Bestia z Nivary
Maria Zdybska
Na gruzach dawnego imperium Larny magia jest równie potężna, co niebezpieczna – a Isandra da Silva musi się nauczyć balansować na granicy starego i nowego świata.
Jako dziedziczka Arachnis Isandra nie zamierza być marionetką wykorzystywaną w politycznych rozgrywkach. Gdy negocjacje z potężnym princepsem Ventaris stają w martwym punkcie, postanawia działać odważniej. Bal maskowy podczas Zimowego Przesilenia miał dać jej na to szansę – tylko że zamiast dyplomatycznego triumfu przyniósł zdradę. Oskarżona o spisek i zmuszona do ucieczki trafia w ręce tajemniczego lorda obrońcy granic.
Nikander wydaje się zimny, nieprzenikniony i śmiertelnie niebezpieczny – a jednak to właśnie on oferuje dziewczynie pomoc. Ale czy jest wybawcą, czy łotrem stawiającym na własne, mroczne cele? I jak długo zamierza udawać jej narzeczonego?
W świecie, gdzie magia bywa zarówno darem, jak i przekleństwem, a potwory mogą się kryć pod ludzkimi maskami, Isandra będzie musiała zdecydować, komu zaufać… i czy to, co rodzi się między nią a Nikanderem, to tylko prawdziwe uczucie – czy coś, co może ich oboje zniszczyć.
Mroczna i pełna intryg opowieść romantasy, którą przeczytasz jednym tchem!
Informacje o książce
Rok I wydania: 2025
Format: epub, mobi
Liczba stron: 180
ebook ISBN 978-83-7995-839-9
Cena sugerowana:
ebook: 29,99 zł
Fragment
Rozdział 1
– Najdrożsi przyjaciele. Szlachetni lordowie i lordessy Najjaśniejszego Pryncypatu Ventaris i szacowni goście przybyli z dawnych imperialnych prowincji…
Isandra wydała z siebie zniecierpliwione mruknięcie, tylko dzięki żelaznej sile woli powstrzymała się od głośnego skomentowania kontrowersyjnego doboru słów princepsa. Jej moc się poruszyła, leniwie jak kot przebudzony pod wpływem rozedrganych emocji, ale Isa stłumiła ją w sobie gwałtownie. Imperium Larneńskie upadło już ponad ćwierć wieku temu, a „dawne imperialne prowincje” stały się niezależnymi państwami, o czym uzurpujący sobie polityczną zwierzchność princeps zdawał się niezwykle często i z całą pewnością celowo zapominać. Podobnie jak o ciągnącej się przez prawie dekadę krwawej bratobójczej wojnie o schedę po zrujnowanym imperium. Wojnie, w której zginął jej ojciec.
– U progu najważniejszej w całym roku Nocy Przesilenia witam was tu, w Cortessie, starożytnej stolicy Wielkiej Larny z otwartym sercem i wypełnioną szczęściem duszą!
Tłum odświętnie ubranych gości zawtórował gospodarzowi chórem radosnych okrzyków i kaskadą braw. Isa uniosła tylko wyżej brwi na tak entuzjastyczne wspomnienie Wielkiej Larny, zupełnie jakby długie wieki imperialnego ucisku były czymś godnym podziwu i naśladowania. Zdobiona skomplikowanymi ornamentami maska szczęśliwie ukryła potępiające spojrzenie, które rzuciła w kierunku promiennie uśmiechającego się princepsa. Jego protekcjonalny ton zawsze przyprawiał ją o mdłości, ale teraz, po miesiącach oczekiwania na audiencję, z ogromną chęcią rozpętałaby wokół istne piekło, byle zetrzeć ten uśmieszek wyższości z jego twarzy. Gdyby tylko jej magia choć trochę się do tego nadawała… i gdyby nie wiążące ją sztywne zasady protokołu dyplomatycznego. Westchnęła, sfrustrowana własną bezsilnością, ale zaraz potem wyprostowała się dumnie, jak przystało na ambasadorkę jednej z „dawnych imperialnych prowincji”.
– Oto przed nami czas najdłuższej ciemności, czas odnowy i przemiany, czas odbudowy i nowego życia! – Princeps w teatralnym geście szeroko rozpostarł ramiona, jakby zamierzał osobiście uściskać każdego z przybyłych na uroczystość gości. – Tej nocy, pomiędzy jednym a kolejnym rokiem, pomiędzy zmierzchem a brzaskiem, pomiędzy życiem a śmiercią, pomiędzy rozpaczą a euforią, zgodnie z tysiącletnią tradycją naszych przodków przywdziewamy maski i oddajemy się radosnemu świętowaniu, ofiarując bogom nasze cierpienie, nasze szczęście i naszą ekstazę. – Wyciągnął dłoń i spośród wianuszka otaczających go Konsekrowanych wystąpiła młoda, jasnowłosa kobieta z iskrzącą się od złota i diamentów maską w dłoniach. Princeps skinął do niej nieznacznie i pochylając głowę, łaskawie pozwolił, by mu ją nałożyła.
Isa musiała przyznać, że doskonale odgrywał swoją rolę. Mimo dojrzałego wieku nadal był niezwykle przystojnym mężczyzną o bystrym spojrzeniu zdradzającym wysoką inteligencję i regularnych rysach twarzy wyrzeźbionej na podobieństwo starożytnych larneńskich posągów. Donośny głos o przyjemnie męskiej barwie i intencjonalność, z jaką wymawiał każde, starannie dobrane słowo bez trudu i bez konieczności używania magii, skupiały na nim niepodzielną uwagę zgromadzonego tłumu możnych. W olśniewających splendorem misternych haftów i klejnotów złotych szatach, w lśniącej koronie z czarnego srebra na głowie i z aurą niepodważalnej pewności siebie ten człowiek był uosobieniem ambicji i potęgi, które w innych okolicznościach Isa zapewne potrafiłaby podziwiać, gdyby nie fakt, że tak uparcie lekceważył jej obecność na dworze.
– Przysięgam na Tkaczkę, jeśli nie zapanujesz zaraz nad swoimi rozbujałymi emocjami, to odeślę cię do twojej komnaty, jeszcze zanim na dobre rozpocznie się bal, archessa – wysyczał w jej kierunku master Argo. Znał ją aż nazbyt dobrze.
Isandra wykrzywiła lekko usta na jego groźny ton, ale uparcie nie odrywała wzroku od ceremonialnego podwyższenia, z którego przemawiał princeps, otoczony swoim dworem, najbliższymi strażnikami i wianuszkiem Konsekrowanych.
– Nie mam już pięciu lat, żebyś groził mi aresztem domowym – odparła półgłosem, niewiele sobie robiła z jego reprymendy. – I zapewniam, że w pełni panuję nad swoimi emocjami. Po prostu drażni mnie ta maska.
– Drażni? – Master Argo prychnął z dezaprobatą, choć Isa miała wrażenie, że jej odpowiedź go rozbawiła.
– Nie po to spędziłam tyle lat na przygotowaniach do tej misji, żeby teraz ukrywać swoją twarz – stwierdziła stanowczo i bezwiednie rozprostowała fałdy sukni uszytej według tradycyjnego arachijskiego wzoru. Włożyła ją tego wieczoru rozmyślnie, dodatkowo na głęboko wyciętym dekolcie wyeksponowała archaiczny jak na tutejsze standardy klejnot, który dostała niegdyś od ojca. Celowo podkreśliła też złotym makijażem jasnozielony odcień oczu i równie celowo zrezygnowała z peleryny, nie wstydząc się oliwkowego koloru własnej skóry. – I tak wszyscy tutaj dokładnie wiedzą, kim jestem. Ta maskarada to idiotyzm.
– Ta maskarada to ważne święto i prastara tradycja Pryncypatu Ventaris – sprostował Argo tym swoim denerwującym tonem kogoś, kto uważa się za mądrzejszego od reszty świata. – Pierwszą zaś zasadą i warunkiem skutecznej dyplomacji jest…
– …zrozumienie i szacunek dla kultury obcego państwa – dokończyła za niego, cytując jego własne słowa, i uśmiechnęła się triumfalnie. Tyle razy słyszała już ten wykład, że mogłaby z powodzeniem zastępować Arga podczas niektórych jego lekcji w Akademii Arachnis.
– Lordzie Valmoras, princesso. – Przechodząca obok para przywitała się oszczędnym ukłonem, co powstrzymało Arga przed złajaniem przemądrzałej uczennicy.
– Hrabio, hrabino, jestem zaszczycony – odparł i nie dał po sobie poznać ani odrobiny zmieszania, chociaż jego arachijski akcent wydawał się wyraźniejszy, jak zwykle gdy master był zdenerwowany. – Pomyślnego Przesilenia!
– Pomyślnego Przesilenia! – dodała Isandra, a zanim skłoniła głowę, dostrzegła rodowy herb rodu Ilvaris wyhaftowany srebrną nicią na mankietach atłasowej sukni. Podobne ozdoby eksponowała zdecydowana większość zebranych na balu gości, dzięki czemu subtelnie informowała pozostałych o swojej godności.
– Zrozumienie i szacunek dla kultury obcego państwa przyszłyby mi o wiele łatwiej, gdyby Najjaśniejszy znalazł czas na udzielenie mi audiencji podczas sześciu miesięcy mojej obecności na jego dworze. Jak mam z nim skutecznie negocjować, skoro tak ostentacyjnie mnie ignoruje?
– Ależ… nie ignoruje. – Argo obruszył się lekko i poprawił wiązanie jedwabnej maski obszytej czarnymi muszlami. – Raczej… uważnie ci się przygląda i zapewne poddaje ocenie. Dyplomacja wymaga…
– Dyplomacja wymaga cierpliwości, przebiegłości i pokory – przerwała mu ponownie. – Wiem. Doskonale pamiętam wszystkie twoje lekcje, Argo. Obawiam się tylko, że jeszcze trochę pokory, a już nigdy nie wstaniemy z kolan. Zauważyłeś, że podczas przywitania princeps nawet słowem nie odniósł się do larneńskiej tradycji magicznej? Żadnego wspomnienia o Tkaczach czy Liminarzach, których przecież wokół nie brakuje. Zupełnie jakby nas tu nie było. Zupełnie jakbyśmy stali się niewidzialni.
– Lord protektor Valmoras, pomyślnego Przesilenia! – Starszy mężczyzna w porcelanowej masce z herbem wyobrażającym dwa krwawe sztylety poufale klepnął Arga w przedramię i w geście toastu wzniósł kielich. Źrenice miał rozszerzone, a jego poprzecinaną siecią zmarszczek twarz rozjaśniał rumieniec podekscytowania. Na rozciągniętych w uśmiechu cienkich wargach błyszczały srebrzyste drobiny.
„Księżycowe wino” – odgadła natychmiast Isandra. Ten szczególny rodzaj napitku podawano właśnie w okresie Przesilenia i następującego po nim karnawału. Mówiło się o nim, że w równych częściach pobudzał zarówno umysł, jak i ciało.
– Lordzie, princesso, życzę wam doskonałej zabawy! – Jego wyraźnie młodsza towarzyszka dygnęła i zatrzepotała zalotnie rzęsami, tajemniczo uśmiechając się spod swojej koronkowej maski. Zamglone spojrzenie kobiety sugerowało, że również raczyła się już tym upojnym trunkiem.
Gdy po wymianie uprzejmości zniknęli wchłonięci przez coraz głośniejszy tłum, Isandra przewróciła oczami.
– Nie jestem żadną princessą – zastrzegła.
– Dla nich jesteś, archessa. – Argo uśmiechnął się pokrzepiająco, ale jego oczy wypełniała ponura zaduma. – Nasze tytuły szlacheckie są tutaj niejasne.
– Wydaje mi się, że dyplomatyczny szacunek dla obcej kultury powinien obowiązywać obydwie strony. Tymczasem Ventaryjczycy nie podejmują najmniejszego wysiłku, żeby nas zrozumieć.