Córka Hadesa
Klaudia Świerczewska
Co robi Heidi, córka Hadesa i Persefony, gdy akurat nie torturuje w Podziemiach grzesznych dusz? Słucha opowieści Przewoźnika o ludzkim świecie, który po cichu pragnie choć raz odwiedzić. Marzenie dziewczyny się spełnia, kiedy Hades proponuje jej, aby została Boginią Śmierci.
Tak poważna funkcja to jednak ogromna odpowiedzialność. Nowe zasady i emocje, a do tego… no cóż, ludzie. Mnóstwo ludzi. A wśród nich tacy, którzy trzymają się kurczowo swojego życia i w najbliższej przyszłości nie zamierzają go porzucić.
Powierzone zadanie jest trudne, zwłaszcza gdy JEDEN śmiertelnik sprawia, że Heidi odkrywa w sobie coś, o czego istnieniu nie miała dotąd pojęcia.
Informacje o książce
Rok I wydania: 2025
Format: 14.0×20,5 cm
Okładka: miękka
Liczba stron: 260
książka ISBN 978-83-7995-823-8
ebook ISBN 978-83-7995-824-5
Ceny sugerowane:
książka: 49,99 zł
ebook: 49,99 zł
Fragment
Rozdział 1
Nieprawdą jest, że Kraina Umarłych pod rządami Hadesa to tylko ogromna jaskinia pełna oślizgłych ścian i tuneli, w których skrywają się najgorsze demony, czyhające na wnętrzności ofiar, zbyt słabych, by jakkolwiek się bronić. Owszem, istniały takie miejsca – tam byli wysyłani ci, którzy za życia wyrządzili tak wiele złego, że dziwiło to nawet Króla Podziemi. Jednak w przeważającej większości Podziemia były otwartą, górzystą przestrzenią, na której rozpościerały się całe łąki suchych traw i krzewów oraz rzędy nagich drzew, które, pomimo wątłego wyglądu, wytrzymywały ciężar najgorszych win. Niebo było zupełnie inne niż w krainie, w której otrzymywało się zbawienie. W Krainie Umarłych miało kolor brudnej czerwieni, przywodziło na myśl krew, przelaną nieraz przez śmiertelników, którzy do nas trafiali. Ich pierwsze wrażenia po przekroczeniu naszych bram zawsze były takie same: lęk, paniczny krzyk, błagania o kolejną szansę, czasami skrucha, domaganie się lepszego życia po śmierci. Nikt z nas nie dawał się już nabierać na te sztuczki, wiedzieliśmy, do czego są zdolni. Nie rozumiałam ich zachowania. Mnie Kraina Umarłych bardzo się podobała, jednak nie potrafiłam być obiektywna. Spędziłam w niej całe swoje dotychczasowe jestestwo. Nigdy nie wyściubiłam nosa poza granice, które wyznaczył ojciec. I choć wielokrotnie z lubością słuchałam opowieści o świecie ludzi, o zmianach, jakie zachodziły tam na górze, w ciągu, jak to mawiali, roku kalendarzowego, nie odważyłam się poprosić ojca o możliwość zobaczenia tego na własne oczy. Wystarczyły mi opowieści i moje wyobrażenia. Przynajmniej tak mi się wydawało…
Uwielbiałam przesiadywać na ogromnym kamieniu, tuż nad urwiskiem, na Wzgórzu Cierpienia. Potrafiłam godzinami wpatrywać się w horyzont, chociaż za bardzo się nie zmieniał. Nie mieliśmy ani wschodów, ani zachodów słońca czy księżyca. Nic takiego u nas nie istniało. U podnóża urwiska zakręcała rzeka Styks, przez którą niejednokrotnie przeprawiał się Charon w towarzystwie mniej lub bardziej jęczących dusz. Nieraz widziałam, jak przewraca oczami, gdy łapały go dłonie ludzi chcących zwrócić na siebie jego uwagę. Do samego końca potrafili błagać o powrót do ludzkiego świata.
Na najbardziej wysuniętym brzegu zawsze stała moja matka. Odziana w długą, czarną suknię z kilkumetrowym trenem, poważna, lecz o ciepłym spojrzeniu, wyczekiwała kolejnych zmarłych. Po odebraniu ich od Charona kierowała się na prawo, do łagodniejszych terenów Krainy Umarłych, bądź na lewo, tam, gdzie zsyłano najgorszych. I chociaż przez pierwsze lata mojego istnienia byłam pewna, że to właśnie moja matka wybiera, kto i dokąd trafi, w końcu zostało mi to wyjaśnione. To nie ona o tym decydowała, tylko On.
Pan i władca, najbardziej przerażający ale i najsprawiedliwszy ze wszystkich bogów, jakich znałam… Hades, mój ojciec. Grecy, kimkolwiek byli, przedstawiali go zawsze jako mężczyznę odzianego w długą szatę, inni – jako żywą pochodnię. I jedni, i drudzy mieli rację, jednak czasy bardzo się zmieniły. Ojciec zaczął chodzić w garniturze, by, pojawiając się na Ziemi po dusze, nie odbiegać aż tak bardzo od wyglądu zwykłego człowieka. Płonąca, jaskrawoniebieska fryzura zniknęła, gdy narodziłam się ja, jednak pojawiała się w przypływie silnych emocji. Podobnie wyglądało to z moimi własnymi niebieskimi włosami, które również zajmowały się ogniem i parzyły każdego, kto chciał ich dotknąć. Jednak w chwilach spokoju, gdy odpoczywałam nad urwiskiem, leżały swobodnie na moim ramieniu.
– Nie powinnaś być teraz w zupełnie innej części Krainy? – usłyszałam nagle za plecami. Odwróciłam się. Na widok towarzysza moje usta natychmiast wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
– A czy ty, Charonie, nie powinieneś teraz przeprawiać dusz dla mojej matki na nasz brzeg? – odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie. Charon uśmiechnął się ironicznie i nagle znalazł się obok mnie. Przybierał postać młodego chłopaka z ciemnymi włosami, które często wpadały do jego stalowych oczu. Jak sam mawiał, przyciągało to dziewczyny.
– Cóż, moja droga, twoja matka zapewne wytrzyma kilka minut, dzięki czemu uda mi się namówić cię do wykonania twojego zadania. Piekielne Psy już czekają, by wgryźć się w czyjąś smakowitą duszyczkę, ociekającą złem i zepsuciem – wyszeptał Charon wprost do mojego ucha. Zadrżałam, z zadowoleniem przymykając oczy.
– Dobrze, już dobrze. Dawno nie jadły – przyznałam mu rację, podnosząc się z kamienia. Ujęłam mgliste końce sukni i zeskoczyłam z mojego ulubionego miejsca. – Ojciec nadal na Powierzchni? – zapytałam.
– Tak – odpowiedział Charon. – Z tego, co wiem, zostało mu jeszcze kilka nazwisk do odebrania – dodał, a ja kiwnęłam głową.
– W porządku. Zabieram się zatem do pracy – powiedziałam, posyłając w jego stronę lekki uśmiech, i ruszyłam w przeciwnym kierunku niż mój rozmówca. Schodząc po kamiennych schodach, gwizdnęłam kilka razy, rozglądając się po okolicy. Po czerwonym niebie latały czarne ptaszyska, gotowe przewrócić siłą skrzydeł tych, którzy przemierzali Krainę Umarłych. Obserwowałam uważnie, jak kołują nad Lete, jedną z pozostałych rzek w Krainie, gdy nagle moją uwagę przykuł ruch u podnóża schodów. Kilka psów, które usłyszały mój gwizd, dosłownie przebierało łapami w miejscu, nie mogąc doczekać się możliwości spotkania z najgorszymi z dusz. Tylko nimi mogły się posilić, w ramach tortur, które serwowaliśmy potępionym. Wzruszyłam się, widząc, że psy czekają właśnie na mnie. Nie biegały, jedynie drapały pazurami ziemię, by wyrazić swoje zniecierpliwienie. Zeszłam do nich spokojnie i pogłaskałam jednego z psów, który podszedł najbliżej. Uśmiechnęłam się, kiwając głową. W końcu miałam dla nich wspaniałe wieści.
– Idziemy, moje drogie pieski. Przed nami długie godziny zabawy z duszami nowych śmiertelników – oznajmiłam, przyglądając się ich reakcji. Największe z nich zawyły radośnie, co rozniosło się echem po całych Podziemiach. Czułam niemal strach zagubionych dusz, które błądziły po Polach Prawie Elizejskich. To tam przebywały dusze, które były w miarę przyzwoite, jednak kilka występków sprawiło, że znalazły się właśnie u nas. To tam miały zrobić kilka dobrych uczynków, by przenieść się na Pola Elizejskie, te właściwe, mlekiem i miodem płynące. W towarzystwie psów szłam spokojnie w kierunku ogromnej jaskini. Utknęły w niej dusze skazane na potępienie – miały przeżywać największe cierpienia, aż po kres wytrzymałości.
Wejście do jaskini znajdowało się przy końcu stromych schodów prowadzących w głąb Krainy Umarłych. Było swego rodzaju symbolem upodlenia, jakiego doświadczyło się za życia. Im bliżej końca stopni, tym głośniejsze były jęki i płacz. Rozpacz była prawie namacalna, niczym gęsta mgła, która sunęła po ziemi, by w każdej chwili złapać nieszczęśnika w swoje sidła. Psy zrobiły się jeszcze bardziej rozdrażnione, ich głębokie pomruki zagłuszały zawodzenie dusz. Największego pogładziłam po łbie, by jego spokój przyniósł ukojenie pozostałym w stadzie. Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się po celach. Wiedziałam, że moja obecność została zauważona, bowiem nagle zapadła cisza. Z biegiem lat każda z dusz nauczyła się, że nie pojawiam się w dobrym momencie. Każda z nich mogła być następna, a denerwowanie mnie tylko skracało kolejkę do tortur. Wybuchowy charakter odziedziczyłam po ojcu.
– No dobrze, więc kto dzisiaj chce się ze mną przejść? – zapytałam, rozkładając ręce na boki. Odpowiedziały mi milczenie i szczeknięcie jednego z psów. Westchnęłam zawiedziona, miałam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez wybierania ofiar siłą. Przebywanie z najgorszymi duszami działało źle na mnie samą.
– W porządku. Skoro nie ma chętnych… – Podeszłam do jednej z cel, łapiąc znienacka za metalowe pręty. Siedzący za nimi mężczyzna drgnął, jednak nie podniósł wzroku. Uśmiechnęłam się lekko, przekrzywiając głowę.
– Simon… Wiesz, że nie wolno mnie ignorować – wyszeptałam złowrogo, zaciskając mocniej palce na chłodnym metalu. Nadal jednak nie otrzymałam odpowiedzi, co z sekundy na sekundę rozsierdzało mnie coraz bardziej. Odsunęłam się kilka centymetrów, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. – Simon – wysyczałam, dając mu ostatnią szansę. Stojące przy mnie psy głośniej zawarczały, drapiąc pazurami w kamienną posadzkę. Widziałam drżenie zmaterializowanej duszy, która przypominała ludzkie ciało, a także przyspieszony oddech i wypuszczone powietrze, które zmieniało się w obłok pary.
– Proszę… Zostaw mnie… Mam dość – wyszeptał mężczyzna.
– Trzeba było być dobrym za życia na tyle, by skończyć na Polach Prawie Elizejskich. Ale nie… Wy, ludzie, myślicie, że po śmierci po prostu leżycie w trumnie i nic poza tym. Zjadają was robaki i po kłopocie. Nie wierzycie w piekło czy niebo, bo po co? Albo wierzycie zbyt obsesyjnie, prawda, Simon? Powiedz mi… Ilu ludzi zabiłeś w imię swojej wiary? – teraz to ja wyszeptałam, wpatrując się w niego intensywnie.
– Odejdź… – powiedział błagalnie.
– Ilu?!
– Przecież wiesz! – krzyknął Simon, w końcu podnosząc na mnie wzrok. Moje usta rozciągnęły się w niebezpiecznym uśmiechu, a końcówki włosów zajęły się niebieskim ogniem.
– Nieładnie, Simon. – Zacmokałam, kręcąc lekko głową. – Nie wolno podnosić na mnie głosu. Nie można nie odpowiadać na pytania. Zapytam ponownie… Ilu ludzi zabiłeś w imię swojej wiary?
– Trzy… trzydzieścioro – zająknął się. Potaknęłam, ponownie robiąc krok w stronę jego celi. Złapałam mocno za pręty i przyciągnęłam je do siebie, by otworzyć celę.
– Właśnie. Trzydzieścioro niewinnych dusz. Dlatego przez najbliższe trzydzieści tysięcy lat trzydzieści moich psów będzie rozrywało każdą twoją kończynę na trzydzieści małych kawałeczków. A po upływie tego czasu… zaczniemy zabawę od nowa.
Do celi, warcząc i szczekając, wbiegły psy. Wtopiły ostre zębiska w ciało Simona, wyciągając go brutalnie z celi. Krzyk mężczyzny dźwięczał w moich uszach i odbijał się od ścian cel, budząc strach w duszach, które dopiero miały być ukarane. Zamknęłam celę z hukiem. Ruszyłam za psami. Simon próbował uciec, łapiąc się prętów i wystających kamieni, jednak każda jego próba kończyła się niepowodzeniem. Idące za nim psy natychmiast rzucały się do kąsania, rozrywały skórę dłoni. Spojrzałam na mężczyznę, zanoszącego się agonalnie, połykającego własne łzy. On sam starał się na mnie nie patrzeć. I tak nie mógł liczyć na moją pomoc.
– Ach, gdybyś był dobry za życia… – westchnęłam.
– Chcę się zmienić! Daj mi szansę! – zawył, starając się odpędzić moje psy. Pokręciłam głową i wbiłam w niego spojrzenie.
– Nie masz już szans na zmianę. Tacy jak ty od razu zsyłani są tutaj, bez możliwości jakiejkolwiek poprawy. To i tak nic by nie dało. Co chciałbyś zmienić? Przywróciłbyś życie ludziom, których zabiłeś? Dobrze wiesz, że się nie da. Nawet ja nie mam takiej mocy, a co dopiero ty. Twój los w Krainie Umarłych byłby idealną przestrogą dla ludzi na ziemi. Niestety, nie masz możliwości ich ostrzec – powiedziałam, podjudzając go. Wielu próbowało i każda próba okazywała się fiaskiem. – Och, już przestań zawodzić. To ci nie pomoże – zapewniłam go, wymijając psy, by otworzyć przejście do kolejnej sali. Tam, w ogromnej przestrzeni, rozmieszczono kilkanaście łóżek, przy których stały demony wszelkiej maści. Na łóżkach leżeli ich „pacjenci”, torturowani na przeróżne sposoby. Gdy mijałam ich stanowiska, każdy z demonów skłaniał lekko głowę, zaraz wracając do przerwanych czynności. Na samym końcu pomieszczenia znajdowało się odosobnione, puste łóżko, przy którym też siedział jeden z demonów.
– Nie nudzisz się za bardzo, Olivierze? – spytałam. Olivier podniósł na mnie wzrok, a jego usta wykrzywiły się w diabolicznym uśmiechu.
– Witam księżniczkę Krainy Umarłych, moje oczy radują się na twój widok.
– Daruj sobie kpiny z łaski swojej. Przyprowadziłam ci nowego więźnia oraz trzydziestu małych pomocników – powiedziałam, wskazując stado głodnych psów. Oliver od razu dopadł nieszczęśnika, jednym ruchem rzucając go na stół. Stalowe kajdany zacisnęły się na jego kostkach i nadgarstkach, uniemożliwiając mu ucieczkę. Demon przyciągnął do siebie wózek z narzędziami tortur i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
– Dlaczego zostawiasz ze mną aż tyle psów?
– Taką wymyśliłam dla niego karę. Trzydzieści tysięcy lat, trzydziestka moich psów i jego kończyny rozszarpywane codziennie na trzydzieści kawałków. Wiesz, co zrobił? – spytałam, unosząc wzrok na Oliviera. Ten pokręcił głową.
– Coś z trzydziestką ludzi, ale czy potrzebuję wiedzieć co? Wystarczy mi wiedza na temat jego kary. Resztą zajmę się sam.
– Takiej odpowiedzi się spodziewałam – przyznałam, spokojnie potakując. Nagle ściany i sufit zatrzęsły się lekko, pochodnie rozbłysły mocniejszym światłem, a moje włosy zapłonęły od skóry głowy aż po same końce. Uśmiechnęłam się szeroko, wiedząc, co to oznacza. Spojrzałam na Oliviera, który akurat sięgał po rozgrzane do czerwoności szczypce i przypatrywał im się z lubością.
– Czyżby tatuś wrócił? – rzucił, lecz nie zaszczycił mnie spojrzeniem.
– Jakbyś nie wiedział. Zostawiam go w twoich rękach, dobrej zabawy. Który demon będzie dostępny najszybciej? – zapytałam, rozglądając się po całej sali.
– Chyba Dagon. – Skinął na jednego z demonów stojącego nieopodal.
– W porządku. Gdy tylko zwolni się u niego miejsce, przyprowadzę kolejną duszę – obiecałam na odchodne. Nie byłam nawet pewna, czy usłyszał. Nim zdążyłam dojść do połowy sali, ta wypełniła się kolejnymi krzykami umęczonej duszy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Z niecierpliwością ruszyłam na górę, wprost do okazałego zamku, z którego rozpościerał się widok na Pola Elizejskie, Styks i całą Krainę Umarłych. Pędziłam do domu.