieć o krasnoludach w mieście, to prawdopodobnie on. Chociaż jego zajęcie wiązało się chyba raczej z rycerstwem, bieganiem za sobą z mieczami i okładaniem się po dębowych tarczach. Nie żeby Joy cokolwiek o tym wiedziała. Uważała, że nie jest jej to potrzebne do szczęścia.
Bella (reprezentantka firmy) zwykle była poza biurem, a wolny czas spędzała na jeżdżeniu z koncertu na koncert i zadawaniu się z muzykami, o ile udało jej się dostać na zaplecze albo do hotelu. Zgodnie z wykonywanym zawodem była bardzo reprezentacyjna, więc zwykle nie miała z tym problemu.
Jeśli chodzi o Joy, zajmowała się zbieraniem informacji i przekazywaniem ich dalej. Na przykład redagowała notatki o tym, że nic nie mają, w coś, co wyglądało mniej więcej tak: „Czekamy na dodatkowe kosztorysy od firmy X, przekroje z branży Y, informacje z urzędu Z, poza tym zwijamy się jak w ukropie, całujemy”. Czasami chodziła na piwo z ludźmi z pracy. Jednak zazwyczaj wracała do domu i wędrowała po własnej głowie. Tam, gdzie był John.
Nie było w biurze nikogo, kogo należałoby unikać albo po prostu się nie lubiło, bo był palantem. Za to też dziękowali bożkowi biurowców, kiedy przychodzili codziennie rano do pracy, wiedząc, że spędzą tam czas aż do zmroku.
– Jedziemy, jedziemy – przytaknęła Joy, tępo wpatrując się w kanapkę. – Znając życie, Bells jakimś cudem znowu załapie się na kolację z gitarzystą, a może raczej na śniadanie, a ja skończę w środku nocy na stacji, czekając na pociąg powrotny. Zresztą zaraz po koncercie będę się zwijać, muszę być następnego dnia u rodziców na obiedzie. Nie ma przebacz, o ile nie będę martwa, muszę się w niedzielę odmeldować.
Podniosła głowę, czując na sobie wzrok swoich współpracowników, wyrażający nie tyle zdziwienie, ile współczucie. No tak, czego można się spodziewać po kimś, kto spędza piątkowy wieczór z pilotem od telewizora.
– Zdumiewa mnie, jakim cudem tak dobrze dogadujecie się z Bells. Jesteście jak ogień i woda – zawyrokowała Gina, jasno dając do zrozumienia, kto w tym tandemie jest ogniem.
– Ja jestem tą osobą, która zagaduje policjantów, kiedy Bells wyrzuca alkohol przez drugie okno w samochodzie – rzuciła Joy.
– Na jaki koncert? – Tony skończył pisać jakiegoś długaśnego SMS-a i podniósł głowę.
– Sundance – zaraportowała Bella, odchylając się do tyłu i pozwalając, by cały świat mógł dojrzeć jej opięty w żakiet kształtny biust.
– Coś mi się obiło o uszy, ale za cholerę nie jestem ich w stanie powiązać z konkretnym gatunkiem – mruknął Tony.
– Głównie rock – powiedziała Bella.
– To nie ta półka co Purple, Zeppelini czy chociażby Procol Harum, ale są na rynku kilkanaście lat i trzymają poziom – dodała Joy.
– I to już w przyszły weekend? Nie wiedziałem, że grają tu, na końcu cywilizowanego świata.
– Nie grają aż tutaj, musimy dojechać – wytłumaczyła Bella. – Dlatego Joy zaczęła marudzić o nocowaniu na dworcu i obiedzie.
Tony popatrzył na obie.
– Zaraz, o jakim obiedzie?
Wybuch śmiechu zakończył rozmowę, szczególnie że ktoś zerknął na zegarek i zorientował się, że właściwie powinni teleportować się do biura po drugiej stronie ulicy, żeby nie spóźnić się na codzienny nalot Oza, który sprawdzał, czy jego pracownicy nie uciekli od niego z krzykiem.
Zabawna, lekka, zaskakująca i wciągająca aż do przesady! „Joy” to książka o miłości, problemach, a także zbiegach okoliczności, które głównej bohaterce zdarzają się wyjątkowo często. Jeśli połączymy to wszystko z lekkim piórem Hermii Stone oraz z goszczącymi niemal na każdej stronie przystojnymi muzykami, otrzymamy książkę, która pozwoli choć na chwilę przenieść się do magicznego świata sław! Tylko czy rzeczywiście jest on tak idealny, jak nam się wydaje? Polecam!
Alicja Wlazło
Lekka i zabawna opowieść o dziewczynie takiej jak ja i Ty, o szalonym zespole muzycznym i o bohaterach, którym daleko do tuzinkowych. „Joy” to new adult, które na pewno zaspokoi oczekiwania fanów gatunku. To książka, którą po prostu trzeba przeczytać. Gorąco polecam!
Małgorzata Falkowska
„Joy” to książka z takich, po jakie od razu chce się sięgnąć. Bawi do łez, pokazuje, że życie to nie tylko nasze zwykłe cztery ściany, a przy okazji wlewa trochę ciepła do zmarzniętych serc. Zdecydowanie polecam i już teraz czekam na kolejne powieści autorki!
Daria Skiba
Myślicie, że romans z rockmanem to typowy oklepany temat? Widocznie jeszcze nie poznaliście „Joy”! Hermia Stone namieszała mi w głowie i w sercu, stworzyła historię, w której nic nie jest oczywiste, a marzenia mają niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Justyna Leśniewicz – Książko, miłości moja
Wiesz, jak to jest, gdy spełniają się marzenia?! Właśnie to spotyka Joy. Poznaje ona swój ideał – gwiazdę rocka. Uczucia to niełatwa sprawa, a serce nie sługa… Jesteś gotowa wejść w niesamowicie zakręconą i zaskakującą historię?! Poznaj „Joy”!
Agnieszka Rybska – Blonderka.pl
Czy jako nastolatka kochałaś się w młodym artyście? Wyobrażałaś sobie życie z muzykiem? Jeżeli tak, to koniecznie sięgnij po „Joy” i dowiedz się, jak wygląda codzienność kobiety, której marzenia się ziściły. Joy udowadnia, że czasami miłość przychodzi niespodziewanie i wywraca nasze życie do góry nogami.
Anna Buczkowska – Zaczytana Aniaa
Hermia Stone zabiera czytelników w ekscytującą podróż do świata gwiazd rocka. Jest zabawnie, romantycznie i zaskakująco! Tytułowa Joy kilkukrotnie stanie przed trudnymi wyborami. Którą drogę wybierze? Przeczytajcie i przekonajcie się sami. Serdecznie polecam!
Hanna Smarzewska – Nie oceniam po okładkach
Co się dzieje, gdy wreszcie wychodzisz ze swojej strefy komfortu i przez przypadek dostajesz szansę na spełnienie najskrytszych marzeń? Czy rzeczywistość może okazać się równie satysfakcjonująca i idealna, jak twoje wyobrażenia? „Joy” to historia, przy której można się zarówno pośmiać, jak i wzruszyć. Hermia Stone stworzyła ciekawą, nieco zwariowaną, optymistyczną i niosącą ważne przesłanie powieść z miłością, tajemnicami i kulisami życia pośród gwiazd rocka w tle. Polecam!
Katarzyna Ewa Górka @katherine_the_bookworm